Posty

Wyświetlam posty z etykietą o ciele

FitAlina, czyli czym ostatnio się katuję, coby piękną się stać.

Obraz
Od paru dni, czyli bardzo ostatnio, mam coś na kształt "fitness rutyny". Nie sądziłam, że takie rzeczy w mojej rzeczywistości istnieją, ale skoro cuda się zdarzają, to miło jest się podzielić, dlatego też stworzyłam powyższe dzieło sztuki, przedstawiające krzywą mnie w trakcie jogi. Choć na tym rysunku i tak jestem zdecydowanie bardziej wyprostowana niż w rzeczywistości. Erin Motz widoczna na ekranie komputera pokazuje jednak, jak to poprawnie powinno wyglądać. Wspomniałam wyżej, że ostatnio istnieje w moim życiu coś na kształt rutyny. Polega to na tym, że jeden dzień ćwiczę poniższy zestaw (zaraz do tego dojdziemy), a drugiego dnia leczę się z zaburzeń oddechowych, zakwasów i wszelakich innych bóli, jakich się nabawiłam. Na szczęście żaden z nich to nie jest kontuzja (tę potrafię - dzięki Ewie Chodakowskiej, bo moje bóle w okolicach łopatek to pozostałości po jej skalpelu - rozpoznać na kilometr) tylko jakieś inne widzimisię mojego ciała. Moimi długoterminowymi ce

Grudniowy niezbędnik pielęgnacyjny 2014

Obraz
 Grudzień w teatrze. To brzmi jak koszmar. Przynajmniej dla mnie, mojej cery i włosów. Nie dość, że ciężko zachować w tym miesiącu zdrowie (a gdy już się je straci - nie sposób go odzyskać), to jeszcze tona kosmetyków teatralnych rujnuje to, na co pracowałam cały rok - zdrową cerę, nawilżone włosy i dłonie w miarę dobrym stanie. W grudniu wszystkie starania biorą w łeb i albo wytoczę ciężką artylerię, albo cały okres świąteczno-noworoczny przepłaczę, niczym bazyliszek unikając luster. Problemy: 1. Codzienne (często dwa razy dziennie) używanie kosmetyków teatralnych, które zawierają w sobie mnóstwo tłuszczu i często parafiny, poza tym są używane przez wiele osób, niekoniecznie z niezbędną dbałością o higienę kosmetyków, co skutkuje zanieczyszczoną cerą, wysuszeniem i wysypem pryszczy. 2. Codzienne farbowanie włosów kolorową farbą w sprayu (o mocy lakieru do włosów), plecenie warkoczy, które następnie należy rozplątać, uszkadzając przy tym włosy, wysuszając je, łamiąc i rozdwajając. N

Pajączki na nogach, czyli koszmar w klimacie halloweenowym.

Obraz
A ten pajączek to taki mały posthalloweenowy dodatek.  Nie wiem, jak do tego doprowadziłam, ale od paru lat jestem dumną posiadaczką drobniutkich pajączków na nogach. I odrobinę mniej drobniutkich na ramionach. Muszę przyznać, że to właśnie te drugie mnie denerwują, bo o ile z odsłoniętymi udami raczej nie zdarza mi się biegać, to z ramionami już tak. Czasem latem, choć cały świat doskonale zdaje sobie z tego sprawę, że najchętniej uciekłabym przed słońcem, gdzie pieprz rośnie (w sumie nie jestem tego teraz tak pewna, bo pieprz rośnie w ciepłych klimatach…) i wtedy żadne nieestetyczne publiczne niebezpieczeństwo by mi nie groziło. Niemniej cały czas widziałabym niedoskonałości mojego ciała. Czyli to żadne rozwiązanie. Wróćmy jednak do moich pajączków. Są drobniutkie, fioletowe i prawie niewidoczne. Zaraz, o czym ja mówię? Na mojej białej skórze widać każdą żyłkę, a te konkretne widzę JA. W pewnym momencie przekroczyły moją granicę cierpliwości i tolerancji i postanowiłam się zdiag

Baby Silky Foot Holika Holika - recenzja koreańskich skarpetek peelingujących.

Obraz
 Faza na kosmetyki koreańskie minęła mi wprawdzie dawno, niemniej te skarpetki peelingujące firmy Holika Holika były długo na mojej liście do wypróbowania, aż się na nie wreszcie skusiłam. W oczekiwaniu na ich użycie przez ponad dwa miesiące hodowałam sobie na stopach zgrubiałą skórę, by się przekonać, czy ten produkt faktycznie jest taki cudowny. Bo długim chodzeniu w Paryżu, które było zwieńczeniem moich starań jako hodowcy, w końcu miesiąc po powrocie (w oczekiwaniu na dogodny moment) nałożyłam skarpetki, wlałam do nich płyn i chodziłam, chlupocząc, po mieszkaniu przez półtorej godziny. Tak wygląda właśnie proces . Skarpetki wyjmujemy z opakowania, zakładamy na stopy, płyn z jednej saszetki wlewamy do jednej skarpetki, a z drugiej do drugiej. Następnie zawiązujemy skarpetki i spokojnie wracamy do robienia tego, co mamy do zrobienia. Nie można leżeć, nie można brać prysznica. A jak ktoś lubi, jak ja, siedzieć z nogami na krześle naprzeciwko, musi zmienić na ten czas nawyki,

Bardziej parysko niż w Paryżu.

Obraz
Nie ukrywam, że ostatnio jestem jeszcze bardziej marudna niż zwykle. Jestem na etapie dochodzenia do siebie po napiętym okresie czasu, którego uwieńczeniem był sześciodniowy pobyt w Paryżu. Napiszę o tym wkrótce, może jutro, albo w niedzielę, bo zmierzenie się z legendą zawsze pozostawia po sobie ślady. A szczególnie, jeśli chodzi o najbardziej romantyczne miasto świata. Wierzę, iż chcecie poznać moje zdanie na temat tego miasta. Dziś jednak dopiero wróciłam do domu i zamierzam póki co wwąchać się w moje cztery ściany, poprzytulać do tego unikalnego powietrza i atmosfery. Atmosfery domu. Nawet jeśli w lodówce poza śmietanką, mlekiem sojowym, winogronami i margaryną nic nie ma. Dookoła mnie wisi świeżo zrobione pranie, a pół mieszkania zawalone jest moimi bagażami (wyjechałam tylko z torebką, ale coś się rozmnożyło). Chciałam Wam krótko napisać, że wróciłam i że właśnie tutaj, we Frankfurcie, w tym małym mieście nad Odrą, poczułam się dziś bardziej parysko niż w Paryżu. Bez bagie

Doświadczenie na wysokości - park wspinaczkowy.

Moje życie to ostatnio stres, brak czasu i podejmowanie decyzji. Decyzje to ta najgorsza rzecz, bo albo mogą coś wnieść do życia, albo znowu wprowadzić zamieszanie. Dlatego też nie bardzo chciało mi się jechać do parku wspinaczkowego dzisiaj, bo to decyzja dotycząca czasu (wstałam bardzo późno) i pieniędzy. To nie jest najtańsza rozrywka na świecie. Niestety. Zdjęć nie ma, bo pojechałam bez aparatu (i słusznie, bo gdyby mi spadł, zapłakałabym się - kupiłam sobie parę dni temu kompaktowego Canona), więc musi Wam wystarczyć te kilka słów na ten temat. Na świeżo i z pełną radością oraz świadomością zakwasów, które z całą pewnością opanują każdy, najmniejszy nawet mięsień. Z teatrem pojechaliśmy - czysto rekreacyjnie, coby spędzić ze sobą czas nie na pracy - do Bad Saarow. To miejsce uzdrowiskowo-wypoczynkowe z dużym jeziorem, parkiem wspinaczkowym i termami (tam mieliśmy się wybrać w okresie świąteczno-noworocznym, ale choroba pokrzyżowała nam plany). Swoją drogą byłam pewna, że wybiera

Historia różu - historia pewnego marzenia.

Obraz
Już w przedszkolu moim marzeniem był róż. Nie róż jako kolor (którego z zasady przez jakieś dwadzieścia lat mojego życia nie lubiłam - tak, też przeszłam przez fazę pt. jestem-taka-mroczna-czerń-to-jedyny-słuszny-kolor), ale róż jako kosmetyk. Co mnie w nim fascynowało? Nie wiem. Jakiś taki księżniczkowy był. Kojarzył mi się nieodmiennie z dorosłością i bardzo chciałam go mieć. Problem był jeden, a może kilka - moja mama nie używała nigdy różu, więc kraść go nie mogłam, a na kupno się nie odważyłam, bo to taka dorosła rzecz (przy czym w wieku dziesięciu lat nie miałam problemów z pójściem do drogerii po jasnoróżową perłową szminkę Pierre Rene, czy lakier do paznokci, albo cień do powiek Inglota - którego notabene właściwie nie używałam, ale mam ten obraz w głowie). Przeszłam przez etap wieku nastoletniego i inne kosmetyki (jakieś kredki do oczu, pudry, korektory), ale jakoś zapomniałam, że zawsze chciałam różu. A może wciąż nie miałam odwagi go kupić? Przecież gdzieś w mojej głowie c

Perfumy o zapachu pomarańczy - krótka lista miłości, poszukiwań i porażek.

Obraz
 Dawno temu, jeszcze za czasów przełomu liceum i gimnazjum, gdy o własnych pieniądzach wiele nie wiedziałam, a perfumy wydawały mi się produktem tak luksusowym, że tylko milionerzy mogli sobie na nie pozwolić, weszłam do l'Occitane, powąchałam na półce perfumy o zapachu kwiatu pomarańczy i absolutnie się zakochałam. Zapragnęłam ich z całego serca i oszczędzałam, by móc je kupić. Gdy w końcu przyszłam z tymi stu dwudziestoma złotymi, okazało się, że perfumy zostały wycofane*. Wycofane, a ich aromat ciągnął się za mną przez lata. Przeszłam przez wiele perfumowych faz, w których zakochiwałam się w nowych zapachach, ale kwiat pomarańczy pozostawał gdzieś z tyłu mojej czaszki i nie pozwalał o sobie zapomnieć. Z czasem okazało się, że gdzieś w perfumach, które lubię zawsze czai się jaśmin, wetiwer lub właśnie kwiat pomarańczy, pomarańcza, mandarynka czy bergamotka (która też jest cytrynowo-pomarańczowa). W ten sposób zaczęłam powoli odkrywać nuty zapachowe, które mnie do siebie przyc

Stres a problemy ze zdrowiem.

Zastanawialiście się kiedyś, ile z Waszych wszelakich dolegliwości jest zależnych od stanu psychicznego? Choćby zwyczajny ból głowy. W czasie ostatnich miesięcy jest to temat, nad którym dużo rozmyślam i też rozmawiam z innymi. Zastanawia mnie po prostu, jak szybko mój żołądek reaguje na jakąkolwiek zmianę w moim życiu. A gdy ze źródłem moich problemów nie mogę sobie poradzić, wyłączam po prostu kolejny produkt z mojej diety i jakoś to działa. Ten weekend wywołał we mnie coś zadziwiającego - odkryłam, że moje problemy z glutenem (i trawieniem ogólnie) zaczęły się w momencie, gdy poziom mojego stresu drastycznie wzrósł, a przez dwa miesiące nie miałam możliwości odciąć się od tego wszystkiego i zataczałam błędne koło. Czasem dochodzę do wniosku, że jestem jeszcze głupsza, niż sądzę na co dzień. Moja znajoma, która jest ekspertem od alergii (może się pochwalić ich sporym wachlarzem) oraz zajmuje się też medycyną naturalną (zrobiła wykształcenie w tym kierunku) powiedziała mi parę tygod

Wishlist.

Obraz
Zapisuję ją w moim ukochanym kalendarzu (co tam Moleskine, Leuchtturm1917 stał się moim niemal ideałem). Pomyślałam, że warto to w końcu zrobić w jakiś sensowny sposób, bo potem chcę się z Wami podzielić moimi pragnieniami i muszę na siłę wymyślać (rzeczy, których faktycznie pragnę, ale ile wysiłku mnie kosztuje przypomnienie sobie wszystkiego w pół godziny!). I znalazłam rozwiązanie. Moje pragnienia są w dużej mierze kosmetyczne, bo część rzeczy chcę po prostu wypróbować, choć zbyt daleko z tym nie idę. W końcu Holistica oraz cukrowy żel pod prysznic już wypróbowałam, ale wiem, że ich chcę, choć to zdecydowanie nie są zakupy konieczne. Taka zachcianka. Tak samo szminka Chanel La Diva , która bardzo mi się spodobała (ale jej na ustach nie wypróbowałam i nie mam stuprocentowej pewności - do sprawdzenia). Tonik z kwasami marzy mi się od dawna, balsam do ust Nuxe też. Olejek różany Khadi kupię może po tym, jak skończę ten z Alverde (czyli za rok, jeśli dobrze pójdzie). A pasta do

Ulubieńcy lutego.

Obraz
 Nie spóźniłam się! Punktualnie ostatniego dnia miesiąca (w tym wypadku punktualnie mogłoby też oznaczać 1. marca) publikuję ulubieńców, którzy jak co miesiąc - są dziwni. Taka tradycja. I musi się jej stać zadość. (Czasem mam problemy, co należy zaakcentować w danym zdaniu, żeby miało sens - tak było też z poprzednim.) 1. Kosmetyki. Na podium staje olejek różany do twarzy Alverde. Był moim małym życiowym marzeniem, ale jakoś nigdy mi się go nie chciało kupić. Tak ładnie nawilża i redukuje zaczerwienienia, a w dodatku pachnie tak powalająco... że nic innego by się w lutowych ulubieńcach znaleźć nie mogło. Jeśli macie możliwość - wypróbujcie go. Choćby tylko do wąchania. 2. Lifestyle. Weekend z Kasią jest niepodważalnie jednym z najnajnajfajniejszych momentów lutego.  3. Moda. Są tylko dwie rzeczy, którym się nie mogłam oprzeć - ta bransoletka oraz pewien sweter, który swojego miejsca w ulubieńcach się na pewno doczeka. Dziś po prostu nie wymyśliłam, jak go sfotografować,

Podsumowanie pierwszego tygodnia zdrowego wyzwania.

Obraz
Nie było powalająco. Nie byłam zbyt pilną wyznawczyn... wyzwaniowczy... wyznaniowzczyn... no, nieważne. Nie byłam i to jest fakt. Bo co prawda już pierwszego dnia spałam dodatkowe dwie godziny dłużej, a moja nowa aktywność fizyczna (bieganie przy temperaturze -10°C) skończyła się chorobą, ale z cukrem to nie podołałam. Wprawdzie zrezygnowałam ze słodyczy na trzy dni, ale udało mi się zrezygnować z mojego jogurtu . A nie wątpię, że tam jest cukier. Pewnie nawet więcej, niż bym chciała (to jedyna rzecz, której składu nie czytam, bo nie chcę się wystraszyć). I piłam ciągle wodę z cytryną, imbirem i miodem. Wprawdzie mojego miodu nikt nie dosładza, ale obawiam się, że to żałosna wymówka... Dłuży spacer był niedzielnym wyjściem na zakupy do Polski. Na nic innego czasu nie wystarczyło, a miałam wybór - albo spacer, albo kolacja. Głód zwyciężył... I postarałam się zaplanować posiłek. Tatara z łososia . Ale ja, łoś jeden, byłam tak leniwa, że nie chciało mi się go drobno pokroić i zmielił

Bingo Spa: Borowinowy żel pod prysznic.

Obraz
 Poczucie obowiązku to najgorsza rzecz na świecie. Bo naprawdę nie mam o tym żelu nic do napisania, czego nie wspomniałabym już w recenzji jego migdałowego brata. I do tej recenzji Was odsyłam. Tak naprawdę jedyną różnicą (oprócz rzucającego się w oczy koloru) jest zapach. W przeciwieństwie do migdałów ten nie jest słodki, jest trochę orzeźwiający, choć lekko duszący po dłuższym wdychaniu. Zapach jest podobny do tego typowego dla męskich kosmetyków. Nic odkrywczego, nic pięknego. Może odrobinę ukobiecony, ale ciężko się w tym czegoś ciekawego doszukać. W porównaniu z migdałami jest spokojny i daje żyć. Zachwytów brak. Po resztę odsyłam do poprzedniej recenzji.

Bingo Spa: Mocny peeling błotny do twarzy z kwasem glikolowym, mlekowym i kwasami owocowymi.

Obraz
Marzyły mi się kwasy. Teraz pojawił mi się w głowie narkotyk, ale zdecydowanie nie o nim myślałam. Uznałam zwyczajnie, że kwasy dobrze zrobią mojej cerze. A że byłam zbyt leniwa, by kupić tonik, użyłam peelingu błotnego Bingo Spa, który jakieś tam kwasy w składzie posiada. Skład tego peelingu posiada jedną zaletę: nie ma w nim perfum. Żadnego sztucznego zapachu. Dla nosowych estetów pewnie jest zdecydowanym minusem, że kosmetyk śmierdzi kałużą, ale ja odetchnęłam z ulgą. Bo po pierwsze Bingo Spa generalnie aromatami nie zachwyca, po drugie wywalenie czegoś zbędnego ze składu sprawia, że jest trochę mniej straszny. Błoto śmierdzi naturalnie, ale nie nadgorliwie. Da się je znieść, nawet można spokojnie zignorować. Co prawda działania kwasów nie wyczułam, ale te pięć procent pestek, które mają za zadanie zdzierać górną warstwę naskórka, zdecydowanie polubiłam. Zdaje się, że wystarczy przyłożyć to do twarzy i już zejdzie jej połowa, ale okazuje się, że jest dość delikatny. Wszystko z

Bingo Spa: Żel pod prysznic słodkie migdały i biała glinka.

Obraz
 Gdy decydowałam się na zrecenzowanie produktów marki Bingo Spa, kierowałam się pewnymi kryteriami: niską szkodliwością społeczną (czyli wyłącznie dla mojej osoby), zachęcającym zapachem i prawdopodobieństwem zużycia (tak, mam zły humor, gdy to piszę, ale recenzję obmyślałam od paru tygodni, więc treść dotycząca produktu jest zdecydowanie subietywnie-niezależna-od-nastroju). Padło na żel pod prysznic. Co prawda zużywam je zwykle w ślimaczym tempie, ale przynajmniej wiem, że prędzej czy później to nastąpi. Te migdały mnie skusiły. Spodziewałam się miłego, delikatnego słodkiego zapachu. I gdy otworzyłam butelkę coś migdałami zapachniało. Przez pierwszą sekundę. Po dokładnej analizie kilku tygodni wąchania doszłam do wniosku, że jedynie pierwsza sekunda ma z orzechami coś wspólnego, potem już jest tylko mleko ugotowane z cukrem i kilkoma kamieniami. Zdecydowanie za słodkie i niemigdałowe. Ponadto sztuczne. Zresztą wystarczy spojrzeć na skład. Wprawdzie widzi migdały i tę glinkę, któ

PHENOME: Fresh Mint heel pumice

Obraz
Nie lubię moich stóp. Nie lubię żadnych stóp. I zdecydowanie nie lubię tego, że nie chcą pozostać ładne, gładkie i miękkie, tylko trzeba się z nimi męczyć. Nie lubię pumeksów, bo zawsze rujnuję sobie nimi paznokcie u rąk, gdy mi się omskną. A robią to za każdym razem. Nie lubię tarek do stóp, bo uważam, że nic nie robią. Peelingów też nie lubię, ale to dlatego że są peelingami. Zwykle do stóp używam tych do ciała, których nie lubię. Jestem okropną malkontentką. Nic mnie nie zadowala. Prawie nic. Gdy pierwszy raz przeczytałam o tym pumeksie w paście, pomyślałam, że oto rzecz, której pragnę. W końcu weszłam w jego posiadanie i uznałam, że... nareszcie ktoś stworzył coś, co się do czegoś nadaje! A wiem, o czym mówię, bo używam go od pięciu miesięcy i kocham cały czas tak samo. Tak, kocham. Ja, malkontentka, kocham coś do stóp. Pumeks ten pachnie miętą, cytryną i ziemią. Zapach nie zachwyca, ale odświeża. Na swój sposób jest nawet przyjemny, choć podejrzewam, że wpływ na moje o

LUSH: Buffy Small

Obraz
Lush ostatnio na siłę uszczęśliwił mnie czymś, czego nie chciałam (zwykle mogę sobie sama wybrać, co chcę przetestować, ale nie tym razem). Opis zabrzmiał dobrze (mocny peeling do ciała z mielonym ryżem i fasolkami aduki, który ma sobie poradzić z wszelakimi zgrubieniami skóry, a do tego masło kakaowe oraz shea, które ją po tym całym zdzieraniu pielęgnują), skład też ładnie, więc się nie opierałam. Znajdują się tam również mielone migdały, które pokochałam w Angels on Bare Skin, więc wydało mi się, że będę szczęśliwa. Czy byłam? Moja mała kostka wystarczyła na trzy użycia. Produkt należy przechowywać w lodówce, bo od siedemnastu stopni może topnieć. Trzymałam tam tylko do pierwszego użycia, potem leżał w łazience i nic mu się nie działo. Mimo to w rękach już faktycznie się topi. Nie radzę trzymać pod prysznicem, ale gdzieś z dala od wyższych temperatur. Wracając do tematu rozmiaru - biorąc go pod uwagę, produkt dość wydajny . Spodziewałam się, że nie wystarczy na więcej niż dwa uży

Phenome: Nourishing deeply sweet scrub, czyli po prostu peeling do ciała z serii cukrowej.

Obraz
 Moje pierwsze spotkanie z tą serią było kremem do rąk. Potem Kasia uraczyła mnie peelingiem, z którym się mordowałam, żeby go otworzyć (co możecie zobaczyć na filmiku z moim polskim Eco Emi). Z peelingami mam taki problem, że generalnie mało który mnie zadowala na dłużej niż miesiąc i zwykle się denerwuję i ostatecznie zużywam je do stóp. Phenome tego losu nie podzieliło. Ale trudno, żeby było inaczej. Zacznę od opakowania , które jest największą wadą produktu. To diabelnie ciężki szklany słoik. Gdyby spadł mi na nogę, wypadłszy uprzednio z moich rąk pod prysznicem, prawdopodobnie wrzasnęłabym z bólu i śmiertelnie się obraziła na pięć minut. Mimo że ciężko mi to było na początku otworzyć, to niestety olejki się trochę wylały w trakcie podróży, dlatego szczelnością też nie grzeszy. A tych pięknych olejków (patrz: skład na zdjęciu) ogromnie szkoda! Ciężkie to, nieporęczne i nieszczelne. Co prawda ładnie i elegancko wygląda, ale na pierwszym miejscu powinna stać funkcjonalność. Z

Wtorek.

Czuję się chora. Wspominałam o tym ostatnio, ale z każdym dniem uświadamiam sobie coraz bardziej, że czuję się po prostu umierająca. Chyba tylko to jest w stanie powstrzymać mnie przed pójściem do teatru. Co prawda poniedziałek był dniem wolnym, ale mi to nie wystarczyło. I dlatego we wtorek zdecydowałam się pozostać w łóżku. Wraz z moim bolącym sercem, kręgosłupem, głową, doszczętnie zrujnowanym samopoczuciem... I tak oto postanowiłam się nie ruszać. Na śniadanie zjadłam kawałek ciasta z lukrem i trzy gruszki (w ten oto sposób zniknął jesienny akcent z mojego biurka), do tego wypiłam czarną herbatę. Gdy jednak próbowałam trochę bardziej wstać, mój kręgosłup powiedział mi kategoryczne "nie". Zdenerwowałam się. I zjadłam łyżeczkę miodu, oglądając sobie filmiki na YouTube. Potem zdecydowałam, że muszę iść do sklepu - po wodę, na pocztę i zachciało mi się koziego mleka (krowiego nie tykam nawet kijem od miotły, więc za nic by mnie nie zadowoliło, a w lodówce mam jeszcze karton

Zakupy, prezenty, czyli dużo nowych rzeczy i kosmetyków mam.

Obraz
 Ponad pół roku temu O. zadzwoniła do mnie i zapytała, czy chcę obraz z Audrey Hepburn. Był on w Poznaniu, a że gdy tamtędy przejeżdżam, nigdy nie mam na nic czasu, bo tylko wsiadam w kolejny środek lokomocji, pojechał do Krakowa. O. miała mi go wysłać, ale nie wiedziała, jak go zapakować. Po pół roku osobiście wysłałam go sobie do akademika, przy czym w międzyczasie wiele osób próbowało przekonać O., by im go dała/sprzedała. Audrey wylądowała jednak u mnie i dziś zawisła nad łóżkiem. Mam nadzieję, że nie spadnie mi w nocy na głowę, bo jej wymiary to 80x80cm, a rama też swoje waży... Gdybyście tylko widzieli, w jaki zabawny sposób ważyły ją panie na poczcie! Ważne jednak, że dotarła cała i zdrowa.  Oto Wiolinek. Decoupage'owy kotek, którego wysępiłam od O. Stworzony w celu bycia zakładką do książki i wykorzystywany również do tego celu. Czyż nie jest uroczy?  W drodze powrotnej do Frankfurtu miałam kilkugodzinną przerwę w Warszawie, by móc spotkać się z Gią i Kasią . Usiad