Posty

Wyświetlam posty z etykietą czekolada

Walentynki - publiczna emancypacja.

Obraz
Bardzo chcę napisać coś o Walentynkach - w końcu to obok moich urodzin, Sylwestra i Wigilii mój ulubiony dzień w roku (Tłusty Czwartek przegapiłam, nawet czekolady na niego nie wystarczyło). Problem polega jednak na tym, że one dopiero przede mną (jutro), a zresztą i tak dokładnie wiem, jak będą wyglądały. Będę siedziała samotnie w domu i nie odrywała wzroku od komputera, zajadała się drogą czekoladą (o ile kupiona dzisiaj tabliczka dotrwa do jutra) i wkurzała się, że to nie tak ma wyglądać. Myślę, że jest łatwiej, gdy nie ma się z kim spędzić Walentynek. Można głosić teorie o komercyjnym święcie, okropnych czerwonych serduszkach i paskudnych miłosnych piosenkach, a potem w ramach publicznego emancypowania się - zamknąć się w domu z kotem, czekoladą i serialem. W końcu Walentynki są głupie. Nie śmiem się nie zgodzić. Gdyby nie były głupie, to mój Niemiec, zamiast pracować, poszedł by ze mną jutro do kina na Greya, a nie dzisiaj (seans o godzinie dwudziestej trzeciej zahaczy jednak o

Paczka na dobry początek roku.

Obraz
Nie jestem jakąś ogromną zwolenniczką otrzymywania prezentów w terminie. Powyższa paczka to prezent świąteczny od mojej przyjaciółki, który przybył do mnie jakiś tydzień temu (dokładną datę możecie sprawdzić na Instagramie, jeśli Was to interesuje). Z lekkim poślizgiem czasowym, ale nie szkodzi! Rzadko mam okazję cieszyć się świętami w połowie stycznia! To uczucie nie do podrobienia - nawet gdy niesie się paczkę dwa kilometry w deszczu. A paczka waży prawie sześć kilogramów. Od czego jednak ma się mężczyzn?  Na początek uraczyła mnie dwoma żelami pod prysznic (co niezwykle ucieszyło moją praktyczną - hahaha - duszę, bo żele idą u nas jak woda...). Do prysznicowego zestawu mleczko do ciała, którego miniaturkę już miałam, ale jeszcze jej nie zużyłam (o ja zła i niedobra), ale teraz jeszcze zużywam mleczko, które dostałam na urodziny i po nim zabieram się za Elancyl. Następne w kolejce jest różane masło do ciała Alverde, ale ono może poczekać (i będzie musiało). W każdym razie na k

Jak spędzić niedzielę i nie zwariować.

Obraz
 Bóg mi świadkiem, że całe życie nie znosiłam niedziel. W ostatnim czasie je trochę lubię, bo to właśnie w te dni zdarza się, że z moim Niemcem mamy oboje wolne i możemy spędzić ze sobą cały dzień, leniwie wylegując się w łóżku, jedząc wspólnie śniadanie (w tygodniu jestem zbyt leniwa, by wstać i z nim zjeść) i oglądając coś. Gorzej jest, gdy niedziela okazuje się ostatnim terminem wysłania kolejnego fragmentu pracy licencjackiej. Który to fragment zaczęło się w sobotę. A ten fragment jest dokończeniem fragmentu, który należało wysłać poprzednim razem. Czyli jesteśmy w czarnej dupie. Mamy problem. Nie, to ja mam problem. Gdy już spędziłam dwie trzecie dnia na pisaniu (i dyktowaniu przepisu na genialną zupę rzodkiewkową ) i doszłam nawet do jakiś wniosków, złapałam mojego mężczyznę za rękę i powiedziałam, że idziemy. Zapytał, dokąd. Odpowiedziałam, że mu nie powiem. Nie musi się bać, będzie tylko strasznie. Zapytał, czy pojedziemy nad jezioro. Zaraz dodał, że wtedy kazałabym