Posty

Wyświetlam posty z etykietą o stroju

Bardziej parysko niż w Paryżu.

Obraz
Nie ukrywam, że ostatnio jestem jeszcze bardziej marudna niż zwykle. Jestem na etapie dochodzenia do siebie po napiętym okresie czasu, którego uwieńczeniem był sześciodniowy pobyt w Paryżu. Napiszę o tym wkrótce, może jutro, albo w niedzielę, bo zmierzenie się z legendą zawsze pozostawia po sobie ślady. A szczególnie, jeśli chodzi o najbardziej romantyczne miasto świata. Wierzę, iż chcecie poznać moje zdanie na temat tego miasta. Dziś jednak dopiero wróciłam do domu i zamierzam póki co wwąchać się w moje cztery ściany, poprzytulać do tego unikalnego powietrza i atmosfery. Atmosfery domu. Nawet jeśli w lodówce poza śmietanką, mlekiem sojowym, winogronami i margaryną nic nie ma. Dookoła mnie wisi świeżo zrobione pranie, a pół mieszkania zawalone jest moimi bagażami (wyjechałam tylko z torebką, ale coś się rozmnożyło). Chciałam Wam krótko napisać, że wróciłam i że właśnie tutaj, we Frankfurcie, w tym małym mieście nad Odrą, poczułam się dziś bardziej parysko niż w Paryżu. Bez bagie

Alternatywny Dzień Dziecka.

Obraz
 Po moich urodzinach Kasia postanowiła mi pomóc. Uznała, że powinnyśmy zrobić coś fajnego i weszła w kreatywną fazę, w której wymyśliła alternatywny Dzień Dziecka - ja w prawdziwym będę w Paryżu i będę akurat włóczyć się po Luwrze i nudzić na mszy w Katedrze Notre Dame, więc nie będę miała okazji pobyć dzieckiem na całego - a termin ustaliłyśmy na dziś - całkiem przypadkiem Dzień Matki. Obmyśliłyśmy listę zadań do zrobienia. Nie były to o tyle zadania, co pewne punkty zaczepienia, które wiążemy z dzieciństwem. Niektóre były zamienne (jak np. ubranie się na różowo lub w kwiaty albo guma do żucia z tatuażem), inne stałe. Prawie tydzień czekałam na ten dzień, by zaszaleć. Najpierw założyłam moją uroczą sukienkę, a pod nią top z Primarka (zapraszam na mój kanał na YouTube , gdzie możecie ów strój oraz późniejszą zabawę podziwiać - filmik trwa niecałe dwie minuty). Zrobiłam warkocze, zawiązałam różowe wstążki i zrobiłam lekki makijaż, bo nie chciałam blado wyglądać. Różowe kolcz

Wishlist.

Obraz
Zapisuję ją w moim ukochanym kalendarzu (co tam Moleskine, Leuchtturm1917 stał się moim niemal ideałem). Pomyślałam, że warto to w końcu zrobić w jakiś sensowny sposób, bo potem chcę się z Wami podzielić moimi pragnieniami i muszę na siłę wymyślać (rzeczy, których faktycznie pragnę, ale ile wysiłku mnie kosztuje przypomnienie sobie wszystkiego w pół godziny!). I znalazłam rozwiązanie. Moje pragnienia są w dużej mierze kosmetyczne, bo część rzeczy chcę po prostu wypróbować, choć zbyt daleko z tym nie idę. W końcu Holistica oraz cukrowy żel pod prysznic już wypróbowałam, ale wiem, że ich chcę, choć to zdecydowanie nie są zakupy konieczne. Taka zachcianka. Tak samo szminka Chanel La Diva , która bardzo mi się spodobała (ale jej na ustach nie wypróbowałam i nie mam stuprocentowej pewności - do sprawdzenia). Tonik z kwasami marzy mi się od dawna, balsam do ust Nuxe też. Olejek różany Khadi kupię może po tym, jak skończę ten z Alverde (czyli za rok, jeśli dobrze pójdzie). A pasta do

Ulubieńcy lutego.

Obraz
 Nie spóźniłam się! Punktualnie ostatniego dnia miesiąca (w tym wypadku punktualnie mogłoby też oznaczać 1. marca) publikuję ulubieńców, którzy jak co miesiąc - są dziwni. Taka tradycja. I musi się jej stać zadość. (Czasem mam problemy, co należy zaakcentować w danym zdaniu, żeby miało sens - tak było też z poprzednim.) 1. Kosmetyki. Na podium staje olejek różany do twarzy Alverde. Był moim małym życiowym marzeniem, ale jakoś nigdy mi się go nie chciało kupić. Tak ładnie nawilża i redukuje zaczerwienienia, a w dodatku pachnie tak powalająco... że nic innego by się w lutowych ulubieńcach znaleźć nie mogło. Jeśli macie możliwość - wypróbujcie go. Choćby tylko do wąchania. 2. Lifestyle. Weekend z Kasią jest niepodważalnie jednym z najnajnajfajniejszych momentów lutego.  3. Moda. Są tylko dwie rzeczy, którym się nie mogłam oprzeć - ta bransoletka oraz pewien sweter, który swojego miejsca w ulubieńcach się na pewno doczeka. Dziś po prostu nie wymyśliłam, jak go sfotografować,

Buty z kota.

Obraz
Szłam wczoraj do Kauflandu i przeszłam obok Deichmanna. "Raz kozie śmierć", pomyślałam, wchodząc do tej krainy wiecznego zła. O tym, że nienawidzę kupować butów, już od dawna wiecie, ale jest zimno i uznałam, że to najwyższa pora. Mój Niemiec prawie się popłakał, gdy go za sobą pociągnęłam, bo z butami ma jeszcze większy problem, niż ja. Po krótkiej chwili podjęliśmy decyzję i wyszliśmy z powyższą parą. Odkąd kudłate buty stały się modne (czyli od czasów mojej podstawówki), marzyłam o nich co roku. Co prawda miały być całkiem kudłate - takie nogi yeti. Ale z tego zboczenia już wyrosłam. Teraz za to mam buty umiarkowanie kudłate i myślę, że nareszcie, po tylu latach. W końcu. Są takie miziate! Oczywiście nie obyło się bez komentarza: - Twój kot jeszcze żyje? Zdumiona zastanawiałam się chwilę, o co chodzi. Ach, tak, buty... Nie, Deusz miał trochę inny kolor*. A poza tym zdałam sobie sprawę, że nie pisałam Wam, że Deusz w maju zaginął - dowiedziałam się o tym łaskawie dw

Ulubieńcy października.

Obraz
 Nadszedł listopad. Miesiąc nowych planów, już powoli zapachów świąt i rozmyślań, co i dla kogo. Moje święta będą zupełnie inne niż dotychczasowe. Przyznam, że się trochę boję, ale jestem ogromnie podekscytowana. Nie mogę doczekać się jutra, nie mogę doczekać się grudnia, nie mogę doczekać się świąt, nie mogę doczekać się nowego roku, nie mogę doczekać się... marca. Kiedy to najprawdopodobniej postawię całe swoje życie na głowię i zmuszę się do stania się całkowicie dorosłą, odpowiedzialną za siebie osobą. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie. A wszystko to ma swój początek w listopadzie. Bez listopada prawdopodobnie żadna z tych rzeczy by nawet nie zaistniała. 1. Kosmetyki. Ranking wygrywa firma fridge produkująca absolutnie naturalne kosmetyki, których trwałość to dwa miesiące. Zamówiłam sobie zestaw próbek i się zakochałam. Wprawdzie niewygodne jest, że trzeba przechowywać je w lodówce, ale już prawie się przyzwyczaiłam. Są niestety nieziemsko drogie... Ja zużywam kosmety

Oswajamy jesień: Zaopatrz się w ciepły szlafrok, skarpetki, kocyk.

Obraz
Kocyk nie tak znowu dawno temu kupiłam. Szlafrok gdzieś tam w domu mam (nie lubię go), ale po tym gotowaniu się w akademiku doszłam do wniosku, że nie potrzebuję na razie żadnego. Poza tym preferuję zawijanie się w kocyk - to taki całkiem domowy obraz. W domu zawsze chodzę zawinięta w koc, bo zawsze jest zimno, a mi się nigdy nie chce ubierać. Kocyk to jest to. Może kupię niedługo nowy? Zobaczymy. Ale póki co z tej kategorii stanęło na skarpetkach. Bo skarpetek nigdy za wiele. Jestem fanką kudłatych (jak i wszystkiego kudłatego - no, prawie wszystkiego), więc podczas pobytu w domu biegałam po sklepach, by jakieś znaleźć, ale ciągle mi mówili, że "jeszcze" nie mają. Hej! Mamy już prawie zimę (mówi ta, która zakręciła kaloryfery i śpi z otwartym oknem od dwóch tygodni...), a oni JESZCZE nie mają ciepłych skarpetek. Ale w końcu babcia mi powiedziała, żebym wybrała się do Chin. Jak powiedziała, tak zrobiłam. W Chinach skarpetki mają. Kudłate, różowe i tanie. Tak to ja się mogę

Stopy - największa tajemnica wszechświata. Czyli kupiłam sobie buty... I naszło mnie na refleksję o stopach.

Obraz
Nienawidzę kupowania butów. Będę powtarzać to w nieskończoność, aż na dobre zapisze się w annałach historii. Istnieje kobieta, która nie znosi kupować butów. Nie znosi nosić butów. I w ogóle nie znosi butów w ich całej idei - jakakolwiek by ona nie była. Buty to koszmar. Wyjątkiem są najróżowsze. Ale i one praktycznie należą już do przeszłości, choć pewnie będę próbowała je nosić, dopóki pozostanie chociaż resztka platformy i ich różowości. Sama nie wiem, czy mój problem z butami wiąże się z tym, że nie cierpię moich stóp. Tak przypuszczam, choć to żadne wyjaśnienie. Bo moje stopy to jedna kwestia, ale fakt, że uważam stopy za duże, nieładne i obrzydliwe - bez względu na to, do kogo należą - już świadczy o czymś innym. A buty na obcych stopach mi się czasem podobają. Mam swoje schizy związane ze stopami. Przez lata nawet na nie nie patrzyłam. Uważałam, że są okropne. Nie nosiłam sandałów, żeby świat nie musiał ich oglądać. I nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego. Dopiero w tea

Outfit mostowy.

Obraz
Niekwestionowanym trendem tego lata są mokre ubrania. Jeśli nie od potu spowodowanego upałami, to na pewno od przeuroczego deszczyku rozmiaru gradu. Strój dnia składa się ze swetra przemoczonego trzema litrami wody; spodni suchych na tyłku, ale na całej długości również mokrych; butów, w których chlupocze woda oraz torebki, po której wszystko spływa. Pod żadnym pozorem nie należy używać parasola - toż to jest passe. Mokre włosy i pokryta kroplami deszczu twarz są doskonale pasującymi dodatkami. Miss mokrego swetra pozdrawia. Post z dedykacją dla Pana W.

O absurdalnej miłości do pewnych butów.

Obraz
Dziś mam taki dzień, gdy pogrążam się trochę sama w sobie. Może to wina Rice, może Heleny Rubinstein, a może Dextera. Sama nie wiem, nie ma to znaczenia. Jednak uznałam, że nie ma lepszego momentu na krótką opowieść o butach, które pokochałam. Nie znoszę obuwia. Jestem dzieckiem lasu, które najchętniej biegałoby cały czas boso, na paluszkach. Co mi tam jakieś kapcie, klapki czy inne buty! Nie ma mowy, ja nie chcę (czasem i po Krakowie można było mnie zaobserwować hasającą boso, z butami w rękach i zerowym zainteresowaniem tym, co wypada ). Ewentualnie obcasy, bo one wymagają tego chodzenia na palcach, które i tak praktykuję w butach czy bez nich. Wtedy można mówić o jakiejś wygodzie. Obcas to jakieś rozwiązanie mojego odwiecznego problemu z nieumiejętnością chodzenia. Dla potwierdzenia - wszyscy mi mówią, że chodzę dziwnie. Kupowanie butów to już w ogóle jakieś skaranie boskie! Idę do sklepu z planem - potrzebuję takich a takich butów, które mi się podobają i kosztują trochę mni

Zakupy swetrowo-kosmetyczne.

Obraz
Nazywam to tak górnolotnie zakupami. A to takie przypadkowe podjęcie spontanicznej decyzji o wydaniu pieniędzy. Jak zwał, tak zwał. Nie na darmo zaczynają się wyprzedaże (tylko w tym okresie mogę wejść do sieciówek bez niesmaku wypisanego na twarzy), dlatego też podjęłam kolejną spontaniczną decyzję o zakupie turkusowego sweterka (ładnie wyglądał z moim rozczochranym i niekształtnym francuzem, którego się uczę pleść od trzech dni). Na zdjęciu nie widać, że jest turkusowy (choć na każdym ma inny odcień, hm), ale na żywo gwarantuję, że jest. Dodatkowo zakupiłam wodoodporny tusz do rzęs (bo mój mnie zaczął denerwować), czarną kredkę do oczu (choć się nie maluję, ale cóż) i czerwony lakier do paznokci (pomalowałam jednego paznokcia i wygląda, jakbym nim kogoś zabiła). Wszystko z Essence. Jestem zadowolona z zakupów. Kupiłam też dużo jedzenia, ale nim się nie pochwalę, bo to zbyt intymne...

Outfit "I feel good, so you can't tell me that I look bad even if I do"

Obraz
Patrzę na te zdjęcia i zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że aparat ma jakieś dziwne problemy z ostrością. Z przodu zupełnie nie chciał jej łapać, nie rozumiem tego i pewnie nie zrozumiem, bo fotograf ze mnie żaden (swoją drogą od pół roku próbuję kupić statyw, ale zawsze wymyślam sobie inne - angeblich ważniejsze - wydatki), a aparat kupiłam tylko po to, by móc robić jakieś zdjęcia. Te są jakieś. Dobrze, że nie pokusiłam się o lustrzankę, bo zapewne już wyrzuciłabym ją przez okno... Nie dość, że to to ciężkie, nieforemne i za duże na moje małe, obrzydliwe rączki (nie, nie podam kontekstu), to jeszcze zupełnie nie umiem się tym posługiwać. Zwykła cyfrówka mi wystarcza. Naprawdę. Ale potrzebuję statywu. Opowiem coś o stroju. Mam na sobie spodnie, bluzkę buty (i inne rzeczy, których nie widać) oraz dodatki: torebkę, bransoletkę i kolczyki. No i mój niezastąpiony łańcuszek. Czy już wystarczająco dużo napisałam na temat outfitu? Mam wrażenie, że mam ochotę by

Outfit pt. "Ładnie wyglądasz"

Obraz
Może i ładnie wyglądam (co nie jest jedynie moim stwierdzeniem, bo usłyszałam to od dwóch niezależnych osób - z czego od jednej z nich nie spodziewałam się tego usłyszeć), ale na zdjęciu wyszłam okropnie. Ja naprawdę się tak uśmiecham, gdy się nie kontroluję? I wychodzi mi taki wielki, szpiczasty nos? Nie ma co, można się nad sobą trochę poużalać. W końcu wczoraj miałam egzamin, nie mogłam się dogadać z pianinem (tak, zaczęłam się uczyć na nim grać) i o mało się nie rozpłakałam ze stresu. Ale o tym nie wie nikt. Dobra, teraz wiedzą już wszyscy. Na szczęście egzamin poszedł mi tak samo jak outfit - ładnie. Nie mam lepszych zdjęć, bo nie chciało mi się dorabiać butów, torebki i dołu spódnicy. To ostatnie kiedyś na pewno nadrobię. Zresztą o tę spódnicę ciągle kłócę się z mamą. Bo pierwotnie była jej. Powiedziałam, że ją oddam, gdy będę już tak gruba, by nie móc się w nią zmieścić. Póki co mam tendencję do chudnięcia, nie tycia, więc mama może o niej zapomnieć. Bluzka zaś irytuje mnie

Outfit z wampirkiem.

Obraz
Nie sądziłam, że ten dzień nadejdzie, a przynajmniej tak szybko. Okazało się, że już jutro ruszam w tę dzicz, jaką jest niemiecka wieś. I choć mam więcej obaw niż pozytywnych myśli, wydaje mi się, że przeżyję i wrócę do Was cała i (niekoniecznie) zdrowa w niedzielę. Taki jest plan, a że ja do spontanicznych osób nie należę (wszystko musi mieć swój czas na zastanowienie, podjęcie decyzji i zaplanowanie - jeśli chodzi o tempo i skrupulatność moich planów, mogłabym wygrać niejeden konkurs), prawdopodobnie wrócę. Musiałby mnie jakiś wąż zjeść, czy coś, żebym nie była w stanie tego zrobić. Chyba że zamieszczę w swoich planach nie wracanie... ale to już zupełnie inna bajka. Wezmę aparat i nadzieję na chłodną pogodę bez deszczu i drobne słońce (zza białych chmurek). I choćby mnie miało skręcić, zrobię jakieś zdjęcie, coby urozmaicić blog. I jeszcze jedno - po kiego diabła tam jadę? Ano... zajęcia z kreatywnego pisania! Coś, co uwielbiam, ale wolałabym jednak grzecznie, na miejscu, we Frankfur

Outfit black&white cat.

Obraz
Choć tytuł postu może wskazywać inaczej, mój strój jest bardzo stonowany. Ale to widać. Jedynym szaleństwem, na jakie sobie pozwalam, jest nie założenie żadnej bluzki pod ten dziurawy sweter. I tak go lubię. Nawet kłóciłam się z mamą, do której będzie należał i wygrałam w tym starciu. I moje nowe spodnie, które szczerze pokochałam, choć nie obeszło się bez problemu. Chciałam czarne, jednak na wieszaku nie widziałam, a te miały rozmiar 25. W końcu zdecydowałam, że zmierzę, a sprzedawczyni powiedziała, że ma jeszcze czarne w rozmiarze 26. Oczywiście poszłam zmierzyć. W czarne nie udało mi się wcisnąć, a w te mniejsze weszłam bez problemu.Ale jeśli ktoś powie, jaka to jestem chuda, nie ręczę za siebie. Bo jak widać, jestem za gruba na większy rozmiar! A tłuszcz na tyłku i tłuszcz na brzuchu to dwie różne rzeczy. Ostatnio za dużo czasu spędzam w Internecie i chodzę nieprzygotowana na zajęcia. Wczoraj zjadłam całą tabliczkę czekolady, a później jeszcze owoce i pięć kanapek. W międzyczas

Baleriny.

Obraz
Potrzebowałam butów mieszczących się w kategorii "wygodne". "Wygodne" zaś w mojej definicji oznaczają takie, które zakłada się w trzy sekundy, gdy nie ma się ochoty chodzić na obcasach lub planuje się bardzo długi spacer z obciążeniem w torebce osiem kilogramów. Tak mniej więcej rozumiem "wygodne". Ale że wszelakie buty sportowe są brzydkie, rozwalam je po mniej więcej dwóch tygodniach i kosztują zwykle dużo, to zdecydowałam się na baleriny. Mam jedne, ale są bardzo zielone i niekoniecznie mi do wszystkiego pasują (pokazałabym, ale wkładka jest w stanie tak nieestetycznym, że daruję Wam ten widok, nie musicie dziękować). Czarne są dość uniwersalne (przez moment przemknęło mi przez myśl, żeby kupić różowe). Chciałam z gumką, ale nie było. Te na szczęście w miarę dobrze trzymają się nogi. Doświadczyłam w nich jednak czegoś dziwnego. Odkąd zaczęła się późna, zimna jesień, nie nosiłam już balerin tylko buty na obcasie (botki, kozaki...), bo było za zimno. Pr