Wieści z frontu. Czyli zaktualizujmy moje życie.

W tym całym natłoku coraz to rzadszych postów zanika gdzieś informacja o tym, co tak właściwie ostatnio robię. Tak naprawdę ciężko odpowiedzieć, bo robię mnóstwo, ale jednocześnie nic. Pomiędzy różnymi projektami (jak Rok z Konterfaktem, wyzwania z Kasią, teatr), które wymagają mojego zaangażowania, mam też studia, o których ledwo pamiętam, gubiąc nogi w biegu między próbami, zajęciami, znowu próbami, blogami, a próbą znalezienia chwili dla siebie. Jeszcze do tego moje ciało jest w lekkiej rozsypce i nie wyrabia, a ja nie mam czasu, by dać mu paliwa. Zdarza się to zwykle dopiero wieczorami. W ciągu dnia, w tygodniu, mało co jem. Zwyczajnie nie mam czasu. A gdy go znajdę, to połykam to, co wpadnie mi w ręce. Zdecydowanie nie można nazwać tego zdrowym odżywianiem...

Listopad jest zdominowany przez próby. Zaś grudzień będzie po brzegi wypchany terminami gry, gdzieś w międzyczasie może zdołam znaleźć chwilę, by pobiec (z wywieszonym językiem i bez możliwości przebrania się nawet w coś, co nie jest moim kostiumem) na zajęcia. Pocieszające jest to, że w końcu zdołałam znaleźć idealny kalendarz i mogłam zaplanować moje życie. Od razu poprawił mi się nastrój. Poza tym wczoraj mieliśmy w teatrze bardzo ciekawy występ, prawdopodobnie jeszcze się powtórzy, ale na czym dokładnie przyszłość tego projektu będzie polegać? Nie mam zielonego pojęcia.

Za to od dawna nie biegałam. Sama nie potrafię się zmobilizować, a moja towarzyszka ma ostatnio inne zajęcia i jakoś tak... Ale postanowiłam, że do moich urodzin nauczę się szpagatu i stania na rękach. Czeka mnie mnóstwo pracy, bo wiem bardzo dobrze, jak mało jestem rozciągliwa i jak słabe mam przedramiona. Nie wspominając o braku poczucia równowagi. Co do biegania to w sumie nie do końca tak jest - biegam około jedenastu kilometrów tygodniowo. Ale w trzech ratach i w zamkniętym pomieszczeniu. To nie to samo. Nawet jeśli przerywane jest pompkami i innymi samobójczymi ćwiczeniami.

Gdy już przebrnę przez grudzień, święta spędzam sobie w Niemczech, przy odrobinie szczęścia dla rodziny znajdę czas przez Skype. A propos świąt - trzeba szukać prezentów. Powoli się zbierają, ale generalnie w tym roku nie mam na to ochoty... Co, gdzie, jak i dla kogo? W poniedziałek idę szukać jednej rzeczy. Przy odrobinie szczęścia będę mogła to odhaczyć z listy i dalej szukać diabli-wiedzą-czego-ale-czegoś-innego. Gdy miną święta, będę miała zamieszanie na uczelni, w dodatku będę musiała podjąć pewną ważną dla mnie decyzję. Jeśli nie w styczniu, to kiedy?

W styczniu zaś przeprowadzę akcję, w której efekcie zapewne zostanę wydziedziczona (w sumie co mi szkodzi? Do dziedziczenia nie ma nic), ale która moją babcię bawi równie mocno co mnie, więc będzie naprawdę ciekawie. Nie mogę się tego doczekać!

A potem marzec... a w marcu... O marcu opowiem Wam w marcu właśnie, gdy to wszystko nabierze kształtów i realnego wymiaru. Póki co jest plan. Mocny plan, który jednocześnie mnie uskrzydla i przeraża. Trzymajcie kciuki, by się udało.

Komentarze

  1. Biegać i nie marudzić, słuchawki na uszy i jazda :))
    Ja też biegam sama ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mogę biegać sama. Tak samo jak nie mogę iść sama na spacer, na zakupy (z wyjątkiem spożywczych), czy wyjechać do innego miasta - jestem taka sfrustrowana, tak się spinam, że nie dam rady. I zamiast odetchnąć - chodzę nabuzowana i rozczarowana. I żadne tam słuchawki na uszach nie pomagają...

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS