Posty

Wyświetlam posty z etykietą uczesane

Perfumy o zapachu pomarańczy - krótka lista miłości, poszukiwań i porażek.

Obraz
 Dawno temu, jeszcze za czasów przełomu liceum i gimnazjum, gdy o własnych pieniądzach wiele nie wiedziałam, a perfumy wydawały mi się produktem tak luksusowym, że tylko milionerzy mogli sobie na nie pozwolić, weszłam do l'Occitane, powąchałam na półce perfumy o zapachu kwiatu pomarańczy i absolutnie się zakochałam. Zapragnęłam ich z całego serca i oszczędzałam, by móc je kupić. Gdy w końcu przyszłam z tymi stu dwudziestoma złotymi, okazało się, że perfumy zostały wycofane*. Wycofane, a ich aromat ciągnął się za mną przez lata. Przeszłam przez wiele perfumowych faz, w których zakochiwałam się w nowych zapachach, ale kwiat pomarańczy pozostawał gdzieś z tyłu mojej czaszki i nie pozwalał o sobie zapomnieć. Z czasem okazało się, że gdzieś w perfumach, które lubię zawsze czai się jaśmin, wetiwer lub właśnie kwiat pomarańczy, pomarańcza, mandarynka czy bergamotka (która też jest cytrynowo-pomarańczowa). W ten sposób zaczęłam powoli odkrywać nuty zapachowe, które mnie do siebie przyc

Stres a problemy ze zdrowiem.

Zastanawialiście się kiedyś, ile z Waszych wszelakich dolegliwości jest zależnych od stanu psychicznego? Choćby zwyczajny ból głowy. W czasie ostatnich miesięcy jest to temat, nad którym dużo rozmyślam i też rozmawiam z innymi. Zastanawia mnie po prostu, jak szybko mój żołądek reaguje na jakąkolwiek zmianę w moim życiu. A gdy ze źródłem moich problemów nie mogę sobie poradzić, wyłączam po prostu kolejny produkt z mojej diety i jakoś to działa. Ten weekend wywołał we mnie coś zadziwiającego - odkryłam, że moje problemy z glutenem (i trawieniem ogólnie) zaczęły się w momencie, gdy poziom mojego stresu drastycznie wzrósł, a przez dwa miesiące nie miałam możliwości odciąć się od tego wszystkiego i zataczałam błędne koło. Czasem dochodzę do wniosku, że jestem jeszcze głupsza, niż sądzę na co dzień. Moja znajoma, która jest ekspertem od alergii (może się pochwalić ich sporym wachlarzem) oraz zajmuje się też medycyną naturalną (zrobiła wykształcenie w tym kierunku) powiedziała mi parę tygod

Prima Aprilis.

Jestem bardzo tolerancyjna wobec wszelakich świąt czy powodów do robienia czegoś nietypowego. W całym kalendarzu jest tylko jeden dzień, który napawa mnie przerażeniem i obrzydzeniem i którego tak nie znoszę, że mam ochotę po prostu wziąć i zabunkrować się głęboko pod ziemią, by nie mieć tego dnia z nikim nic wspólnego. Tak, mówię o Prima Aprilis. Nie wiem, czy wzięło się to od dowcipu, który zrobiła mi ciotka mojej matki, gdy jeszcze byłam mała, ale do dziś uważam go za podły. Bo dowcip powinien mieć w sobie przynajmniej szczyptę absurdu, by dana osoba naprawdę miała powód, by być wyśmianą, gdy się nabierze - ale powiedzenie mi, że ojciec mnie woła (coś, co zawsze wywoływało we mnie przerażenie, drastycznie podnosiło ciśnienie i poziom adrenaliny) było nie dość, że tak prawdopodobne, że nawet nie wzięłam pod uwagę jego roli w jakimkolwiek dowcipie, to w dodatku wywołało we mnie strach (co znowu zrobiłam źle? Czego on ode mnie chce?). A ona powiedziała na to - zamiast swojskiego &quo

Nie znoszę obcokrajowców mówiących po polsku. Chyba że przypadkiem mam dzień dobroci dla zwierząt.

Obraz
Jako Polka żyjąca w obcym kraju nie powinnam wygłaszać takich poglądów. Szczególnie, że sama nie porozumiewam się w moim języku ojczystym i wiem, że mój niemiecki pozostawia sporo do życzenia. Angielski jeszcze trochę więcej - ku mojemu lekkiemu ubolewaniu, ale to wina zbyt rzadkiego używania go, czyli wyłącznie moja własna. Ale jestem osobą tak cholernie czepliwą, że szlag mnie trafia, gdy słyszę Polaka mówiącego niepoprawnie, a co dopiero obcjokrajowca, który próbuje się pochwalić znajomością kilku słów, których nie potrafi po ludzku wymówić. Zresztą szlag mnie również trafia, gdy mówię nieidealnie po niemiecku. Bo mam chorobliwą ambicję, by być doskonałą. I oczekuję tego również od mojego otoczenia. Przykładem jest mój biedny Niemiec. Jego znajomość polskiego plasuje się gdzieś na poziomie "woda mineralna" (ostatnio się tego nauczył). Jego wymowa (w szczególności mojego nazwiska) jest straszna. Zawsze byłam zdania, że Niemcy potrafią. Zresztą... co to za problem fonety

Moja kolekcja herbat.

Obraz
Kiedyś bym powiedziała, że jestem od herbaty uzależniona. Od zielonej, mówiąc dokładnie. Od roku pijam głównie ziołowe i rooibosa. Skąd ta nagła zmiana? W teatrze zaprzyjaźniłam się z ziółkami i było mi z nimi dobrze, odzwyczaiłam się od herbaty i nawet po zielonej skacze mi ciśnienie. Nie przeszkadzało mi to oczywiście w powiększeniu mojego herbacianego zbioru. Trochę ponad rok temu pisałam Wam o mojej kolekcji herbat . Wtedy wydawało mi się to dużo, dopóki dziś nie spojrzałam na ten post i ostatnio nakręcony filmik (oj, bzdura, do tego celu wystarczyło zajrzeć do herbacianej szafki). Jeśli chcecie wiedzieć, co się w moim herbacianym świecie zmieniło (przybyło, ubyło, pozostało...), zapraszam na ten przydługi filmik o mojej małej obsesji. Może ktoś z Was zechce wpaść do mnie na herbatę? (Czy ja to właśnie napisałam?)

Podsumowanie drugiego tygodnia zdrowego wyzwania.

Obraz
Od razu się przyznaję, że ten tydzień wiele lepszy nie był od poprzedniego. Kawy nie piję, więc się obeszło bezboleśnie, ale za to starałam się faktycznie wypić te półtora litra płynów. Przed snem się kilka razy porozciągałam, ale o tym opowiadać nie będę. Zostańmy przy kwestii, że ten punkt też jakoś zaliczyłam. Przy tym nieszczęsnym owocu pojawiły się schody, bo generalnie zawsze próbuję jakiś nowych, gdy tylko je zobaczę. Ale włóczyłam się cały tydzień po sklepach i nie znalazłam nic, czego bym wcześniej nie znała. Właśnie miałam zacząć pisać o buraku, którego odkryłam na nowo, ale przypomniałam sobie, że jadłam w piątek jakieś śmieszne grzyby, których nie znam i nie pamiętam nazwy. Jeśli można je zaliczyć do warzyw w tym wyzwaniu, to przypadkiem zaliczyłam. Biegałam, nawet dłużej i więcej, ale w pomieszczeniu. W weekend były warsztaty w teatrze, więc zdecydowanie nie mogłam zrezygnować z wysiłku fizycznego. A biegania było tam naprawdę dużo - z przerwami na inne milutkie ćwicze

2-tygodniowe zdrowe wyzwanie.

Obraz
Postanowieniem noworocznym Kasi było zadbanie o siebie i stworzyła kolejne wspaniałe wyzwanie, które ściśle się z tym postanowieniem łączy. Przez dwa tygodnie dbać o siebie. Pomyślałam sobie: "Czemu nie?". Po tygodniach stresu, które miałam, najwyższa pora, by coś dla siebie i ze sobą zrobić. W ten oto sposób przez egzaminy i po nich uda mi się może nie być wrakiem człowieka. Kasia opisała punkty z pierwszego tygodnia , zatem odsyłam do niej zainteresowanych. Ja postanowiłam, że sama przejdę w wyzwanie w trybie tygodniowym: zadania z pierwszego tygodnia zrobię w pierwszym tygodniu, ale niekoniecznie dzień po dniu i w takiej kolejności. Z drugim tygodniem analogicznie. Moje wyzwanie startuje z dniem wczorajszym. Zwracam Waszą uwagę na ten świetny pomysł, a sama idę udawać, że uważam na zajęciach, na których obecnie się znajduję. Przez ostatnie jedenaście minut warto stwarzać pozory. Chyba.

Wyzwanie Foto: Dzień 7. - BOŻE NARODZENIE.

Obraz
Coś dziwaczne to moje Boże Narodzenie. Ale i tak uważam ten dziwaczny rysunek za znacznie lepszy pomysł niż mój pierwszy (zrobiłam zdjęcie mojego kalendarza adwentowego). Święta w tym roku staną na głowie. Spędzam je w Niemczech. Pechowo wiem, co dostanę na prezent, bo postanowiłam ułatwić mojemu Niemcowi życie i mu powiedziałam, co chcę. Ale za to pozwoliłam mu zgadnąć, co mam dla niego i on też wie. Nie będę mieć karpia, którego uwielbiam. Kompotu z suszek też nie (w sumie tylko z tego mogłaby się składać moja kolacja wigilijna i kolejne trzy dni posiłków). Będzie jakaś kaczka, sałatka ziemniaczana. Ale generalnie trudno mi to sobie wyobrazić. O ile święta bez rodziny jakoś dam radę przeboleć, to brak karpia? O nie! Niby będę miała jakąś namiastkę w Sylwestra, karpia w galarecie. Ale to nie to samo... Ale wracając do tematu - moje święta staną na głowie. A tak gwoli ścisłości w moim osobistym kalendarzu Boże Narodzenie ogranicza się tylko do Wigilii. Reszta dni to tylko taki zapy

Wyzwanie Foto: Dzień 6. - "P" JAK...

Obraz
Oprócz pomysłu, którego nie miałam, to chyba był najtrudniejszy temat z dotychczasowych wyzwań. Bo za diabły nie mogłam nic wymyśli. Kasia mnie mocno wspierała, rzucając słowami na "p" (perfumy, pomadka, pierścionek...), aż uznałam, że okay, że wiem, że zrobię. Aż na biurku znalazłam opadłe kwiatki z premiery. Urozmaiciłam tę biel płatkami róż (również premierowych) i oto mamy p łatki.

Wyzwanie Foto: Dzień 2. - CZARNO-BIAŁE.

Obraz
Ten temat był dla mnie trudny - jak praktycznie każdy z kolorami. Przecież ja nie mam nic czarno-białego... Aż oświeciło mnie! Moje dwie pocztówki. Jedna (z Marilyn Monroe) przyjechała do mnie z Bawarii, druga zaś z Hiszpanii. A chciałam zrobić zdjęcie zadrukowanej kartce papieru z tematem zadania domowego... Potem zaś oświeciło mnie, że mój obraz z Audrey Hepburn jest czarno-biały. Cóż, było już po ptakach, więc się nie przejęłam. Moje pocztówki nie powiszą już długo na swoim miejscu, więc warto je uwiecznić w taki sposób. Poza tym czarno-białych rzeczy nie posiadam. Nie lubię bieli, to może być powód.

Oswajamy jesień - podsumowanie.

Obraz
Wyzwanie dobiegło końca. Jesień była zabiegana, ale wyjątkowo radosna z powodu odhaczania punktów z listy. W ten oto sposób zrobiłam małe przyjęcie , na którym udało mi się zrobić pyszne pączki i dyniową katastrofę . Do teatru znosiłam kasztany , których kilka postawiłam u siebie na półce i poszłam do lasu , tylko po to, by opowiedzieć Wam bajki i z niego szybko wyjść. W końcu spacerem ruszyłam nad Odrę, gdzie zaplanowałam szalony wakacyjny wypad. Kupiłam kilka par skarpetek , a potem przebrałam się na Halloween za wiedźmę. A skoro mowa o wiedźmach... Yankee Candle uraczyło mnie wiedźmim woskiem i nie tylko. Przeczytałam kilka książek i poniekąd wróciłam do mojego starego przyjaciela Geralta z Rivii, a potem spędziłam parę godzin, oglądając "Grę o tron" , w końcu wymigałam się od przyrządzania grzanego cydru i pochłonęłam opakowanie candy corn. W tym całym zamieszaniu zdołałam trochę posprzątać w szafie. Wprawdzie to wciąż dalekie od ideału, ale osiągnęłam sukces - cz

Wieści z frontu. Czyli zaktualizujmy moje życie.

W tym całym natłoku coraz to rzadszych postów zanika gdzieś informacja o tym, co tak właściwie ostatnio robię. Tak naprawdę ciężko odpowiedzieć, bo robię mnóstwo, ale jednocześnie nic. Pomiędzy różnymi projektami (jak Rok z Konterfaktem , wyzwania z Kasią , teatr), które wymagają mojego zaangażowania, mam też studia, o których ledwo pamiętam, gubiąc nogi w biegu między próbami, zajęciami, znowu próbami, blogami, a próbą znalezienia chwili dla siebie. Jeszcze do tego moje ciało jest w lekkiej rozsypce i nie wyrabia, a ja nie mam czasu, by dać mu paliwa. Zdarza się to zwykle dopiero wieczorami. W ciągu dnia, w tygodniu, mało co jem. Zwyczajnie nie mam czasu. A gdy go znajdę, to połykam to, co wpadnie mi w ręce. Zdecydowanie nie można nazwać tego zdrowym odżywianiem... Listopad jest zdominowany przez próby. Zaś grudzień będzie po brzegi wypchany terminami gry, gdzieś w międzyczasie może zdołam znaleźć chwilę, by pobiec (z wywieszonym językiem i bez możliwości przebrania się nawet w coś,

10 dowodów na to, że zakupy internetowe to ZŁO.

Obraz
Dlaczego zakupy w Internecie nie są dobrym pomysłem? Ostatnio, czyli od jakiś dwóch lat, odkąd mieszkam na granicy polsko-niemieckiej (swoją drogą język ma pewną dziwną skłonność: po polsku zawsze powie się, że coś jest polsko-niemieckie, a po niemiecku, że jest niemiecko-polskie - i choćbym nie wiem, jak chciała powiedzieć na odwrót, nie dam rady, bo brzmi dziwnie), moje możliwości zakupów są mocno ograniczone. Głównie jeśli chodzi o książki lub produkty niedostępne w Niemczech (bądź te, które za Odrą są droższe, co się nie zdarza zbyt często), albo inne, które chcę, ale nie ma ich nigdzie poza Internetem. W zakładkach przeglądarki mam folder, który nazywa się "Do kupienia" i jest tam mnóstwo rzeczy, które widziałam na blogach, które mi się spodobały, na które gdzieś przypadkiem trafiłam i uznałam, że pewnego dnia koniecznie muszę je mieć. I w tym momencie pojawiają się powody, dla których uważam, że Internet jest zakupoholicznym złem. 1. W Internecie często rzeczy są

Wyzwanie Foto: Dzień 3. - 13.00

Obraz
O trzynastej się je. Dziś kanapki z chleba graham z lazurem i figami.

Wyzwanie Foto: Dzień 2. - ULUBIONE DO PICIA

Obraz
Ulubiony napój jest ściśle uzależniony od pory roku, mojego nastroju i zachcianek, które mnie nachodzą. Tak więc latem preferuję po prostu zimną niegazowaną wodę, kompoty, koktajle lub rooibosa, wiosną rządzi zielona herbata, jesienią zwykle nie jestem w stanie stwierdzić, czego mi się zachce, a zimą herbata - czarna lub owocowa. Jeśli jestem zdołowana, potrzebuję czegoś, co mnie rozgrzeje (ostatnio mocno chodziło za mną kakao, którego nie piłam od lat, ale po jego wypiciu ochota mi przeszła). Do jesiennej pogody, jaka obecnie panuje za oknem, i mojego bliżej niesprecyzowanego nastroju (zależy on od tego, czy jestem obecnie przed czy po odcinku jakiegoś serialu) oraz ogólnej słabości pasuje najlepiej jeden z moich ulubionych tworów: słaba, czarna herbata, z połową cytryny oraz jakimiś trzema łyżeczkami miodu. Słodkie, kwaśne i gorące. Tak gorące, że aż zaparowało mi obiektyw.

Wyzwanie Foto: Dzień 1. - TWOJA MINA

Obraz
Nie brałam w wyzwaniu udziału od paru miesięcy. Albo tematy mi nie podeszły, albo nie miałam czasu, albo wyzwania zwyczajnie nie było. W końcu nastąpiła męska decyzja: Tym razem biorę udział. A potem temat: Twoja mina. Biorąc pod uwagę, że nie wiem, jaką minę robią mordercy, a poker face ciężko też za minę uznać, to nie mogłam zdecydować się na mój autentyczny nastrój. Gdybym zrobiła smutną minę, nikt by nie zauważył różnicy. Choć neutralna mina to też jakaś mina, prawda? Ale potem wymyśliłam. Zrobię żabę. Znaczy zrobię tę minę, co na zdjęciu, a potem nazwałam ją żabą. To samo zdjęcie jest również dzisiejszym Konterfaktem . Jaka wygoda - dwie pieczenie na jednym ogniu. Jak się domyślacie, ten tydzień zostanie zdominowany wyzwaniem. Niemniej, coby osłodzić trochę Wasze życie, zapraszam po godzinie piętnastej na nowy post o czymś cudownie słodkim. Do normalnego (a raczej na tyle normalnego, na jaki potrafię się zwykle zdobyć) trybu blogowania wracam po niedzieli. Na koniec jeszcz

Jak poradzić sobie z brakiem Internetu? Prosty trik.

Cały świat wie, że jestem uzależniona od Internetu i gdy ktoś mnie od niego odetnie, po [w najlepszym wypadku] dwóch dniach zaczynam się wściekać. Byłam szczęśliwa, gdy przestałam być zdana na łaskę dostawców Internetu i dorobiłam się Internetu mobilnego, który nagle ułatwił mi życie. Oprócz tego, że wzięłam jedną z najtańszych opcji - z niewielką ilością transferu. Jednak odkąd mam nowy telefon, mam też tam wykupiony pakiet Internetowy, więc problemów zwykle nie mam, choć używanie Internetu w telefonie bywa niewygodne (mały ekran, mała klawiatura i w ogóle wszystko nie tak, jak należy), dlatego preferuję komputer. Jednak pechowo dwa dni temu skończył mi się transfer i musiałam zdać się na łaskę telefonu. Miałam za dużo czasu, więc stwierdziłam, że coś z tym zrobię. Pierwszą próbę podjęłam owe dwa dni temu. Wiedziałam, że istnieje możliwość stworzenia z telefonu hotspotu wifi. Po skonfigurowaniu tego paskudztwa Wunderkind co prawda wykrył sieć, połączył się z nią, ale niestety - dos

Wishlist.

Obraz
 Dawno nie prezentowałam moich zachciewajek. Ma to swój powód o podłożu psychologicznym - gdy robię wishlisty, automatycznie zaczynam owych rzeczy szukać i często połowa w trakcie robienia zostaje zakupiona. I jaki to ma sens? Łatwiej prezentować rzeczy mniej osiągalne lub coś, co wiem, że będę miała, ale muszę na to chwilę poczekać - tak jest np. z różowym Sony Vaio . Tzn. chcę, żeby był różowy, ale jaki ostatecznie kupię - tego nie wiem. Ale wiem za to, że nastąpi to najprawdopodobniej w listopadzie. Wunderkind niestety jest za słaby na moje zachcianki, za ciężki i bateria trzyma za słabo. Po dwóch i pół roku użytkowania uznałam, że najwyższa pora na kupno czegoś lepszego. Wciąż małego. I najlepiej różowego. I oczywiście moim kolejnym pragnieniem są najróżowsze . Moje są w stanie strasznym, a już dziś - w końcu mamy ładną jesienną pogodę - rozważałam wygrzebanie ich z czeluści szafy i założenie (tak, z pourywanymi sznurówkami, obdartym przodem i bokami oraz z odklejającą się podes

10 kroków do lata: relaksacyjny tydzień.

Obraz
Nie wiem, czemu ten tydzień musiał się pojawić akurat w czasie, gdy po raz trzeci z rzędu postanowiłam, że w tym tygodniu na pewno skończę z Hamletem. Ale skoro się relaksujemy, to do roboty i do relaksu. A co tam! Tydzień ten zaczęłam już w niedzielę, ale nie pamiętam, co robiłam - oprócz tego, że się relaksowałam. We wtorek pozwoliłam sobie na skrajne lenistwo i słuchanio-czytanie książki (o ile audiobooki - nawet żywe - do mnie nie przemawiają, to gdy mam jednocześnie tekst przed oczami, zamienia się to w prawdziwą przyjemność). To był chyba ten dzień, gdy moje stopy całkowicie umarły po nowych butach. W środę trochę wysiłku fizycznego, ale to nic złego. Za to wieczorem było kolejne heksowanie. Już z L. ustaliłyśmy, że to chyba stanie się naszą tradycją. Do siebie wróciłam znowu prawie o północy. W czwartek na upartego hamletowałam, wyklinając go w niebiosa i obejrzałam sobie chyba dwa odcinki serialu Hannibal. Choć możliwe, że to było w piątek. W międzyczasie poczytałam też

10 kroków do lata: duchowy tydzień.

Może zauważyliście, że o poprzednim - wodnym - tygodniu nic nie napisałam, ale co tu się chwalić porażkami... Nie podołałam piciu dwóch litrów wody dziennie, mój rekord to 1,75 litra w drugim dniu. Potem już coraz mniej, a w czwartek ruszyłam w drogę do domu i nagle moje picie się skończyło. Przynajmniej w takich ilościach. Nie wiem, czy mój tydzień był duchowy. Myślę, że poniekąd tak. Jednak, jak wspomniałam w poprzednim poście, jestem przemęczona i moje poniedziałkowe czytanie i przemyślenia w drodze skończyły się snem przez całą podróż - w trzech środkach lokomocji. Po powrocie spędziłam przyjemny wieczór, ale czy on obok ducha chociaż stał? Ciężko powiedzieć, bo pamiętam tylko, że był przyjemny. We wtorek zaś miałam romans z łaciną, która choć martwa, zdecydowanie odbiera ducha wszystkiemu, co żyje. Ale! w trakcie pisania ostatniego kolokwium w tym semestrze zostało mi jeszcze wystarczająco czasu, bym skończyła jedno opowiadanie (na którego ukończenie nie miałam czasu, a jakże by