Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2014

Oswajamy Jesień! Jak spędzić jesienne wieczory.

Obraz
 Gdy przygotowywałam się do Oswajania Jesieni , analizowałam zeszłoroczną listę zadań i wymyślałam nowe, nie wpadłam na kolejną genialną rzecz (choć nie aż tak genialną jak termofor ), a po raz kolejny prostą, czyli sposób na spędzanie jesiennych wieczorów. Owszem, można czytać książki , oglądać filmy i seriale, a także kształcić się w nowych dziedzinach. Jednak są to czynności w dużej mierze albo mało aktywne, albo samotne i tutaj powstała luka. Co można robić z kimś i przy okazji rozruszać trochę komórki mózgowe? Grać! I to nie w gry komputerowe, ale towarzyskie. Karty, kości, planszówki... Od jakiegoś czasu uzupełniamy z moim Niemcem naszą kolekcję gier. Najpierw mieliśmy Osadników z Catanu oraz Cluedo (w to jeszcze nie graliśmy, bo brakuje nam trzeciej osoby). On zaś od bardzo dawna próbował namówić mnie do gry w szachy . Z racji, że jestem w tym raczej kiepska, opierałam się. Jednak weekendy u jego rodziców rozwinęły w nas obojgu większą potrzebę grania. Z tego powodu kupiliś

Jak ważne są dla mnie poranki?

Obraz
W dzieciństwie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ważne są poranki. Śniadanie mogłoby dla mnie wtedy nie istnieć! Czego nie można powiedzieć o mojej mamie, która codziennie wyciskała mi sok z pomarańczy (bo na to miałam ochotę), robiła tosty lub kroiła kromki chleba w kosteczki. Czasem były też moje ukochane przepiórcze jajka. Wszystko po to, bym zjadła śniadanie na te pięć minut przed wyjściem z domu. Jakoś nigdy nie cechowałam się wczesnym wstawaniem. Najlepszym budzikiem dla mnie było włączenie telewizora na VIVĘ, ale i to nie do końca było rozsądne, bo jakość mojego dnia zależała od pierwszej piosenki... W ostatnich dniach borykałam się z niemożnością zjedzenia spokojnego śniadania w domu. Albo to ja nie byłam w stanie wygrzebać się z łóżka wcześniej niż na dziesięć minut przed wyjściem (czyli dokładnie tyle czasu, ile potrzebuję, by się umyć i ubrać), albo to mój Niemiec nie miał ochoty. I oboje wylegiwaliśmy się aż do ostatniej minuty. A śniadania nie było. Jedynie bana

Baby Silky Foot Holika Holika - recenzja koreańskich skarpetek peelingujących.

Obraz
 Faza na kosmetyki koreańskie minęła mi wprawdzie dawno, niemniej te skarpetki peelingujące firmy Holika Holika były długo na mojej liście do wypróbowania, aż się na nie wreszcie skusiłam. W oczekiwaniu na ich użycie przez ponad dwa miesiące hodowałam sobie na stopach zgrubiałą skórę, by się przekonać, czy ten produkt faktycznie jest taki cudowny. Bo długim chodzeniu w Paryżu, które było zwieńczeniem moich starań jako hodowcy, w końcu miesiąc po powrocie (w oczekiwaniu na dogodny moment) nałożyłam skarpetki, wlałam do nich płyn i chodziłam, chlupocząc, po mieszkaniu przez półtorej godziny. Tak wygląda właśnie proces . Skarpetki wyjmujemy z opakowania, zakładamy na stopy, płyn z jednej saszetki wlewamy do jednej skarpetki, a z drugiej do drugiej. Następnie zawiązujemy skarpetki i spokojnie wracamy do robienia tego, co mamy do zrobienia. Nie można leżeć, nie można brać prysznica. A jak ktoś lubi, jak ja, siedzieć z nogami na krześle naprzeciwko, musi zmienić na ten czas nawyki,

Kosmetyczno-kształcąca wishlista.

Obraz
 Od dwóch miesięcy zbierałam się do tego posta. Nie bez powodu. Najpierw miałam mało ciekawych rzeczy, których pragnęłam, potem nie było czasu. O czasie piszę jednak zdecydowanie zbyt często, więc dzisiaj poprzestanę na tej drobnej wzmiance. Zwykle nie mam jakiś wielkich potrzeb, jeśli chodzi o kosmetyki, jednak tym razem jest inaczej. Od dawna pragnę paletki Naked 2 i odkąd jest ona dostępna w niemieckim Douglasie, ciągle się zastanawiam, czy nadszedł ten moment, w którym ją kupię. Niestety jeszcze nie nadszedł i w najbliższej przyszłości nie mam co się łudzić. W zasadzie jedyną szansą jest poproszenie o nią na urodziny, bo sama sobie nie kupię. Zwyczajnie będzie mi szkoda pieniędzy, choć jej pragnę. Oczywiście do kompletu przydałby się bronzer . Mam już róż (choć rozważam powrót do mojego starego z Inglota - gdy tylko pojadę kiedyś do Polski, co póki co nie zapowiada się przed wakacjami), ale od dłuższego czasu (znowu czas!) chodzi za mną bronzer właśnie. Tyle że nie potr

Gdzie można mnie znaleźć?

Obraz
Na początek przyznam, że jestem ogromnie dumna z powyższego zdjęcia. Zrobiłam je dawno temu w Budapeszcie, ale dzisiaj przepuściłam je przez program do obróbki grafiki i zyskało nowego charakteru. Zatem jeśli mnie szukacie, możecie mnie znaleźć w Budapeszcie, bo właśnie tam często wędruję myślami. Także na Podlasiu lub w Krakowie. To miejsca, gdzie duchowo bywam. Jeśli zaś moja duchowość Was nie interesuje, zapraszam Was do Frankfurtu nad Odrą (czasem przemykam też po słubickiej poczcie, jeśli Niemcy to nie miejsce dla Was), a najlepiej do Theater Frankfurt - tam można mnie najpewniej znaleźć (szczególnie w tę sobotę wieczorem, o godzinie 20, gdy to gram moją ulubioną rolę - Beline w "Chorym z urojenia" Moliera, możecie wpaść, jeśli jesteście w pobliżu!). Nie wykluczam jednak, że moja cielesność nie wzbudza w Was żadnego zainteresowania. W takiej sytuacji możecie odwiedzić mnie w Internecie, na kilku mniej lub bardziej ciekawych portalach. Na początek podam Wam te

Naprawdę jaka jestem, nie wie nikt.

Obraz
Ostatnie dwa lata to czas wzmożonych refleksji. A przecież jestem już dorosła! Obrałam drogę kariery, studiowałam, wyjechałam z kraju. Czy to nie powinno oznaczać, że doskonale wiem, kim jestem? Cokolwiek bym o sobie powiedziała, mogłabym temu zaprzeczyć. I to bez zająknięcia. W dodatku obie wersje byłyby prawdziwe. Jestem pełna sprzeczności. Oto ja. Odkrywam powoli, jak wpłynęła na mnie przeszłość. Dzieciństwo, rodzina, decyzje... Nie żałuję niczego, choć pewne rzeczy zrobiłabym inaczej. Kto wie, czy wyszłyby na lepsze. Kim zatem jestem? Niezależną kobietą mojego mężczyzny. Cyniczną marzycielką. Introwertyczną ekstrawertyczką. Aktorką, pisarką, bloggerką. Szaloną miłośniczką spokoju. Podróżniczką domatorką. Krytyczną optymistką. Kreatywną organizatorką. Leniwym sportowcem. Miłośniczką zwierząt lubiącą tylko koty. Jedzącą ryby wegetarianką. Kreatorką własnych zasad. Dzieckiem w skórze kobiety. Dorosłą o dziecięcych zamiłowaniach. Szczęśliwą w depresji. Ekshibic

Osoba, która mnie inspiruje: Coco Chanel.

Obraz
Wiecie, że Coco Chanel miała na imię Gabrielle? Wiecie, że wychowywała się w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice? Wiecie, że była biseksualna? Żadna z tych rzeczy nie sprawia jednak, że Chanel inspiruje mnie jak mało kto. Faktem jest, że zachwyciło mnie jej podejście do tego, co "wypada" i wiara we własne siły. To ona była królową mody i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Ona decydowała, co się nosi, a co jest passé. I po dziś dzień nosi się rzeczy w jej stylu. Proste, wygodne, ponadczasowe. Chanel była przeciwniczką kamieni szlachetnych. Lansowała sztuczną biżuterię. Miała ogromne grono kochanków, była pracoholiczką i kochała to, co robiła. Nawet bardziej niż niezależność. Kreowała świat i za nic miała zdanie innych, bo tylko jej własne się liczyło. W końcu wiedziała najlepiej. Nie była piękna, ale charyzmatyczna. Uwolniła się z gorsetu i założyła męską koszulę. Nosiła spodnie! A potem skróciła spódnicę do nieprzyzwoitej długości. Na koniec kolaborowała

Najpiękniejsze słowa.

Obraz
Co sprawia, że słowo staje się piękne? Gdy myślę o pięknym słowie, przychodzi mi od razu do głowy Schmetterling , czyli motyl po niemiecku. Wprawdzie Cejrowski wyraził się na jego temat niezbyt przychylnie, niemniej nie znał on etymologii tego wyrazu. W końcu według wierzeń ludowych wiedźmy przylatują w postaci motyli, by kraść mleko i śmietanę. Pięknym słowem jest też Schatz - skarb. Tak nazywa mnie mój Niemiec. Ja zaś nazywam go Schnecke - ślimak - i to słowo często dostaje też dodatkowe określenia, w zależności od tego, jakie czyny mój Niemiec popełni. Może być dobrym ślimakiem, złym ślimakiem, a ostatnio został złym niemieckim ślimakiem. Czasem jest też ślimakiem nocnym. Kocham niemieckie słowotwórstwo! W końcu to stąd wywodzi się Kichererbse (cieciorka), którym to słowem określił mnie tata mojego Niemca, gdy chichotałam w trakcie rozmowy telefonicznej. Kichern to chichotać właśnie. A że mój Niemiec niechętnie się goli, to ja go ochrzciłam Stachelbeere (agrest) od stacheln

Oswajamy jesień! Inspirujące lektury.

Obraz
Najprawdopodobniej niemal każdy z Was nie wyobraża sobie prawdziwych jesiennych wieczorów bez filmu czy książki. W pełni zrozumiałe, bo dla mnie są to synonimy lenistwa i relaksu, z których staram się w miarę możliwości korzystać. Ostatnio czytam wiele ciekawych książek, daję się wciągnąć w ich światy, ale moim celem na tę porę roku jest kształcenie się w pewnym kierunku. Aktorskim, oczywiście. I przy okazji pragnę powrócić do medialnego świata poprzez "Sztukę wywiadu", którą kiedyś zaczęłam, ale nie skończyłam. Jeśli zaś chodzi o aktorstwo, sięgnęłam po kanon, czyli "Pracę aktora nad sobą" Konstantina Stanisławskiego - jednego z największych twórców metod teatralnych. U nas w teatrze pracujemy głównie według Stanisławskiego i Jerzego Grotowskiego. Jako lekturę uzupełniającą skusiłam się na "Podręcznik dla aktorów", który bazuje na metodzie pracy Strasberga i przeczytałam kiedyś fragment, po którym uznałam, że muszę tę książkę mieć. Bardzo chciałaby

Oswajamy jesień! Jak rozgrzać się w zimne dni?

Obraz
Punkt ósmy wyzwania mówi o przygotowaniu się na chłodne dni. Uzupełniłam zapasy herbat , kocyk już miałam od wczesnej wiosny (choć ostatnio wszędzie widzę taki jeden, o którym marzę...), kupiłam dodatkową parę kudłatych skarpetek... Ale zapomniałam o rzeczy tak prostej, tak mocno przez niektórych kojarzonej z babciami, że aż retro. O rzeczy tak genialnej, że tym geniuszem zachwycam się od dwóch tygodni i stukam się w głowę z rozpaczy nad własną głupotą. Mowa o termoforze. Pamiętam z dzieciństwa, że miałam termofor (wciąż mogę nawet powiedzieć, gdzie on jest), ale to była raczej konieczność, niż przyjemność. Gdybym w te okropne zimy w domu moich rodziców, gdy wewnątrz panowało dziesięć stopni, przypomniała sobie o istnieniu termoforu, z całą pewnością byłabym szczęśliwsza. Jednak tak się nie stało i notorycznie marzłam. Dopiero tej wiosny mój Niemiec z jakiegoś powodu uznał, że potrzebuję i mi kupił. Użyłam go może dwa razy, a potem odstawiłam. Wydawało mi się to jakieś głupie i b

Ulubieńcy września.

Obraz
Ulubieńcy. Kiedy byli ostatnio? Mogę się tłumaczyć, ale ostatnie miesiące były tak naprawdę mało ulubieńcowe. W biegu, bez chwili na refleksję, albo nie było nic, co mnie w jakiś sposób zachwyciło. Zdarza się. Niemniej we wrześniu zaczęły się pojawiać pewne tendencje, o których Wam dzisiaj opowiem. Niektóre zakrawają wręcz na obsesję, a inne mają asocjalne tło lub nawet pochodzenie przestępcze! 1. Kosmetyki. W tym chłodnym okresie zachwycił mnie balsam do ust Nuxe. O lekkim, cytrusowym zapachu, świetnej konsystencji i matowym wykończeniu. Nie wspominając o działaniu. Podejrzewam, że stanie się jednym z moich życiowych ulubieńców. Nie tylko września. Nie tylko roku. To chyba najlepszy balsam do ust, jakiego kiedykolwiek używałam.  2. Lifestyle. W poprzednim poście pisałam o uldze, jaką odczułam, gdy zepsuł mi się telefon i miałam święty spokój. Dziś i wczoraj poważnie rozważałam zepsucie telefonu zastępczego, żeby wciąż być luksusowo nieosiągalna. Najlepszy sposób, by