Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2011

Porannie.

Obraz
Obudziłam się dwadzieścia minut przed budzikiem. Jasno. To już mnie zdziwiło. Cicho. Po tym wietrznym weekendzie i nieustannym stukaniu nie mogłam się otrząsnąć ze zdumienia. Jeść. Przeglądam blogi. Babeczka z taaaaaką ilością kremu. I choć wiem, że pewnie umarłabym z przesłodzenia, moim marzeniem na dzisiaj jest właśnie taka babeczka (a może taki właśnie krem). Wstaję. Herbata truskawkowo-waniliowa (i w głowie głos mojego byłego, który mówi mi, że to "nie herbata, to napar"). Ignoruję i myślę co na śniadanie. Wsadzam rękę do szuflady i postanawiam na ślepo wybrać jakąś czekoladę (a przecież nie mam ochoty na czekoladę). Milka Daim (i tak są w niej tylko Milki). Cóż, otworzę, zjem, później się może nawet ubiorę. Mam jeszcze dwie godziny do wyjścia. A na poprawę nastroju wezmę ze sobą Palahniuka. Zaś na zakończenie Weihnachtsmarkt. Taki plan. Mi się podoba. Słońce świeci. Chyba muszę iść na zakupy.

Kolczyki.

Obraz
Pierścionków nie noszę, ponieważ uważam ich nadmiar za nieestetyczny, a o zakładaniu pojedynczych ciągle zapominam. Na szyi mam zawsze ten sam srebrny łańcuszek z przywiezionym prosto z Egiptu krzyżem ankh (i cokolwiek ktoś mówi o pewnych szkodliwych właściwościach, nie sprawdza się w mojej sytuacji). Bransoletki mnie po prostu denerwują (choć ostatnio noszę zegarek). Za to kolczyki są moją ulubioną biżuterią. Może nie noszę ich codziennie, ale dość często. Im większe, tym lepsze (spod mojej czupryny lepiej widać), choć czasem lubię też jakieś małe kropelki w uszach, które widać w rzadkich sytuacjach. Uwielbiam kolczyki. Zdecydowanie. Pomysł z samodzielnym robieniem świtał mi w głowie od dawna, ale zawsze szkoda mi było pieniędzy na zakup tych wszystkich bigli, koralików i innych. Dopiero Gia mnie przekonała, bym spróbowała. Zamówiłam więc w Internecie zestaw do robienia, niezbyt drogi, by sprawdzić, czy mi się to spodoba. I tak to się zaczęło (zawsze kojarzą mi się te słowa z Gumis

Deusz.

Obraz
Chcę dzisiaj zacząć od tego (najchętniej napisałabym "chciałabym", jednak w jakiś badaniach - żebym ja jeszcze pamiętała... - wyszło, że kobiety częściej używają trybu przypuszczającego, co mnie zdemotywowało do robienia tego samego), że jestem bardzo przewidywalna. Wiedziałam, że nie dam tego postu, jeśli wcześniej wyraźnie nie napiszę, że będzie dziś i koniec kropka. I choć mam milion zajęć, robię to, bo obiecałam i muszę, a obietnic dotrzymuję. Choć zapewne nikt nie ścigałby mnie z siekierą po całej Europie za to, że nie opublikowałam posta o moim kocie. Tak naprawdę ciężko mi zlokalizować moment, w którym (i przez kogo) zapadła decyzja, że ten kot wyląduje w moim domu. Kot miał być, w wakacje, ze schroniska, jednak zamieszanie związane z moim wyjazdem na drugi koniec świata sprawiło, że kot tracił sens, bo kto by się nim opiekował? Mamy nie było wtedy w domu, a ja miałam zaraz wyjechać. Zaś w akademikach kotów [teoretycznie] trzymać nie wolno. Cóż. Nie ma kota. Pogod

Kupa!

Obraz
Wyrzuty sumienia wylewają się ze mnie falami, ponieważ mam w głowie spłodzone trzy posty, a wciąż nie mogę się za nie zabrać. Bo brak czasu, bo jestem zmęczona bo coś tam, bo brak czasu, bo coś tam, bo brak... bo coś. I tak brakujemy, bojujemy i cośujemy, a kupa z tego wychodzi. Zresztą rozmawiałam wczoraj z mamą przez telefon i powiedziałam, że nie poszłam na zajęcia, bo wyglądam jak kupa . Mama przez chwilę się zastanawiała, czy dobrze usłyszała, a ja jej mówię: "Przecież ciągle ostatnio mówię, że wyglądam jak kupa, więc jaki masz problem?". Wyszło na to, że nie miała żadnego. A ja w ramach programu mobilizacyjnego robię zapowiedź kolejnego postu. Bo jeśli ją zrobię, to wiem, że ten post się pojawi. Dzisiaj . Oto kudłata zapowiedź: Ja teraz założę grzecznie buty (te, które zakłada się łatwiej i mają węższy obcas, bo jestem dziś leniwa) i wyjdę na zajęcia, przy okazji dowiem się, w którym sklepie jest tańszy czajnik. Bo chcę herbatę, a w tych warunkach się jej zrobić ni

Powroty.

Znów w akademiku. Z milionem wrażeń po weekendzie - niekoniecznie pozytywnych. Z bólem głowy po całkowicie nieprzespanej nocy. Z przeczytanymi w pociągu 536 stronami na 857 nowego Kinga. Z nieopisanym głodem i poczuciem nieświeżości. I ze wspomnieniem Poznania o trzeciej nad ranem, gdy wysiadłam z pociągu i, widząc jakąś świecącą na niebiesko wieżę, zaczęłam się zastanawiać, co do diabła Wieża Eiffla robi w Poznaniu/co ja do diabła robię w Paryżu. Przywitały mnie trzy książki. A ja nareszcie mam ze sobą słownik do francuskiego i brak wymówek, by unikać nauki. Powinnam iść spać, ale jestem tak zmęczona, że aż mi się nie chce.

Ja i moja BFF.

Obraz
Powiedziałam, że wstawię to zdjęcie, choćby było nie wiem jak paskudne. Obie wyszłyśmy dziwnie, z dziwnymi minami, a ja dodatkowo z wytrzeszczem oczu. Ale nieważne! Zdjęcie jest i będzie. Poza tym warto uwiecznić na blogu najlepsze dwadzieścia minut mojego wczorajszego dnia.

Z czym się wiąże brak szacunku. Tytułu nie traktujcie poważnie, ponieważ wszyscy każą mi traktować niepoważnie te objawy.

Moja babcia twierdzi, że nie mam szacunku dla mamy i pieniędzy, bo ciągle przyjeżdżam do domu, a to kosztuje. Zgodnie z jej zapowiedziami po dwóch i pół tygodniach od mojego ostatniego pobytu - w piątek ruszam w trasę przez całą Polskę i wracam do domu. Może tylko na parę dni, ale czuję, że tego potrzebuję (nie tylko ja, ale moje pranie również, ponieważ wciąż nie odważyłam się na samodzielne pranie w akademiku...). Powstał również schematyczny plan działania na niedzielę. Ciekawe, jak się rozwinie i czy coś z niego wyniknie, ale na razie mówi on, że wybieram się na ściankę wspinaczkową. Po raz pierwszy. A od tak dawna chciałam! Niech tylko to głupie stypendium już przyjdzie! Powinno być dziś, a nie ma.

Martwa natura z wędzidłem.

Obraz
Persymona, kaki, sharon, jabłko orientu. Jeszcze hurma, ale tej nazwy w Polsce się nie używa. Jeden z moich ulubionych owoców i symbol doskonałych świąt. Pomarańczowa, choć nie znoszę tego koloru. Jesienna, bo to moja pora roku. I słodka. Bardzo słodka. Wręcz rozkosznie. Szkoda, że nie ma jeszcze śniegu. Bardzo chciałabym zobaczyć persymonę w śniegu.

Myśli nieuczesane.

Kolejny długi weekend zaczęłam sobie trochę wcześniej, niż powinnam. Teraz powinnam być na zajęciach (i to akurat jednych z tych, które lubię), jednak czuję się ostatnio bardziej zmęczona, zniechęcona i w dodatku boli mnie głowa. Na szczęście parę rzeczy mogło mi poprawić dzisiaj humor (i w niektórych przypadkach jednocześnie pogorszyć). Zakupy. Kupiłam sobie żel do mycia twarzy za prawie dwadzieścia euro. Następnym razem powinnam dwa razy walnąć głową w ścianę, zanim wydam tyle pieniędzy. Mandarynki! Podejrzewam, że raczej zaszkodzą mojemu zdrowiu, niż pomogą. A później przyszły mi cztery książki, przy czym się zastanawiam, kiedy je przeczytam. Mam ogromną ochotę na jakieś anime, ale mam tylko jedno pełnometrażowe, na które od paru miesięcy nie wiem, czy mam ochotę. Dlatego powoli zaczynam sprzątać sobie na dysku. A może nie dlatego. Raczej z jakiegoś powodu, który nie jest bliżej określony. Chyba jednak zdecyduję się na jakieś tabletki przeciwbólowe, bo jestem nie do zniesienia

Outfit-Berlin i Berlin.

Obraz
Był plan. Początkowo głosił on, iż do Berlina jadę w sobotę, ale pewne warunki nie zostały spełnione, więc nie pojechałam (co w ostatecznym rozrachunku okazało się zrządzeniem losu, jednakże nie jest to w tej chwili ani odrobinę istotne). Kolejny punkt - wtorek. Jeśli nie sobota, to wtorek z całą pewnością. Także wstałam o godzinie wczesnej jak na wolny dzień i jeszcze przed godziną jedenastą wyjechałam, a gdy tylko słońce osiągnęło najwyższą pozycję na niebie, ja już wysiadałam na Alexanderplatz i stanęłam naprzeciwko Wieży Telewizyjnej. Wieża Telewizyjna Obok niej jest coś, co postronny obserwator mógłby nazwać malutkim parkiem - czym to jest w rzeczywistości, nie wiem - a tam na chodniku był ułożony ładny dywan z liści, jednak nadleciały gołębie, które rozwiały wszystko. Wyglądało to naprawdę cudownie, jednak za nic nie zdążyłabym wyjąć aparatu, by to nagrać (zdjęcie by tego na pewno nie oddało). Moim kolejnym krokiem była Alexa. Spędziłam tam bardzo mało czasu, najwięcej w

Weekend.

W weekend nie opuściłam segmentu nawet na sekundę. Skończyłam dwie książki. Obejrzałam dwa filmy. Chyba sześć odcinków seriali. Zrobiłam cztery zdjęcia (dwa rozmazane). Obejrzałam MTV EMA (jak dla mnie z Biebera żaden mężczyzna, żeby zwyciężyć w kategorii Best Male, a Gaga ze swoim tekstem o dużym penisie Davida Hasselhoffa osiągnęła mistrzostwo świata, jej strój też był pobiciem różnych rekordów, a Jared Leto był naprawdę kochany). Przegadałam przez telefon jakieś cztery godziny z mamą (o ile nie więcej). Zjadłam więcej słodyczy, niźli bym chciała.

Koszula nocna.

Obraz
Kiedyś gdzieś zobaczyliście kawałek mojej czerwonej koszuli nocnej i zaraz usłyszałam, że chcecie ją zobaczyć w całości. No to nadeszła najwyższa pora. Sięga mi do połowy uda, jest bawełniana i stworzona przez firmę Moraj. Ja jestem zadowolona z życia, ponieważ dopiero weekend się skończył, a już zaczął! Odeśpię ostatnią podróż pociągiem. Nareszcie. Nadrobię wszelakie zaległości, odrobię parę zadań i zagryzę je suszoną papają (mniaaam) oraz mandarynkami. Nareszcie się zaczął na nie sezon! Czyli już mamy zimę...

Jesień w fotografiach.

Obraz
Niedziela, mój las, mój nowy aparat. I dziura w spodniach po schodzeniu z drzewa.