Posty

Wyświetlam posty z etykietą o smaku

Dwa lata bez mięsa - moja droga do wegetarianizmu.

Obraz
Moja rodzina po dwóch latach wciąż nie wierzy, że nie jem mięsa. No dobrze, wierzą, bo widzą, ale nie potrafią tego pojąć. Kto jak kto, ale JA? W końcu to ja jestem osobą, która w piątki niemal płakała, bo z powodu postu nie mogła zjeść mięsa. Żywiłam się tylko mięsem i owocami. Wszystko to najlepiej surowe. Mówię poważnie. Jak się to więc stało, że rzuciłam mięso w diabły? Przyznam Wam się, że całe życie chciałam być wegetarianką z powodu "miłości do zwierząt". Niestety tak bardzo lubiłam smak mięsa, że żadna miłość nie pomagała. Jednak przez cały okres nastoletni miałam chroniczne bóle brzucha i pewnego lata odkryłam, że gdy nie jem mięsa, ból się nie pojawia. Przeprowadziłam ten eksperyment na trochę dłuższym odcinku czasu i okazało się, że mięso było winne. Wtedy - mając wreszcie sensowną i przemawiającą do mnie wymówkę - stwierdziłam, że nie jem i koniec. Niestety z tym końcem nie było tak prosto... Decyzję podjęłam na początku listopada i wtedy też przeszłam na dietę

Oswajamy Jesień! Beglutenowe ciasteczka dyniowe z Nutellą.

Obraz
Miałam dynię. Leżała w kuchni na lodówce chyba dwa tygodnie, ale jakoś nie mogłam się zabrać do zużycia jej. Myślałam o zapiekance warzywnej, ale ostatecznie nie byliśmy na tyle głodni, by dodawać kolejny składnik, więc dynia leżała dalej. I mnie denerwowała. Już nawet myślałam o zasłoikowaniu jej w formie puree, jednak brak słoików dał o sobie znać. Niemniej postanowiłam, że sam pomysł rozmemłania jej nie jest zły. Jako że od paru tygodni miałam ochotę na Nutellę (której de facto nigdy nie jadam, bo mnie nie kręci, tylko jakoś tak ostatnio...) i pojawiła się w naszej lodówce, wpadłam na pomysł utylizacji obu rzeczy. I w ten oto sposób wymyśliłam bezglutenowe ciasteczka dyniowe z Nutellą. Dziś nie podzielę się z Wami dokładnym przepisem, bo go nie mam. To po prostu przepis "na winie", czyli co się nawinie... Namoczyłam rodzynki, dynię (hokkaido) upiekłam (ok. 20 minut w 200 stopniach - inne gatunki wymagają więcej czasu) i wydrążyłam miąższ, a do jeszcze gorącego dałam dwi

Jak ważne są dla mnie poranki?

Obraz
W dzieciństwie nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ważne są poranki. Śniadanie mogłoby dla mnie wtedy nie istnieć! Czego nie można powiedzieć o mojej mamie, która codziennie wyciskała mi sok z pomarańczy (bo na to miałam ochotę), robiła tosty lub kroiła kromki chleba w kosteczki. Czasem były też moje ukochane przepiórcze jajka. Wszystko po to, bym zjadła śniadanie na te pięć minut przed wyjściem z domu. Jakoś nigdy nie cechowałam się wczesnym wstawaniem. Najlepszym budzikiem dla mnie było włączenie telewizora na VIVĘ, ale i to nie do końca było rozsądne, bo jakość mojego dnia zależała od pierwszej piosenki... W ostatnich dniach borykałam się z niemożnością zjedzenia spokojnego śniadania w domu. Albo to ja nie byłam w stanie wygrzebać się z łóżka wcześniej niż na dziesięć minut przed wyjściem (czyli dokładnie tyle czasu, ile potrzebuję, by się umyć i ubrać), albo to mój Niemiec nie miał ochoty. I oboje wylegiwaliśmy się aż do ostatniej minuty. A śniadania nie było. Jedynie bana

Oswajamy jesień! Uzupełniłam zapasy herbat.

Obraz
Zaraz mi ktoś jeszcze powie, że to wszystko to nie herbaty. Obok herbaty to może i stało, ale z całą pewnością nią nie jest. W takim razie uzupełniłam zapasy ziółek i owocowych naparów. Pewnie byłaby to herbata, gdyby nie mój niedobór żelaza o bliżej nieokreślonym stopniu. Bądź co bądź uzupełniłam i mogę pić. U nas w domu zawsze musi się znaleźć tak miła dla układu trawiennego herbatka z koperkiem, kminkiem i anyżem. A do tego jakaś kolejna ziołowa kompozycja. Bardzo lubię herbaty Alnatura, są tańsze niż Yogi, ale mają mniej natarczywe smaki (w Yogi nieustannie denerwuje mnie używanie lukrecji, która dominuje każdą ich herbatę i wszystkie smakują mniej więcej tak samo) i są bardziej zróżnicowane.  Ostatnio odkryłam też inną markę, Suvi, która zaintrygowała mnie swoim "balsamem na duszę", czyli pomarańczą, imbirem i wanilią. Pyszna herbata, cudowna na jesienne wieczory. Obok niej stoi "tureckie jabłko", którego nie piłam, ale mój Niemiec twierdzi, że smaku

Nektarycznik - wegańskie ciasto bezglutenowe z nektarynkami.

Obraz
Z rana napadła mnie inspiracja na jabłecznik. Mama Róży potrafi tak cudownie pisać o różnych rzeczach, że jej przepis (prosty jak budowa cepa) znalazł się od razu na moim celowniku. Jako inspiracja, oczywiście, bo usunęłam z niego wszystko co możliwe i przez to stał się bezglutenowy i wegański, a co tam! I to wcale nie dlatego, że nie miałam jajek. Jabłek również nie miałam, ale za to znalazły się cztery sponiewierane w podróży nektarynki. Nie pozwoliłam ich wczoraj wyrzucić i dziś okazały się idealne do moich wybryków kulinarnych. Ja chyba nigdy nie nauczę się gotować zgodnie z przepisem. Tylko w chlebie trzymam się go ściśle, a i tak wychodzi mi zakalec. Ciasta to jednak inna bajka.  Choć to kruche ciasto, to bezglutenowe nigdy nie będzie smakowało tak jak pszenne. Wszystko to wina nikłych skłonności mąk bezglutenowych do klejenia się. Nie szkodzi. I tak wyszło pyszne. Przynajmniej nam smakowało. Składniki: szklanka uniwersalnej mieszanki mąki bezglutenowej 2/3 szkl

Jak spędzić niedzielę i nie zwariować.

Obraz
 Bóg mi świadkiem, że całe życie nie znosiłam niedziel. W ostatnim czasie je trochę lubię, bo to właśnie w te dni zdarza się, że z moim Niemcem mamy oboje wolne i możemy spędzić ze sobą cały dzień, leniwie wylegując się w łóżku, jedząc wspólnie śniadanie (w tygodniu jestem zbyt leniwa, by wstać i z nim zjeść) i oglądając coś. Gorzej jest, gdy niedziela okazuje się ostatnim terminem wysłania kolejnego fragmentu pracy licencjackiej. Który to fragment zaczęło się w sobotę. A ten fragment jest dokończeniem fragmentu, który należało wysłać poprzednim razem. Czyli jesteśmy w czarnej dupie. Mamy problem. Nie, to ja mam problem. Gdy już spędziłam dwie trzecie dnia na pisaniu (i dyktowaniu przepisu na genialną zupę rzodkiewkową ) i doszłam nawet do jakiś wniosków, złapałam mojego mężczyznę za rękę i powiedziałam, że idziemy. Zapytał, dokąd. Odpowiedziałam, że mu nie powiem. Nie musi się bać, będzie tylko strasznie. Zapytał, czy pojedziemy nad jezioro. Zaraz dodał, że wtedy kazałabym

Paryż - Disneyland.

Obraz
 Już jako dziecko marzyłam o Paryżu. No, może nie tyle o Paryżu, co Disneylandzie. Od zawsze byłam maniaczką bajek (może dlatego mniej więcej do szesnastego roku życia oglądałam całymi dniami FoxKids, Jetix, Disney Channel i inne?) i do dziś się to nie zmieniło. Łatwo to zauważyć po moich preferencjach przy wyborze filmów kinowych... Nie sądziłam jednak, że kiedykolwiek wyląduję w tym miejscu. Tak sobie teraz myślę, że gdybym posiadała świadomość, jak tam jest, to rozważałabym pozostanie w hotelu. A gdybym to ja zapłaciła tę szaloną cenę za wstęp (ponad 60 euro za osobę), to prawdopodobnie rzuciłabym się w niedzielę po drodze do Notre Dame z mostu. Na szczęście mogę teraz tylko ponarzekać. Obiecuję, że postaram się jednak znaleźć pozytywne strony. Jak już wspomniałam, toalety były w Paryżu najbardziej pożądaną przez nas rzeczą. W Disneylandzie są na szczęście na każdym rogu (z reguły w pobliżu miejsca, w którym można zjeść). Sam wygląd parku jest iście bajkowy. Kolorowe domki, z

Alternatywny Dzień Dziecka.

Obraz
 Po moich urodzinach Kasia postanowiła mi pomóc. Uznała, że powinnyśmy zrobić coś fajnego i weszła w kreatywną fazę, w której wymyśliła alternatywny Dzień Dziecka - ja w prawdziwym będę w Paryżu i będę akurat włóczyć się po Luwrze i nudzić na mszy w Katedrze Notre Dame, więc nie będę miała okazji pobyć dzieckiem na całego - a termin ustaliłyśmy na dziś - całkiem przypadkiem Dzień Matki. Obmyśliłyśmy listę zadań do zrobienia. Nie były to o tyle zadania, co pewne punkty zaczepienia, które wiążemy z dzieciństwem. Niektóre były zamienne (jak np. ubranie się na różowo lub w kwiaty albo guma do żucia z tatuażem), inne stałe. Prawie tydzień czekałam na ten dzień, by zaszaleć. Najpierw założyłam moją uroczą sukienkę, a pod nią top z Primarka (zapraszam na mój kanał na YouTube , gdzie możecie ów strój oraz późniejszą zabawę podziwiać - filmik trwa niecałe dwie minuty). Zrobiłam warkocze, zawiązałam różowe wstążki i zrobiłam lekki makijaż, bo nie chciałam blado wyglądać. Różowe kolcz