Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2014

Z życia w teatrze: Co robi ze mną rola?

Obraz
 Tylko nie utknij w tej roli na zawsze - mówi ciągle F. Wprawdzie zwykle nie do mnie, ale i ostatnio w moim kierunku spogląda podejrzliwie, gdy coś odwalę. Ma rację. To święta prawda. Rola po jakimś czasie przestaje być strojem, który zakłada się i zdejmuje w zależności od potrzeby, ale jest tatuażem - trzyma się skóry i nie puszcza. Czasem jest to zwykły tatuaż z henny, który zejdzie po jakimś czasie, czasem zwykły z gumy do żucia, który wytrzyma dwa dni, a czasem zostaje na zawsze i trzeba ponosić konsekwencje własnej decyzji... Nie wierzę, by istniał dobry aktor, na którego jego rola nie ma wpływu. By poczuć daną postać, trzeba ją poznać, zaprzyjaźnić się (bądź ją znienawidzić) i ponosić w sobie. Czasem trzeba wyciągnąć przeżycia z własnej przeszłości, bądź przepracować teraźniejszość, lub też obmyślić teoretyczną przyszłość dla siebie, by dopasować poszczególne elementy do charakteru postaci. A czasem trzeba zrobić coś, o co się siebie nigdy nie podejrzewało. Przekroczyć gr

Paryż - Luwr: Mona Lisa, Egipt i męskie ego.

Obraz
Luwr... kto o nim nie słyszał? W końcu tam mieszka "Mona Lisa", jest jedna z największych wystaw ze starożytnego Egiptu, a poza tym kiedyś grasował tam Belfegor. Skoro tyle historii się tam mieści, nic dziwnego, że jest tak ogromny. Ten ogrom właśnie sprawił, że się przeraziłam, próbując dotrzeć do poszczególnych wystaw egipskich na różnych piętrach (łącznie są rozrzucone chyba po trzech...). Ile razy się tam zgubiłam! W końcu zwątpiłam (kilka razy) i pytałam pracowników, jak tam dotrzeć (również kilka razy). Z mapą w ręce nie potrafiłam nic znaleźć. Hańba mi. A nie, przepraszam. "Mona Lisę" znalazłam bez problemu. A akurat na niej zależało mi najmniej. Przysięgam na wszystkie świętości, że nigdy nie złożę podania o pracę w Luwrze! Pierwszego dnia bym się tam zgubiła i już nigdy by mnie nie znaleźli. A choć chętnie zamieszkałabym z mumiami, to nic nie gwarantuje, że zgubiłabym się właśnie w tamtej okolicy. Zresztą zaraz uruchomiłabym jakiś alarm i wynieśl

Paryż - ogrody w Wersalu.

Obraz
 Pierwszym miejscem w Paryżu (poza lotniskiem, hotelem i metrem), które zobaczyłam, były ogrody królewskie w Wersalu. Samo miejsce chciałam zobaczyć ze względu na sentyment do Marii Antoniny (dzięki Ci, o Sofio Coppola!) i ogólnie ten okres w historii, ponieważ zaraz pojawiały się czasy napoleońskie i Kongres Wiedeński (na jego punkcie mam małą obsesję, ponieważ przygotowywałam z niego lekcję historii w liceum i dostałam niezbyt zadowalającą mnie ocenę - niemniej wciąż pamiętam te bzdury, które tam opowiedziałam). Zresztą Wersal wyobrażałam sobie jako coś niesamowitego. Nie zdecydowaliśmy się na wejście do środka, bo bilety były za drogie, poza tym nie lubię zwiedzania zamków i innych takich. Wszystko jest dla mnie zbyt odstawione dla zwiedzających. Nie widzę tej atmosfery, więc nie chcę i tyle. Weszliśmy jednak do ogrodów, które są darmowe. Wystarczające, by zaspokoić mój apetyt na Wersal. Sam pałac zobaczyłam z zewnątrz i mnie to usatysfakcjonowało. Ogrody oczywiście też s

Jak spędzić niedzielę i nie zwariować.

Obraz
 Bóg mi świadkiem, że całe życie nie znosiłam niedziel. W ostatnim czasie je trochę lubię, bo to właśnie w te dni zdarza się, że z moim Niemcem mamy oboje wolne i możemy spędzić ze sobą cały dzień, leniwie wylegując się w łóżku, jedząc wspólnie śniadanie (w tygodniu jestem zbyt leniwa, by wstać i z nim zjeść) i oglądając coś. Gorzej jest, gdy niedziela okazuje się ostatnim terminem wysłania kolejnego fragmentu pracy licencjackiej. Który to fragment zaczęło się w sobotę. A ten fragment jest dokończeniem fragmentu, który należało wysłać poprzednim razem. Czyli jesteśmy w czarnej dupie. Mamy problem. Nie, to ja mam problem. Gdy już spędziłam dwie trzecie dnia na pisaniu (i dyktowaniu przepisu na genialną zupę rzodkiewkową ) i doszłam nawet do jakiś wniosków, złapałam mojego mężczyznę za rękę i powiedziałam, że idziemy. Zapytał, dokąd. Odpowiedziałam, że mu nie powiem. Nie musi się bać, będzie tylko strasznie. Zapytał, czy pojedziemy nad jezioro. Zaraz dodał, że wtedy kazałabym

Paryż - Disneyland.

Obraz
 Już jako dziecko marzyłam o Paryżu. No, może nie tyle o Paryżu, co Disneylandzie. Od zawsze byłam maniaczką bajek (może dlatego mniej więcej do szesnastego roku życia oglądałam całymi dniami FoxKids, Jetix, Disney Channel i inne?) i do dziś się to nie zmieniło. Łatwo to zauważyć po moich preferencjach przy wyborze filmów kinowych... Nie sądziłam jednak, że kiedykolwiek wyląduję w tym miejscu. Tak sobie teraz myślę, że gdybym posiadała świadomość, jak tam jest, to rozważałabym pozostanie w hotelu. A gdybym to ja zapłaciła tę szaloną cenę za wstęp (ponad 60 euro za osobę), to prawdopodobnie rzuciłabym się w niedzielę po drodze do Notre Dame z mostu. Na szczęście mogę teraz tylko ponarzekać. Obiecuję, że postaram się jednak znaleźć pozytywne strony. Jak już wspomniałam, toalety były w Paryżu najbardziej pożądaną przez nas rzeczą. W Disneylandzie są na szczęście na każdym rogu (z reguły w pobliżu miejsca, w którym można zjeść). Sam wygląd parku jest iście bajkowy. Kolorowe domki, z