Posty

Wyświetlanie postów z maj, 2013

10 kroków do lata: duchowy tydzień.

Może zauważyliście, że o poprzednim - wodnym - tygodniu nic nie napisałam, ale co tu się chwalić porażkami... Nie podołałam piciu dwóch litrów wody dziennie, mój rekord to 1,75 litra w drugim dniu. Potem już coraz mniej, a w czwartek ruszyłam w drogę do domu i nagle moje picie się skończyło. Przynajmniej w takich ilościach. Nie wiem, czy mój tydzień był duchowy. Myślę, że poniekąd tak. Jednak, jak wspomniałam w poprzednim poście, jestem przemęczona i moje poniedziałkowe czytanie i przemyślenia w drodze skończyły się snem przez całą podróż - w trzech środkach lokomocji. Po powrocie spędziłam przyjemny wieczór, ale czy on obok ducha chociaż stał? Ciężko powiedzieć, bo pamiętam tylko, że był przyjemny. We wtorek zaś miałam romans z łaciną, która choć martwa, zdecydowanie odbiera ducha wszystkiemu, co żyje. Ale! w trakcie pisania ostatniego kolokwium w tym semestrze zostało mi jeszcze wystarczająco czasu, bym skończyła jedno opowiadanie (na którego ukończenie nie miałam czasu, a jakże by

Dni Teatru. Przemęczenie. Coś o niczym.

Niezwykłą przyjemność sprawia mi wpędzanie się w stan przemęczenia (zwykle kończy się on wysoką gorączką i niezdolnością do zrobienia czegokolwiek - oczywiście ja uważam, że na chorowanie nie mam czasu i ignoruję to, co wcale dobrze mi nie robi...). Ale cóż poradzić, skoro są Dni Teatru i trzy dni wstaję przed szóstą rano, biegnę do teatru, w środku dnia wyskoczę na jakieś jedne zajęcia (te, których w żaden sposób nie mogę opuścić), wracam późnym wieczorem i nie mam siły na nic poza snem. A przecież rozpiera mnie energia! Rozpierała. Do dzisiaj, kiedy już na nic nie miałam siły. Wystarczyło usiąść na chwilę na zajęciach i dopadło mnie moje zmęczenie. Konsekwentnie staram się pamiętać o tym, że jestem studentką. Staram się. To bardzo dobre określenie. Od trzech tygodni przychodzi mi to z trudem, bo za dużo się dzieje. A ostatnio mi trochę odwala. W końcu kto normalny biega po mieście z przyczepioną plakietką z męskim imieniem? (Mało kto wie, że zamieniłam się na dzisiaj rolami z jedny

Rzecz o chlebie.

Czytałam post u Bei odnośnie chleba. I napisała, że ci, którzy mieszkają na obczyźnie, tęsknią za polskim chlebem. A ja postanowiłam się do tego ustosunkować. Krótko, może nie na temat, ale generalnie muszę powiedzieć coś w tej kwestii. Bo chyba wszyscy Polacy uważają, że polski chleb jest najlepszy. A ja - naczelna nonkonformistka - zastanowiłam się nad tym i oficjalnie oznajmiam, że nie, polski chleb mnie nie rusza. Oczywiście mówię o sklepowym. Domowej roboty to inna bajka (tego mojej babki z Podlasia nie mogę strawić, chyba że jest ciepły) i wiele zależy od umiejętności osoby, która go piecze. Ja sama nie potrafię. Moje pierwsze próby na drożdżach się wyjątkowo nie powodziły, a potem na zakwasie wyhodowałam zakalec. Na proszku do pieczenia wyszedłby mi na pewno. Ale ja po prostu nie mam ręki do tych wszystkich rosnących rzeczy. Moja mama i babcia od strony mamy to samo. Czemu nie odziedziczyłam drożdżowych genów od strony ojca?... Jednak wróćmy do sklepowego chleba. Odkąd mies

Liebster Blog. I trochę o moim własnym niemieckim.

Obraz
Bardzo dziękuję Sorbet za nominację. Byłam bardzo zaskoczona, ale z drugiej strony poczułam się mile połechtana. Ktoś lubi mój blog! Gdy ja nie mam czasu (mam wrażenie, że to będzie się pojawiało w każdym poście). Ale przejdźmy do rzeczy. Nie rozumiem jednej rzeczy. Dlaczego mam nie odpowiadać w dialekcie frankfurckim? Chyba dlatego, że tutaj mówi się w brandenburskim, a czysto frankfurckiego nie ma. Ale że dialekt to forma mówiona, a nie pisana, daruję Wam to doświadczenie (choć tak właściwie od biedy potrafiłabym się tym posłużyć brandenburskim, ale hm, próbuję sobie wmawiać, że mi się nie podoba i tworzę własną wersję - zamiast iś-lautów i s-lautów mówię często sz, np. Isz musz insz Kino. Ale to też zależy z kim rozmawiam, czasem z mojego niemieckiego wychodzi taki totalny bełkot, brandenbursko-hochsprachowo-mój). Zasadą w tym TAGu jest odpowiedzenie na jedenaście pytań i nominowanie jedenastu blogów. Od razu mówię, że pokażę Wam mojego blogrolla z boku i powiem, że wszystkie te

Quote of the day (week).

Gentleman to mężczyzna, który chroni kobietę tak długo, aż zostanie z nią sam na sam. Autor bliżej mi nieznany. Po tym tekście bardzo długo się śmiałam i jednocześnie zastanawiałam, czy lepszy gentleman z ukrytymi intencjami, czy może mężczyzna bardzo jasno pokazujący, o co mu chodzi. Na dłuższą metę wygrywa chyba gentleman. A Wy co o tym sądzicie?

10 kroków do lata: włosowy tydzień.

Nie, nie będę narzekać na brak czasu! Nie będę i koniec! Dzielnie zabrałam się za kolejny tydzień w przygotowaniach do lata. Akurat miałam próbkę maski Marilyn Lusha na dwa użycia, więc tydzień rozpoczęłam właśnie tym. Marilyn jest naprawdę cudowna. Co prawda przeznaczona do włosów blond, ale zignorowałam to. I tak wzięłam ją tylko dla nazwy. Należy nałożyć ją na suche włosy i zostawić na dwadzieścia minut, a później spłukać. Ja co prawda ją zmyłam, ale mniejsza. Działa i tak rewelacyjnie! Moje włosy były po niej lekkie, miękkie i ogólnie och i ach. Gdy użyłam jej drugi raz w sobotę, moje wrażenie się powtórzyło. Gdyby nie cena produktów Lusha, chyba bym ją kupiła. Tak lekkich masek dawno nie widziałam, a moje włosy nie były od wieków tak radosne. Co za szkoda, że miałam jej tak mało... W tym miesiącu testuję też nowy szampon. Arganowy z Alverde . Towarzyszył mi cały tydzień i muszę przyznać, że bardzo go lubię. Jeszcze nie wiem, czy kupię go ponownie, gdy się skończy (wydaje m

Ulubieńcy kwietnia.

Obraz
Po raz kolejny weszłam w fazę całkowitego absurdu - kto publikuje ulubieńców z poprzedniego miesiąca w połowie obecnego? (Jak ten czas szybko leci! Myślałam, że minęła dopiero jedna czwarta...) Moja forma ulubieńców bardzo mi się spodobała i dlatego zamierzam ją ciągnąć.  Zobaczymy, co z tego wyjdzie. A raczej jak długo to potrwa. 1. Kosmetyki. Zwycięzcą jest czarne mydło. Gdy dostałam próbkę od Kasi, absolutnie się zakochałam. Wprowadziło ono małą rewolucję w mojej pielęgnacji (co prawda mojego trądziku jeszcze nie zdołałam wytępić, ale zdecydowanie jestem z siebie teraz bardziej zadowolona). Myślę, że zaprzyjaźnimy się na dłużej (w końcu po coś kupiłam później pełne opakowanie). 2. Lifestyle. Organizacja. Coś, co jest ostatnio moim drugim ja. Manewrowanie między uczelnią, teatrem a resztkami życia prywatnego... mój blog na tym cierpi (oba blogi). A ja jestem zadowolona. Choć maj mam tak zdezorganizowany, że zdecydowanie przeciągnęłabym tego ulubieńca na kolejny miesiąc.

10 kroków do lata: Sportowy tydzień.

Muszę przyznać, że trochę naciągnęłam ten tydzień i zamiast sportowego, zdecydowałam się po prostu na aktywny fizycznie. Powinnam przez przynajmniej trzy dni coś robić ze swoimi wątpliwej (choć i tak lepszej niż trzy miesiące temu) jakości mięśniami. Efekty oceńcie sami, bo ja jestem na granicy samozadowolenia i wyrzutów sumienia. Poniedziałek: Ćwiczenia rozciągające, które uważam za swoją osobistą porażkę. Bo co prawda je zrobiłam, ale zdecydowanie efekt nie był taki, jak oczekiwałam. Podziękujmy braku koordynacji ruchowej. Wtorek: Tu już się coś działo. Z racji Nocy Walpurgii (miałam napisać o tym post, ale już się przeterminowało, więc chyba zrezygnuję) utrzymywałam się na dwóch kijach, uciekałam w popłochu (czyli zwyczajnie szybko biegałam) przed dziećmi, wiedźmami i wilkołakiem oraz gnomami, następnie wisiałam na rzeczonych kijach, a potem tańczyłam dookoła ogniska. Środa: Wyjechaliśmy na jakąś wieś oddaloną od Frankfurtu o czterdzieści minut drogi i przekopywaliśmy tam og