Posty

Wyświetlam posty z etykietą o miłości

Walentynki - publiczna emancypacja.

Obraz
Bardzo chcę napisać coś o Walentynkach - w końcu to obok moich urodzin, Sylwestra i Wigilii mój ulubiony dzień w roku (Tłusty Czwartek przegapiłam, nawet czekolady na niego nie wystarczyło). Problem polega jednak na tym, że one dopiero przede mną (jutro), a zresztą i tak dokładnie wiem, jak będą wyglądały. Będę siedziała samotnie w domu i nie odrywała wzroku od komputera, zajadała się drogą czekoladą (o ile kupiona dzisiaj tabliczka dotrwa do jutra) i wkurzała się, że to nie tak ma wyglądać. Myślę, że jest łatwiej, gdy nie ma się z kim spędzić Walentynek. Można głosić teorie o komercyjnym święcie, okropnych czerwonych serduszkach i paskudnych miłosnych piosenkach, a potem w ramach publicznego emancypowania się - zamknąć się w domu z kotem, czekoladą i serialem. W końcu Walentynki są głupie. Nie śmiem się nie zgodzić. Gdyby nie były głupie, to mój Niemiec, zamiast pracować, poszedł by ze mną jutro do kina na Greya, a nie dzisiaj (seans o godzinie dwudziestej trzeciej zahaczy jednak o

24m2, czyli 2014 - rok prawdziwego życia.

Obraz
Drugiego grudnia podpisaliśmy umowę o mieszkanie. Siedemnaście dni później odebraliśmy do niego klucze i spędziliśmy tam naszą pierwszą noc. Trzy dni później dostałam załamania nerwowego w sklepie meblowym. W Wigilię odkryłam, że Mikołaj przyniósł mi pralkę, o której marzyłam. Trzynastego stycznia dostarczyli nam łóżko, a kolejnego dnia ostatecznie się tam wprowadziliśmy - po moich prośbach i groźbach, by uciec z nory, w której spędziliśmy ostatnie dwa tygodnie. W ten oto sposób rozpoczęłam rok 2014. Mogę Wam powiedzieć, że moje dwa postanowienia noworoczne wzięły w łeb (choć się starałam!), niemniej zrobiłam kolejne kroki na mojej ścieżce kariery. Popełniłam dużo błędów, działałam wbrew innym, ale nigdy wbrew sobie i dokonałam niemożliwego - napisałam pracę licencjacką. A raczej urodziłam ją w bólach i bez znieczulenia (dosłownie, bo pochorowałam się od tego pisania... Nie wspominając o bólu zęba, migrenie i rozstroju żołądka). Balansowałam na granicy depresji i prób zrujnowania mo

Najpiękniejsze słowa.

Obraz
Co sprawia, że słowo staje się piękne? Gdy myślę o pięknym słowie, przychodzi mi od razu do głowy Schmetterling , czyli motyl po niemiecku. Wprawdzie Cejrowski wyraził się na jego temat niezbyt przychylnie, niemniej nie znał on etymologii tego wyrazu. W końcu według wierzeń ludowych wiedźmy przylatują w postaci motyli, by kraść mleko i śmietanę. Pięknym słowem jest też Schatz - skarb. Tak nazywa mnie mój Niemiec. Ja zaś nazywam go Schnecke - ślimak - i to słowo często dostaje też dodatkowe określenia, w zależności od tego, jakie czyny mój Niemiec popełni. Może być dobrym ślimakiem, złym ślimakiem, a ostatnio został złym niemieckim ślimakiem. Czasem jest też ślimakiem nocnym. Kocham niemieckie słowotwórstwo! W końcu to stąd wywodzi się Kichererbse (cieciorka), którym to słowem określił mnie tata mojego Niemca, gdy chichotałam w trakcie rozmowy telefonicznej. Kichern to chichotać właśnie. A że mój Niemiec niechętnie się goli, to ja go ochrzciłam Stachelbeere (agrest) od stacheln

Moje ulubione hobby.

Obraz
To było trudne. Są trzy rzeczy, które absolutnie kocham i tak naprawdę nie pozostają one jedynie w sferze hobby, bo po części traktuję je jak pracę, bądź nią faktycznie są. Na szczęście w dużej mierze się ze sobą łączą i w ten sposób mogę Wam o nich krótko opowiedzieć. Od zawsze kochałam czytać, kolekcjonować książki i pogrążać się w ich świecie. Nigdy się to nie zmieniło. Moim dziecięcym marzeniem było również aktorstwo, które obecnie praktykuję na scenie małego teatru we Frankfurcie nad Odrą i jest to obecnie moja (wybitnie kiepsko - czyli zazwyczaj zerowo - płatna) praca. Traktuję to obecnie jako etap w moim życiu, niemniej nie potrafiłabym się ze sceną rozstać na zawsze. Kocham to. Książki jednak wiążą się z czymś innym - blogowaniem. Piszę o nich od prawie sześciu lat, część z nich to egzemplarze recenzyjne, część moje własne, ale w trakcie lektury zawsze myślę o tym, jak ujmę to w słowa. Czytanie, blogowanie i aktorstwo to moje hobby, to moje pasje i moje prace. Porzucenie któ

Moje marzenia i plany. Na przyszłość bliższą i dalszą.

Obraz
Uwielbiam marzyć, snuć plany i kreować wizje przyszłości. Niemal zawsze moje marzenia się spełniają - czasem nie w stu procentach, ale dają mi nadzieję, że mogę osiągnąć jeszcze więcej, lub zwyczajnie uświadamiają mi, że tak naprawdę nie zależy mi na danej rzeczy. A czasem muszę na nią czekać latami. Nie zraża mnie to, bo wiem, że prędzej czy później otrzymam to, czego naprawdę pragnę. 1. Marzą mi się dwa wyjazdy - jeden z moim Niemcem, a drugi ewentualnie samotny, choć towarzystwem bym nie pogardziła. Samotność dobrze bym zniosła nad morzem, cudownym polskim Bałtykiem, gdzie wystarczy mi, że dostanę cały dzień na chodzenie po plaży i rozmyślanie nad sensem życia, bądź snuciem kolejnych planów. Z moim Niemcem zdecydowanie chciałabym wyjechać dokądś na weekend, byśmy mogli spędzić czas tylko we dwoje, poza domem. Chciałabym wybrać się do Pokrzywnika . Lub innego spokojnego miejsca. 2. Znaleźć świetną pracę , która sprawiałaby mi przyjemność. Najlepiej zostać w teatrze jako aktorka.

Ulubione: książka i film.

Obraz
Z biegiem lat pewne rzeczy się zmieniają, inne zaś zostają. Jak Tokio Hotel zmieniło moje życie, tak Linda wciąż jest moim ulubionym aktorem świata. Dzieciństwo wiele mówi. Tak samo po tych wszystkich latach zastanawia mnie, dlaczego od zawsze moim ulubionym filmem jest " Tato " - film tak obcy mojemu doświadczeniu życiowemu, gdzie nie zaznałam ojcowskiej miłości, a raczej coś przeciwnego. Dlatego też dziwi mnie, że film, w którym ojciec jest alkoholikiem, matka chora psychicznie, a dziecko wyraźnie skrzywdzone tą całą sytuacją, stał się moją ostoją, nadzieją i jednocześnie ulubionym filmem. Zresztą... filmy z lat dziewięćdziesiątych są najlepsze. Wtedy komercja i efekty nie weszły jeszcze tak mocno w ten biznes, ludzie mieli pomysły, a aktorom zwyczajnie chciało się jeszcze grać. Kto nie widział - musi nadrobić. Klasyka polskiego kina i prawdziwe cudo w wykonaniu Lindy, Pazury i mojej ukochanej Segdy. " Blondynka " jest odkryciem relatywnie nowym, znam ją od

Są święta, więc porozmawiajmy o rodzinie.

Podobno z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Podobno. Ja czasem dochodzę do wniosku, że gdy spojrzę na jakieś zdjęcie rodzinne, to każdy uciekłby najchętniej w inną stronę. Szczerze nie znoszę zdjęć grupowych. Jestem fanką portretów, bo tam jestem sama i nikt nie psuje mojego naturalnego piękna. Co za bzdura. Mamy święta, rodzinny czas, więc porozmawiajmy o rodzinie. To naprawdę ciekawy temat, bo już lata temu przestałam stawiać rodzinę na piedestale i na czele mojej listy priorytetów. Rodzina jako całość jest czymś tak mocno wrodzonym, że nic się z tym nie da zrobić. Rodziców się nie wybiera - z rodzeństwem jest łatwiej, bo można się do niego nie przyznawać. Ciotki, wujkowie i cała dalsza zgraja to zwykle zbędne paragony zaścielające dno torebki. Zwykle, bo czasem to właśnie ta dalsza część rodziny jest nam bliższa niż rodzice. Tak jest też u mnie. Tak, powiem to głośno, oficjalnie i publicznie. Mam problem z rodzicami. Ogromny. Tak ogromny, że gdy mam do nich pojechać, d

Perfumy o zapachu pomarańczy - krótka lista miłości, poszukiwań i porażek.

Obraz
 Dawno temu, jeszcze za czasów przełomu liceum i gimnazjum, gdy o własnych pieniądzach wiele nie wiedziałam, a perfumy wydawały mi się produktem tak luksusowym, że tylko milionerzy mogli sobie na nie pozwolić, weszłam do l'Occitane, powąchałam na półce perfumy o zapachu kwiatu pomarańczy i absolutnie się zakochałam. Zapragnęłam ich z całego serca i oszczędzałam, by móc je kupić. Gdy w końcu przyszłam z tymi stu dwudziestoma złotymi, okazało się, że perfumy zostały wycofane*. Wycofane, a ich aromat ciągnął się za mną przez lata. Przeszłam przez wiele perfumowych faz, w których zakochiwałam się w nowych zapachach, ale kwiat pomarańczy pozostawał gdzieś z tyłu mojej czaszki i nie pozwalał o sobie zapomnieć. Z czasem okazało się, że gdzieś w perfumach, które lubię zawsze czai się jaśmin, wetiwer lub właśnie kwiat pomarańczy, pomarańcza, mandarynka czy bergamotka (która też jest cytrynowo-pomarańczowa). W ten sposób zaczęłam powoli odkrywać nuty zapachowe, które mnie do siebie przyc

Co przynieśli mi Mikołaje.

Obraz
 Święta mijają, prezenty zostają. Przynajmniej niektóre. Część została już dawno zjedzona, jak wszelakie produkty spożywcze na tych zdjęciach (no, może z wyjątkiem orzechów). A już na pewno czekoladki w powyższym pudełku. Czekały na moim miejscu w teatrze szóstego grudnia. Potem przybyło trochę więcej drobiazgów. W teatrze bawiliśmy się cały miesiąc i było naprawdę fajnie. Aż szkoda, że się skończyło. Potem przyszła mi paczuszka od Kasi , a po niej od Gii. To te książki, tona kosmetyków i jedzenia. M.in. najlepszy piernik świata, konfitura z aronii (to ten słoik, który udaje powidła śliwkowe), pudełko czekoladek i herbata firmy, obok której zawsze przechodziłam, ale jakoś nigdy nie udało mi się jej kupić. Przepysznie pachnący krem do rąk Yves Rocher i różana sól do kąpieli (bo wiecie, mam teraz wannę i nareszcie MOGĘ). Powalająca paczka. Kolejna z tych, po których szalonym otwarciu nie wiem, za co zabrać się najpierw (powiem Wam, że zdecydowałam się na czekoladki, które połknęłam w

Wyzwanie Foto: Dzień 3. - LIST.

Obraz
Wierzę w pocztę elektroniczną. Jest szybsza i zdecydowanie mniej zawodna niż ta nasza słynna Poczta Polska (która wywinęła mi parę małych numerów i już jej nie lubię). Dziś dostałam zaś odpowiedź od mojej małej szalonej Weroniki i teraz biegnę jej odpisać. Listu, którego wyzwanie ode mnie oczekuje, pisać nie będę. Bo nie mam do kogo i nie mam o czym. A poza tym i tak nikogo nie powinno obchodzić, co i do kogo mogłabym chcieć napisać. Listy są prywatne. Dlatego zgodnie z nakazem Weroniki - pozdrawiam (dosłownie) wszystkich. Jeśli doszukaliście się tu frustracji, to zamieńcie ją na zmęczenie. Będziecie znacznie bliżej prawdy.

Dziennik z podróży.

Obraz
 Wywiało mnie. Do domu. Poprzedni koszmar z tytułu PKP wciąż mi siedział w głowie, ale pomyślałam sobie, że czym się tu przejmować. Lata już nie ma, nikt mnie nie będzie próbował ugotować w blaszanej puszce. Wszystko będzie dobrze. Zresztą ta podróż była dziwna. Bilet na pociąg kupiłam już jakiś czas temu i niby cały czas wiedziałam, że jadę, ale podchodziłam do tego na takim luzie, że dzień przed ledwo kojarzyłam, że to już wkrótce, a w dniu wyjazdu wciąż to do mnie nie docierało i pakowałam się w wyjątkowo ślimaczym tempie. Cud, że zdążyłam przed autobusem do Wrocławia. W miarę świadomie zapakowałam coś do jedzenia - Stollen i mandarynki. I jabłko. I pojechałam.  Gdy babcia mnie zobaczyła, nie mogła wyjść ze zdumienia, że zaczęłam się w końcu ubierać! Legginsy, grube skarpetki, trzy swetry. Cóż, mówię, starość nie radość. Odkąd zaczęłam marznąć, zauważyłam, że się starzeję. Zresztą, powiedzcie mi, czy jest sposób, by nie marznąć, gdy wsiadacie o północy do pociągu do Krakowa, a

Mordercze świnki morskie.

Obraz
Wczoraj z Kotkiem skorzystałyśmy z okazji, że znowu jesteśmy razem i mamy chwilę dla siebie i nagrałyśmy filmik. Et voila! Jest krótki i dziwny, więc możecie go spokojnie obejrzeć. Kotek by się cieszyła za pozytywne ocenienie go. Mi jest to generalnie obojętne. Bawcie się dobrze!

Już-Tylko-w-Połowie-Kudłaty.

Obraz
Meine kudłate Katze mnie zszokowało. Choć nie, powinnam raczej powiedzieć, że zszokowało mnie coś innego. A nawet zaskoczyło i zastanowiło. Otóż dzwoni mój telefon, odbieram, rozmawiam, a później słyszę takie słowa: - Tylko się nie wystrasz. Ogoliliśmy kota. Ma futro tylko na głowie i ogonie. Nie wystraszyłam się, ale zżerała mnie niesamowita ciekawość, jak też ogolony kot wygląda. Zanim jednak osądzicie mnie od czci i wiary, pragnę wyjaśnić sytuację. Otóż Deusz jest kotem długowłosym, jednak moi rodzice są tak leniwi, że nie chce im się go przynajmniej czasem czesać. Już jakiś czas temu zaczęło mu się filcować futro w pewnych miejscach. Przyjechałam do domu, wykąpałam go, nałożyłam mu odżywkę (dla ludzi, bo dla zwierząt nie miałam) na futro i spróbowałam rozczesać. Troszkę wyszło, ale w sporej ilości nie. Zatem obcięłam mu te splątane - wtedy jeszcze nieliczne - kłaki i pomyślałam, że może teraz będzie dobrze. Okazało się jednak, że nie miał kto o to zadbać i futro sfilcowało się tak,

W Krakowie.

Obraz
Po moich krakowskich latach i ogromnej miłości do tego miasta, nie mogę go ostatnio znieść. Krakowski smog, zadymienie i inne niezdrowe rzeczy w powietrzu stały się zauważalne nawet dla mnie - i to od pierwszej chwili, gdy oddycham krakowskim - zdecydowanie nie królewskim - powietrzem. A jednak - kocham to miasto. Zawsze mam w sobie to pełne uczucie, ten zachwyt. I wciągam to brudne powietrze głęboko w płuca, by poczuć mój dom. Czasem chce mi się płakać ze wzruszenia i jestem tego bliska. Uśmiecham się jak głupia do siebie samej i idę przed siebie - moimi ulicami. Oglądam, co się zmieniło. Notuję w pamięci daną chwilę. Nie mam Krakowa często, więc staram się z tego korzystać. Niestety raczej na stałe do niego nie wrócę, jeśli ktoś nie oczyści go z tego unoszącego się w powietrzu paskudztwa... Tym oto radosnym wstępem chcę Wam opowiedzieć o moich pięciu godzinach w Krakowie trochę ponad tydzień temu. Na trzy dni w domu niestety nie miałam czasu, by pobyć tam trochę dłużej (dziec

Vlog.

Obraz
Za dwa tygodnie wracam do dzieci. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak za nimi tęsknię (teatr trochę tłumi to uczucie, ale wciąż jest ono bardzo sine). I tak sobie przypomniałam, że drugi blog z głupszej niż głupiej serii nie zagościł jeszcze na blogu. A ja postaram się zmobilizować jutro, gdy będę miała wolne (o yeah!) napisać coś o przygotowaniach do premiery, premierze samej w sobie i może jeszcze jeden post z recenzją porównawczą kremu do rąk Phenome oraz Alverde? Do jutra.

Najprzyjemniejsza paczka świata oraz Wyzwanie Foto: Dzień 5. - MIŁOŚĆ

Obraz
 Miłość jest trudnym tematem. To pojęcie tak abstrakcyjne, że ciężko nadać mu fizyczną formę. Oczywiście można przedstawić serce, ukochaną osobę, ale stwierdzenie, czym jest dla nas miłość? Muszę przyznać, że pewnie bym poległa przy tym temacie, gdyby po raz kolejny nie uratował mnie przypadek. Po mojej pomarańczy i mandarynce poszłam posłuchać "Pomarańczy i mandarynek" Grechuty i wtedy przypomniała mi się "Dumka na dwa serca". I mój szalony Kozak. Dla mnie miłość jest szaleństwem. Czymś obsesyjnym. Jednak nie w złym tego słowa znaczeniu, ale raczej w dobrym (byle bez przesady). Moim wymarzonym mężczyzną jest taki, który podpaliłby dla mnie świat. Jak na razie udało mi się osiągnąć raz takiego, który uznał, że co prawda podpalenia świata warta nie jestem, ale województwa już tak. Pnijmy się zatem w górę. I szukajmy własnego Kozaka.  Moja paczka zaś miała być książkowa. Moja Margaretka i inne tomu "Kształtu demona", którego uznałam za szkic do św

Są pewne piosenki...

Obraz
Dziś będzie trochę bardziej osobiście niż zwykle. Przyznam, że trochę się z tym gryzę, że zamierzam o tym napisać (choćby skrótowo), bo to trochę ekshibicjonistyczne. Jednak skoro naszła mnie myśl, że będzie to dziś na blogu, to będzie. Taka moja prywatna zasada blogowania. Z pewnymi momentami w życiu kojarzą mi się pewne piosenki. Czasem trochę bez powodu. Są też takie, które kojarzą mi się jednoznacznie z pewnymi wydarzeniami i tych powiązań nic nie potrafi zmienić. Po prostu. Są pewne piosenki. Dziś rano grało mi w głowie "Ain't no sunshine", i tak przez cały dzień. Przed chwilą sobie przypomniałam i włączyłam. Gdy słuchałam, melodia przypomniała mi o "Śnie o dolinie" Budki Sulfera (czy to taka sama, czy ja mam urojenia? Bo głucha jestem jak pień). Włączyłam i... cofnęłam się do Walentynek 2009. To jedyne Walentynki, które "jakoś" spędziłam. W zasadzie zmusiłam kolegę, by mnie zaprosił (podobno miał taki plan i bez mojego wyraźnego: "Zapr

O jedzeniu. O babci. O mięsie.

Moja babcia mówi, że w zasadzie mogłaby jeść tylko zupy. A tak w ogóle to ona jeść nie lubi - je, bo trzeba. Szczerze mówiąc, rzadko ją widzę jedzącą. Zwykle stoi przy kuchence, kroi coś, lepi, wrzuca, miesza, pilnuje. Gotuje po prostu. Cztery różne dania dla sześcioosobowej rodziny. Bo on nie lubi tego, ona ma dzisiaj ochotę na to, ona nigdy nie je tego, bo nie może. Są składniki, których zgodnie nie jedzą wszyscy. Są też takie, które każdy je z chęcią. Niemniej każdy obiad to kilka obiadów. Dla każdego co innego. Wcześniej zaś śniadanie (tutaj większa dowolność - Kotek je płatki z mlekiem, Robaczek bułkę z kiełbasą lisiecką, ale generalnie każdy karmi się sam - babcia tylko wszystko wykłada na stół i zaparza herbatę - czarną, dość mocną z dużą ilością cytryny i cukrem; dwie osoby nie słodzą), a potem kolacja - dla każdego już zwykle to samo. Babcia świetnie gotuje - zresztą chyba wszystkie babcie tak mają. Moja nie jest jednak ucieleśnieniem ciepła, za to bezbłędnie można ją skojar

O absurdalnej miłości do pewnych butów.

Obraz
Dziś mam taki dzień, gdy pogrążam się trochę sama w sobie. Może to wina Rice, może Heleny Rubinstein, a może Dextera. Sama nie wiem, nie ma to znaczenia. Jednak uznałam, że nie ma lepszego momentu na krótką opowieść o butach, które pokochałam. Nie znoszę obuwia. Jestem dzieckiem lasu, które najchętniej biegałoby cały czas boso, na paluszkach. Co mi tam jakieś kapcie, klapki czy inne buty! Nie ma mowy, ja nie chcę (czasem i po Krakowie można było mnie zaobserwować hasającą boso, z butami w rękach i zerowym zainteresowaniem tym, co wypada ). Ewentualnie obcasy, bo one wymagają tego chodzenia na palcach, które i tak praktykuję w butach czy bez nich. Wtedy można mówić o jakiejś wygodzie. Obcas to jakieś rozwiązanie mojego odwiecznego problemu z nieumiejętnością chodzenia. Dla potwierdzenia - wszyscy mi mówią, że chodzę dziwnie. Kupowanie butów to już w ogóle jakieś skaranie boskie! Idę do sklepu z planem - potrzebuję takich a takich butów, które mi się podobają i kosztują trochę mni

Miziu, miziu, mrrrru.

Obraz
Dawno mojej kudłatości tu nie było. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę, że znajduje się sześćset kilometrów ode mnie. I nawet nie bardzo wiem, co u niego. Dlatego będą prawie same zdjęcia. Bo mi się tęskni. Za trzy tygodnie i dziesięć godzin będę (najprawdopodobniej) w domu. I wtedy wyprzytulam moje miziadełko, które - jak się dowiedziałam parę dni temu - jest brudne i ma splątane futro (akurat to drugie mniej dziwi). Jednak moja propozycja, by umyć gada nic nie dała. Dlatego sama wrzucę go do wanny, gdy przyjadę. Potem uczeszę, a w skrajnej sytuacji ogolę. I nie będę mieć kota, ale szczura. Powiecie mi, jaki ma sens narzekanie, że brudny kot się przytula, skoro argumentem na "wypierz go" jest: i tak się zaraz znowu wybrudzi? Ja takiego argumentu używam czasem, gdy nie posiadam sensownych, bądź uważam rozmówcę za wyjątkowo wkurzającego i szkoda mi tracić na niego czasu. Zatem zirytowałam się. Kaktusa mi nie podleją, bo przeżyje (a może właśnie NIE przeżyje? Oj, ale się zdenerwu