Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2012

Kudłatość zaawansowana. I konkurs.

Obraz
Gdy wróciłam do domu i zobaczyłam Deusza, wykrzyknęłam od razu: Kudłatość zaawansowana! Wciąż jest najkudłatszy (i w ogóle cały naj), ale kudłatość się zrobiła bardziej dojrzała. Choć wciąż jest małym dzieckiem, które głośniej miauczy i mniej gryzie. O czym świadczy fakt, iż wróciłam niespecjalnie poturbowana i mogłam się pokazać publicznie bez chowania ran wojennych pod ubraniami. Może wciąż nie dawał mi w nocy spać (to mrrrrruczenie) i uwielbiał się kłaść na klawiaturze i na mojej szyi tak, że nie byłam w stanie ni to czytać, ni patrzeć w ekran. Wciąż kochany. I wciąż bardzo kudłaty. I oczywiście wciąż nie dawał sobie robić zdjęć w sytuacji innej niż w trakcie snu. Dziś nie piszę wiele. Bo od moich zachwytów może zemdlić. Tak jak moją mamę. - Mamooo, Deusz potrafi jednocześnie mruczeć i miauczeć! Popatrzyła na mnie tak wymownie, że już nawet nie wnikałam. Chcę wrócić do mojej przytulanki. Gdzie jest głowa? I konkurs, choć nie u

James Cook Album Release Party @ HBC Berlin

Obraz
Wczoraj pojechałyśmy z V. na wydarzenie, którego nazwę możecie dostrzec w tytule postu. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Nasze wycieczki do Berlina bywają naprawdę zabawne (choć ta była też irytująca - a raczej ja byłam irytująca). Zaczęło się od tego, że chciałam wypłacić pieniądze, przy czym bankomat na Alexanderplatz nie obsługiwał mojej karty. Wiedziałam jednak, że na Unter den Linden jest należący do mojego banku. Ba, uważałam, że jest "na początku Unter den Linden", więc poszłyśmy. Przy czym okazało się, że doszłyśmy praktycznie do Friedrichstr. Tam wsiadłyśmy w S-Bahn i wróciłyśmy na Alexę. I zaczęłyśmy szukać HBC. Trochę nam to zajęło (nie wspominając o chrupkach, butach, coli i ciasteczkach, bo to mogłoby wywołać trzecią wojnę światową), ale i nie rozwiązało naszych problemów, bo znalezienie wejścia do budynku trwało kolejne piętnaście minut, a później analiza - którędy, dokąd, jak. Gdy znalazłyśmy, okazało się, że jest opóźnienie (co mnie nie dziwi). Siedzi

Mam wrażenie...

Obraz
...że nigdy tak bardzo nie byłam pozbawiona czasu wolnego, jak w tym miesiącu. Zapowiada się jednak wolny weekend. Zakrawa to niemal na cud.

Urodzinowo - część druga. Berlin, Ishin, Kudamm i przegapiony moment.

Obraz
Wczoraj nastąpił ten moment, w którym już mam mało wymówek od bycia dorosłą (jest jakiś kraj, w którym pełnoletność osiąga się później niż po 21. roku życia?). Nastąpił on na moim ulubionym dworcu w Berlinie, czyli na Friedrichstr., choć minął trochę niezauważony. Ta całodniowa otoczka sprawiła, że właśnie o godzinie, o której się obudziłam, zdołałam zapomnieć i stała się najmniej istotnym punktem w całym dniu. Jakby się zastanowić, ma to jakiś sens. Muszę przyznać, że to najlepsze urodziny w moim życiu. I nie dlatego, że świętowałam je ponad tydzień (i mam wrażenie, że dziś też poniekąd to robię), ale dlatego, że nikt nie zdołał ich spieprzyć w żadnym momencie (dwa dni przed rozpoczęciem celebracji się nie liczą). Spędziłam wczoraj cudownie miły dzień, włócząc się w najróżowszych po Berlinie. Na Kudammie jednak już nie byłam w stanie iść dalej. Na szczęście rozsądek górą. Bo co noszą kobiety w torebce (oprócz wszystkiego)? Buty! Tak dobrze się czułam, że nawet niespecjalnie miałam

Małe zakupy kosmetyczno-czekoladowe.

Obraz
Dziś krótko i nie na temat. Bo czas mnie goni, została mi godzina i dwie minuty na zjedzenia śniadania, ubranie się i wyjście. I oczywiście zajęcie się blogami. Do tematu: Małe zakupy z wczoraj (jeśli chodzi o jedzenie, było tego trochę więcej). Alverde! Cieszmy się i radujmy! Zaraz... tylko ten krem z lewej jest mój. I koniec radości. A na Milkę jestem zła, bo fajne rzeczy robi w edycjach limitowanych, ale to są edycje limitowane! I co mnie obchodzi, że jest ona dla mnie ostatnio za słodka? Ale zrobienie z Milki Princessy kokosowej to... jestem skłonna się objadać słodyczami, które mi szkodzą. Ale co tam! Milkaaaaaa! Sto lat dla mnie i wracam do mojego śniadania. Do zobaczenia wieczorem lub jutro. XOXO Zostało 57 minut.

TAG: 11 questions

Obraz
Zasad y: -Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich "Tagger" i odpowiedzieć na nie na swoim blogu -Następnie wybierasz 11 nowych osób do tagu i połącz je w swoim poście -Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w TAGu i napisz je w swoim TAGowym poście -Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś -Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane. 1. Twój ulubiony przedmiot w czasach szkoły? W podstawówce była to zdecydowanie plastyka. W gimnazjum... chyba matematyka. Liceum - technologia informacyjna i niemiecki. 2. Najsmaczniejsza i najgorsza potrawa jaką jadłaś? Najgorszą zawsze i wszędzie będzie krupnik. Nie znoszę! Ostatnio - po wielu latach niejedzenia go - postanowiłam się upewnić, czy aby na pewno go nie lubię. Nie lubię. A najsmaczniejsza? Jest wiele. Ale szczególnym sentymentem darzę coś brzydkiego, zwyczajnego i niezbyt popularnego - kiszkę ziemniaczaną. I choć moja babcia zawsze robi ją z tego samego

Legenda o miłości.

Obraz
Trochę nie rozumiem tego zakochiwania się wiosną. Wiosna to czas miłości. Wiosna to czas narodzin. Wiosna to czas nie wiadomo czego. Wiosna. A ostatnio w głowie siedzi mi Kaczmarski ze swoimi biedronkami. Muszę przyznać, że pobyt w domu trochę przemeblował moją głowę. Łatwiej mi zrozumieć siebie od strony zewnętrznej. Łatwiej mi podejmować decyzje. Trochę łatwiej mi nawet żyć. Ale ciężej prowadzić bloga. Bo tak sobie myślę, że ostatnio nie mam nic do powiedzenia - a może właśnie mam za dużo, tylko te słowa nie nadają się do publicznego przedstawienia? Może nie bardzo wiem, jak to wszystko opisać? Wiosna mi szkodzi, ale i tak ją uwielbiam. Niestety zawsze za dużo myślę. W zimie skupiam się na zimnie, w lecie na upałach. Jesienią nachodzi mnie delikatna nostalgia za tym, co przegapiłam w całym roku. Wiosną najczęściej popadam w depresję. Ten etap już przeszłam. I bardzo się z tego powodu cieszę. Teraz mam podejrzanie dobry nastrój i nie dopuszczam do siebie niczego złego. Ale czas

Urodzinowo - część pierwsza. Karma, Czajownia i niebieski sernik.

Obraz
Do mojej pełnoletności zostało sześć dni i pięć i pół godziny. To mi nie przeszkadza jednak świętować już od piątku. Z początku części miało być więcej, niż będzie w rzeczywistości, jednak mania fotografowania mnie nie naszła, więc ograniczyłam się do pewnych symbolicznych podstaw. Symbole są świetne, nie ma co. Tyle że problem z nimi polega na tym, że mało kto je w pełni docenia. Każdy ma swoje, ale ogólne pojęcie wobec cudzych... bywa skomplikowane. Dlatego moje symbole będą w tym momencie dość jasne i konkretne. Bo każde inne zasłużyłyby na miano ekshibicjonizmu. Karma - moje marzenie od jakiegoś czasu. Czyli odkąd ktoś gdzieś napisał, że to miejsce-cud. I wiecie co? Zgadzam się z tym! W tygodniu otwarta jest od godziny ósmej (co mnie niezwykle ucieszyło, gdy szukałam lokalu otwartego za pięć dziewiąta), a moja przyjaciółka może pochwalić się godzinnym spóźnieniem na nasze spotkanie. I dlatego tam trafiłam. Na śniadanie z herbatą i książką. Zielona jaśminowa herbata, grillowana

Bubble tea.

Obraz
Pierwszy raz spotkałam się z tym zjawiskiem niemal dokładnie rok temu - gdy planowałam sierpniową wycieczkę do Berlina. Na jednym z niemieckich blogów dotyczących bento i innych japońskich smakołyków znalazłam informację o bubble tea. I to był punkt programu, który z całą pewnością miałam zaliczyć. Do Berlina wtedy nie pojechałam, ale akurat we Frankfurcie otworzono filię, więc tam spotkałam się z tym pierwszy raz osobiście. Skąd? Tajwan, Azja. Lata 80'. Sprzedaż uliczna. Co? Herbata z kulkami tapioki, które przypominają w konsystencji żelki. Dlaczego? Nachodzi mnie myśl, by odpowiedzieć: dla lansu. I chyba przy niej zostanę. Niedawno włóczenie się po ulicach z kubkiem ze Starbucksa było szczytem fajności, a teraz bubble tea zdaje się spełniać to o wiele ciekawiej. Ja? Ja się zakochałam. Bez odwołania. Śmieszna rurka, pyszny napój i te śmieszne perły, które wraz z płynem dostają się do ust. I gryźć, żuć, pić. Cóż może lepiej poprawić humor? Kocham ten smak. I zdecyd

Weekendowe zamieszanie.

To nie był mój typowy weekend. Może dlatego nie było mnie tu zbyt wiele, choć przyznaję, że wczoraj bardzo chciałam, jednak... do tego dojdziemy za chwilę. Piątek: zajęcia, spotkanie po zajęciach, nauka (!), a następnie całkowicie spontaniczny basen. Wróciłam do akademika o 20. Sobota: zakupy, nauka (!!), później "Sonata księżycowa" i wróciłam za późno. Niedziela: oj, to jakaś makabra. Miałam przygotowywać referat na jutro, ale jakoś wyszło z tego, że Wunderkind do pary z Mozillą i Internetem się zbuntował i nie byłam w stanie nic zrobić. Blogi się ledwo otwierały, YouTube zacinało, Facebook i Gmail w ogóle się nie otwierały, a Google maps, które było mi potrzebne, doprowadzało mnie do stanu rozstroju nerwowego. Obejrzałam więc film, przeczytałam książkę i starałam się udawać, że wcale nie potrzebuję Internetu. A potrzebowałam. I wciąż potrzebuję. A skoro świt napisała do mnie przyjaciółka, która poprawia dziś maturę i prosi mnie, żebym pozwoliła jej zostać w łóżku. N

Bóg jej wybaczył czyny sercowe i lody podał jej malinowe.

Obraz
Ta piosenka nieodmiennie kojarzy mi się z liceum i moją przyjaciółką J. Odkąd ktoś wczoraj wrzucił ją na Facebooka (w wersji Magdy Umer), nie mogę się od niej uwolnić. Cały czas jej słucham, mam ją w głowie i nie dam rady posłuchać czegoś innego, myśleć o czymś innym. Mam wrażenie, że sama zapętliłam się w sobie samej i ta piosenka jest takim spoiwem łączącym wszystkie moje myśli w jedną całość. A przecież zupełnie nie dotyczy tego, co się wokół mnie dzieje. Wracają wspomnienia, pragnienia i chcę się w nie zatopić, choć wiem, że w pewnych przypadkach powroty nie są możliwe. Codzienność mi to uświadamia. A jednak wciąż to wszystko we mnie siedzi i zmusza do myślenia. To moja ulubiona wersja, innej nie uznaję. Magda Umer może się schować. Zabierze mnie ktoś na malinowe lody?

O północy na cmentarzu.

Obraz
Miałam dziś napisać o tym, jakie to straszne, że w Polsce jest dzisiaj wolne, a ja miałam zajęcia, a ksero w dodatku było zamknięte, gdy wyszłam z akademika! Tylko po tym rozpoznałam, że w tym nieszczęsnym kraju wszyscy mają wolne - tylko nie ja. Zachciało mi się studiować w Niemczech... Uznałam jednak, że ostatnio osiągam mistrzostwo w tworzeniu postów dosłownie o niczym (świadczy o tym chociażby ten wczorajszy) i zrobię to, co zamierzałam dać w poniedziałek. W moim życiu miałam dwa małe marzenia dotyczące cmentarzy. Moim nieformalnym postanowieniem noworocznym i końcowoświatowym było spełnienie największej możliwej ilości pragnień, jakie miałam w życiu. Niektóre są bez sensu, dlatego też z nich zrezygnowałam, bo ich spełnienie uniemożliwiłoby mi zajęcie się innymi (np. skok z jakiegoś niebotycznie wysokiego klifu do morza bądź inne latanie bez skrzydeł lub rąbnięcie samochodem jadącym pełną prędkością w jakieś drzewo albo zabicie własnymi rękami Jareda Leto). Inne jednak są dziwne.

No i co z tego...

Obraz
...że już nie Wielkanoc?

Dzisiaj.

Zaczęła mi się (znowu!) faza na starożytny Egipt. Najpierw rano przeczytałam "Heretycką królową", a później sobie przypomniałam o lubianej w dzieciństwie kreskówce. Godzinę straciłam na próbę znalezienia tytułu - "Tutenstein". Później oglądałam o tej nieszczęsnej mumii, a teraz wzięłam się za "Królową", czyli drugi tom "Kleopatry". Jestem zmęczona, źle spałam, moje przeziębienie wzniosło się na całkiem nowy poziom, a w dodatku boli mnie głowa i każdy z trzech obejrzanych przeze mnie odcinków seriali doprowadzał mnie do irytacji i niezadowolenia z powodu nudy. Nawet podjęłam się nieszczęsnej próby ogarnięcia nieustannego bałaganu na biurku. Mam wrażenie, że tylko ja jestem w stanie zobaczyć różnicę "przed" i "po". Nie mogę nic nie robić. A za tydzień i półtora dnia jadę do domu. Maj zapowiada się ciekawie, choć jego początek mnie nie rusza. Ot, zaczął się, a ja nie mam czekolady. Jak można mieć w takich warunkach dobry humor?