Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2011

Słodycze, które zajęły mi pół walizki. A dzieciństwo oficjalnie mi się skończyło.

Obraz
Mówiłam w poprzednim poście o słodyczach, które mama przywiozła mi z Holandii. Doszła mnie prośba, by je pokazać. Muszę przyznać, że jedną białą czekoladę już zjadłam, a te Kinderki są już zjedzone, w opakowaniu do zdjęcia pozostała jedna sztuka. Przynajmniej mam zapas słodyczy na dłuuuugi czas. I mam aparat! Pochwalę się nim przy innej okazji. Na razie muszę go ogarnąć. Dziś skończyło się moje dzieciństwo, obejrzałam ostatnią część Harry'ego Pottera i wreszcie zrozumiałam, o czym wszyscy mówili. Dziwnie mi, ale muszę przyznać, że kilka momentów powaliło mnie na łopatki ze śmiechu, inne mnie wzruszały. O ile poprzednią część (i jeszcze poprzednią) uważałam za beznadziejne, to ta przywołała we mnie pewne uczucia, które wydawały się być bezpowrotnie utracone..

Home sweet (?) home.

Tym razem podróż nie minęła mi szczególnie dobrze i miło. Po trzyipółgodzinnym oczekiwaniu we Wrocławiu, o mało nie zginęłam tragicznie w tłoku na dworcu. Cudem udało mi się usiąść, a później oddychałam z ulgą całą drogę. Nie wyspałam się, a w Krakowie byłam o piętnaście minut za późno. Gdy tylko dotarłam do domu, zjadłam wybitnie dziwne śniadanie, którym uraczyła mnie mama - typowo holenderskie, ponieważ były to wszelakiego rodzaju artykuły spożywcze przywiezione przez mamę z Holandii. W ten oto sposób zjadłam trochę czekolady do kanapek, zagryzłam ją mini kabanosem (przed chwilą zjadłam ich całe opakowanie), następnie jakimś przekładanym (pyyyycha) ciastkiem, kawałkiem boczku, paskudnymi żelkami, plasterkiem zbyt słonego salami. Staram się nie myśleć o tym, jaki skutek wywarłaby na mnie taka dieta w okresie długotrwałego stosowania. A potem spać. Nastąpiła godzina dziesiąta: Za chwilę będzie woda, idź się myć. Wygrzebałam się z łóżka, a później wyjść z wanny nie chciałam, bo tak miło

Dynia pieczona.

Tak naprawdę wciąż pozostaje w fazie halloweenowych życzeń. Moich oczywiście. Podstawowy problem polega na tym, że albo nie mogę dyni dostać, albo jestem na drugim końcu świata, gdzie - o zgrozo! - nie ma piekarnika. Pamiętam jak parę lat temu udało mi się ją dopaść. Była mała, niewinna i pomarańczowa. Miała doskonały kształt. Starannie zdjęłam z niej skalp, a później wygrzebałam wnętrzności. Gdy została ładnie od środka wyskrobana, namalowałam na niej pisakiem oczy i usta, które następnie wycięłam. I powstała moja halloweenowa dynia. Zapaliłam w niej świeczkę, a później przez kilka miesięcy siedziała w zamrażalniku, bo było mi żal ją wyrzucić. Nie powiem, jak wyglądała po rozmrożeniu. W tym roku jest plan. Ciasto dyniowe. I wszystko zależy od tego, dokąd uda mi się w sobotę zaciągnąć mamę i czy będzie tam dynia (obstawiam, że w Rossmannie, Empiku i Media Expert nie m na nią co liczyć), czy ja będę mieć wystarczająco dobry nastrój, żeby znieść obecność wszystkich (czyt. w liczbie t

Po imprezie...

Obraz
...jestem zwykle bardziej żywa niż inni. Bo wiem, kiedy przestać i wrócić do domu, bo jest nudno. I w ten oto sposób się wyspałam! Ale o tym i innych później.

Imbirowy sen.

Obraz
Osoby, które mnie znają, wiedzą, że obok tego co imbirowe nie przejdę obojętnie. I dzisiejsze zakupy zaczęły się również od niewinnie wyglądającego imbiru kandyzowanego, na który od dawna miałam ochotę, a zasadniczo do najtańszych nie należy. I na tym jednym miałam dzisiaj poprzestać, jednak pani w Kauflandzie coś sobie pomyliła, w związku z czym za zakupy nie zapłaciłam, a nawet zarobiłam osiem centów. Wciąż staram się rozgryźć, jakim cudem do tego doszło, ale nic nie jest pewne z wyjątkiem tego, że wyszłam ze sklepu zarówno z zakupami jak i pieniędzmi. I tak uradowana szłam sobie przez Frankfurt, aż moją uwagę (znowu) przyciągnęła witryna sklepu ze słodyczami. Weszłam do środka i oglądam towary... czekoladowy kot... czekoladowy torcik z kotem i myszkami... kotów było w sumie niewiele, ale dotarłam do półki z... imbirem. Imbir kandyzowany, w syropie, paseczki, kosteczki... moje oczy się świecą jak dwie stuwatowe żaróweczki... Ciasteczka imbirowe. Tego było dla mnie za wiele. Ostatn

Jak to w końcu z tym Berlinem było...

Obraz
Tak oto sobie jechałam...  Cała bajka zaczęła się już na dworcu, a może nawet w drodze do niego, we Frankfurcie, gdzie byłam po raz pierwszy i jeszcze nie wiedziałam co i jak (o samym fakcie, kiedy będzie jakiś pociąg do Berlina również). Na szczęście wszystko było w miarę jasne i nieskomplikowane. Obejrzałam sobie któryś tom "Zmierzchu" będący na przecenie, a następnie skierowałam się na peron. Wkrótce się okazało, że niemiecki Ordnung wcale nie dotyczy kolei, ponieważ na starcie się dowiedziałam, że mój pociąg ma pięciominutowe opóźnienie i to podobno norma (przynajmniej na tej trasie). Muszę jednak zauważyć, że gdy wracałam, był punktualny. Wróćmy jednak do samego Berlina. Potsdamer Platz z niezbyt tradycyjnej perspektywy Najpierw przejechaliśmy obok O2, ale nie chciałam tam wysiadać, bo tak naprawdę w tej okolicy interesowało mnie niewiele - powiedzmy sobie szczerze - miałam w miarę konkretny plan tego, co chcę zobaczyć w trakcie tej krótkiej wycieczki, o ile to

Zakupy.

Obraz
Tak bardzo mi się chciało mięsa, że aż wczoraj wieczorem się złamałam i poszłam sobie kupić. Kupiłam i mi nie smakowało. Ba! bardzo nie smakowało. W ten oto sposób zmusiłam się dzisiaj do wyjścia, doczłapania do Kauflandu i kupienia sobie wreszcie tofu (moje miso trochę się domagało, bo makaron ryżowy średnio mu pasuje). Do tego jakiś sos (padło na słodko-kwaśny), a gratis dorzuciłam sobie jeszcze wiśniowo-żurawinowy dżem Schwartau (on jest rewelacyjny!!!). Później obeszłam trzy kasy (bo oczywiście na półce, gdzie być powinna, nie było), żeby znaleźć intensywną odżywkę Gliss Kur, które uwielbiam i ja i moje włosy. Doszłam ostatnio do wniosku, że są trochę zbyt wysuszone. No i tyle z zakupów w Kauflandzie. O poszukiwaniu portfela wspominać nie będę, ale powiem za to, że znalazłam. Początkowo chciałam drugi na euro, ale jakoś wyszło tak, że kupiłam jeden na obie waluty, w którym nie będą mi się mieszały drobne, a mam w nim wystarczająco miejsca na te wszystkie dowody, karty, legitymacje

Poranek.

Poranek jest szary jak mój sweter. I może poniekąd jak mój nastrój. Sama myśl, że będę musiała się dostać w tej pogodzie na drugi koniec Frankfurtu, gdy tramwaj jeździ co dwadzieścia minut, jest przerażająca, a przynajmniej demotywująca. Aż dziw bierze, że wyszłam z łóżka. A jednak. Wczoraj tego nie zrobiłam i nie zamierzam popełniać tego błędu po raz drugi. Obiecany Berlin nadejdzie. Chciałam to zrobić wczoraj, ale przedłużyli nam zajęcia o dwie godziny i już nie miałam siły, a później nawet ochoty. Nadrobię to. Jeśli nie dziś, to jutro, gdy się trochę wyśpię. Przez ostatnie dni notorycznie budzę się o czwartej nad ranem, rozmyślam lub nie, i zasypiam na nowo. O tamtej nieprzyzwoitej godzinie wstałabym chętniej niż teraz. Czy Wam równie mocno nie chce się wstawać?

Berlin.

Wykończona wycieczką niezbyt długą, ale fascynującą, oznajmiam, że Berlin zaliczony. Sushi zaliczone i makaronik miesiąca w Galeries Lafayette również. Resztę opowiem może jutro. Jak ożyję.

Revenge.

Obraz
Od lewej: Nolan, Ashley, Jack, Amanda/Emily, Daniel, Declan, Charlotte, Victoria, Conrad. Seriale. Jest to słowo, które określa bardzo dużą część mojego życia (pozostałe to "książki", "Internet", "sen" i "jedzenie"). Szczególnie w ostatnich dniach zasługuje ono na wyróżnienie, gdy od rana do nocy siedzę przy Wunderkindzie (w chwilach bardziej kreatywnych leżę) i pochłaniam "Dextera" (nie ma to jak seryjny morderca tuż przed rozpoczęciem zajęć na uczelni!), nadrabiam zaległe odcinki czegoś innego, aż ostatnio doszły mnie słuchy, że istnieje serial, który może mnie zainteresować. Muszę przyznać, że podeszłam do niego dość sceptycznie jak na mnie, ale skoro osoba, która moje psychologiczne preferencje zna bardzo dobrze, powiedziała, żebym obejrzała, to kim ja jestem, żeby powiedzieć jej, że bredzi? (Wybacz, Kochana). I obejrzałam. I niemal płaczę z żalu, że kolejny odcinek będzie dopiero w czwartek. Tym serialem jest "Revenge&qu

Outfit inauguracyjny.

Obraz
Można powiedzieć, że dzień został pokonany w wielkiej bitwie z mniejszymi i większymi stratami [paznokcia]. Poranek zaczął się źle, ale im dalej w las, tym lepiej. Pomijając, że do godziny 15:20 egzystowałam jedynie na Froopie z kiwi, bo nie spodziewałam się, że wsadzą nam szkolenie z praw i obowiązków studenta. Gdybym wiedziała, zjadłabym ambitniejsze śniadanie. Zaś na wykładzie inauguracyjnym, który traktował o wolności i przestrzeni (whatever im chodziło), czytałam sobie książkę. Niestety za mało stron zostało mi do końca i dwadzieścia minut musiałam siedzieć i starać się nie wrzeszczeć. Przyszła mi Rice, więc będę czytać. A od poniedziałku biorę się za robienie kolczyków, o. Sukienka - Orsay Buty - Jennifer (CCC) Kurtka - Yoshe Kolczyki - Orsay

Bubble tea.

Obraz
Kiedyś (czyli parę miesięcy temu) moim ogromnym pragnieniem było spróbowanie bubble tea. To czarna lub zielona herbata z mlekiem i tapiokowymi perłami. Przeczytałam o niej na jednym z niemieckich blogów o kuchni japońskiej i tym podobnych. W tym czasie w Berlinie były otwarte tylko dwa punkty, a w Polsce nie było żadnego (i chyba wciąż nie ma). Dlatego gdy planowałam wyjazd do Berlina, wiedziałam, że trafię właśnie do miejsca, gdzie będę to cudo mogła spróbować. Staje się ono coraz bardziej popularne nie tylko w Azji, ale również w Europie. Trochę się zdziwiłam, że we Frankfurcie nad Odrą również jest otwarty punkt, nie mogłam się doczekać, aż do niego trafię. Postanowiłam, że nie wcześniej niż przed zdobyciem EKUZu. EKUZ dostałam, ale jakoś to odwlekałam. Szukałam odpowiedniej chwili. Nastąpiła ona dzisiaj. Było otwarte od jedenastej, jednak pojawiłyśmy się tam pięć minut wcześniej. Mimo to miły Pan Azjata przyrządził mi moją zieloną jaśminową bubble tea. Zimną, powinnam dodać, bard

Song of the day.

Obraz
A tutaj teledysk do tej piosenki - osobiście uważam go za rewelacyjny, niestety umieszczanie na stronach zostało zablokowane: http://www.youtube.com/watch?v=Me7wlASiKUg

Buty. I chyba nie tylko.

Obraz
Odkrycie, że w moich adidasach odkleja się podeszwa, było wystarczającym usprawiedliwieniem dla zakupu butów. Muszę jednak zaznaczyć - nie mam manii na punkcie tej części garderoby, wręcz nie znoszę jej kupować. W tej kwestii nie jestem typową kobietą. Zdecydowanie preferuję chodzenie boso, ale niestety w świecie, który rzekomo jest cywilizowany, należy chodzić w jakimś obuwiu. A przynajmniej na takiej deszczowej pogodzie, jaka gości u nas w Słubicach... Dzisiaj moje włosy przemokły już trzy razy, gdy biegałyśmy z dziewczynami po Frankfurcie, by pozałatwiać parę drobnych rzeczy. Czy chwaliłam się, że zdałam DSH na 77,7%, czyli już pełnoprawnie jestem na poziomie C1 z niemieckiego? Satysfakcjonuje mnie to, choć muszę przyznać, że bardziej cieszą mnie moje własne obliczenia dotyczące wyniku, bo jeszcze zanim wyszłam z sali byłam święcie przekonana, że napisałam na jakieś 76%. Bardzo niewiele się pomyliłam. Ale buty. Mówiłam o butach. Taki był zamysł i wbrew dygresjom zamierzam się go t

Phone.

Zabawa z telefonem zaczęła się wczoraj, gdy syn mój marnotrawny stał się posiadaczem Sony Ericssona Xperia X8 i to ja stałam się osobą, która pierwsza zaczęła ogarniać jego obsługę. Zresztą faza na ten telefon trwa po dziś dzień, gdy spędzając niemoralną wręcz ilość czasu w Internecie w komórce, oglądaliśmy hotele w Paryżu, Nowym Jorku oraz jednym w Zjednoczonych Emiratach Arabskich (ten najbardziej luksusowy na świecie). Po tym nadeszła pora na obiad i wybraliśmy się do biblioteki, by przedłużyć "Przygody Tomka Sawyera". Gdy wróciliśmy, usłyszałam: Ktoś do ciebie wydzwaniał. Nic, patrzę na telefon, dwa połączenia nieodebrane w odstępie czasowym sześciu minut, numer nieznany. Myślę, poczekam. Po chwili jednak oddzwaniam. Kurier. Przywiózł mi książkę do akademika, a ja przecież jestem na drugim końcu Polski. Po trzech rozmowach z nim doszliśmy do jakiegoś porozumienia - zostawił książkę w barze z kebabem, bo na portierni w akademiku nie chcieli odebrać. Starałam się nie myśleć

Krakowskie poranki.

Obraz
Pamiętam Kraków rankiem jeszcze z czasów liceum, gdy w czerwcu dojeżdżałam do szkoły, zamiast grzecznie mieszkać w internacie. Wysiadałam wtedy pod Pocztą Główną, było może parę minut po godzinie siódmej rano, a Rynek był pusty, chłodny i senny. Powietrze orzeźwiało, budziło. Bo czy nie jest to niesamowite uczucie, gdy miejsce oblegane tak licznie przez turystów należy tylko do Ciebie w pewnym momencie dnia i możesz je kontemplować, zanim zostaną rozłożone stragany, a sprzedawcy precli pojawią się na dosłownie na każdym rogu? Restauracje rozłożą stoły i parasole, a wycieczki z całego świata wystawią nosy z hoteli i zajmą całą przestrzeń. Zdecydowanie wczesny ranek w Krakowie to najlepsza pora. Ja tam byłam parę minut przed siódmą. Na Floriańskiej i Rynku były tylko jakieś służby porządkowe - cała ulica zalana była wodą. Nie przejmowałam się, bo uznałam, że zrobię parę zdjęć. Muszę Wam powiedzieć, że nie przepadam za fotografowaniem miejsc, w których żyję, jestem, bądź chcę kiedyś ż

O szesnastu czy więcej godzinach w podróży.

Obraz
Mój wczorajszy dzień zaczął się o godzinie 4:50 rano, gdy budzik rozdzwonił się swoim zdradzieckim, skrzekliwym tonem. Zwykle nie potrzebuję czekać, aż go usłyszę, ponieważ budzę się na ułamek sekundy przed nim i gdy tylko telefon się zaświeci, od razu wyłączam budzik i wstaję. Jednak nie tym razem. Pech sprawił, że spałam - po wielu godzinach nocnego męczenia się zasnęłam tylko po to, by obudzić się chwilę później. W dwadzieścia minut zebrałam się w sobie i opuściłam mój pokój w akademiku i skierowałam się na autobus do Poznania. W połowie drogi doszłam do wniosku, że zapomniałam telefonu. Zawróciłam. W windzie okazało się, że jak najbardziej go nie zapomniałam i że towarzyszył mi cały czas. Zniechęcona jeszcze raz podjęłam się tej podróży. Niemal cztery godziny wpatrywałam się tępo w widok za oknem i rozmyślałam o tej mgle, która unosiła się nad drogami i polami. Jestem w trakcie czytania "Draculi", więc wrażenie było niesamowite. Ledwo świt, mgła, a ja naprawdę nie zdziw

Zdjęcia z mojej nowej rzeczywistości.

Obraz
Obiecałam zdjęcia, niestety jest ich mało, bo w związku ze wzmożoną ilością stresu nie chciało mi się ich robić. Mam parę Słubic, kilka więcej jednej części Frankfurtu, widok z przejścia nad ulicą z Oderturm oraz Odrę. Do Odry mam również filmik, ale jego pokażę kiedy indziej. Tak samo jak obiecanego wcześniej kota ;). Właściwie ów kot ma już imię - Filemon. Osobiście mnie ono załamuje, ale niestety nikt nie dał mi się popisać kreatywnością. Pokój pokażę Wam w przyszłym tygodniu, gdy już wrócę z domu z EKUZem (mam nadzieję), paroma książkami i wiarą w lepszą przyszłość. Możliwe, że trochę histeryzuję, ale momentami mam tego wszystkiego dość. Na szczęście mam Internet, nadrobię moje seriale i znowu będę radosna. Jak mało mi do szczęścia potrzeba! To aż tragiczne. Ale się nie przejmuję, zacznę się przejmować jutro, gdy będę musiała wstać o piątej rano. Ale gdy pomyślę, że wieczorem będę już w domu, wszystkie złości mi przechodzą. No i mam przesiadkę w Warszawie! Jak ja dawno tam nie by