Posty

Wyświetlam posty z etykietą o nich

Ulubione: książka i film.

Obraz
Z biegiem lat pewne rzeczy się zmieniają, inne zaś zostają. Jak Tokio Hotel zmieniło moje życie, tak Linda wciąż jest moim ulubionym aktorem świata. Dzieciństwo wiele mówi. Tak samo po tych wszystkich latach zastanawia mnie, dlaczego od zawsze moim ulubionym filmem jest " Tato " - film tak obcy mojemu doświadczeniu życiowemu, gdzie nie zaznałam ojcowskiej miłości, a raczej coś przeciwnego. Dlatego też dziwi mnie, że film, w którym ojciec jest alkoholikiem, matka chora psychicznie, a dziecko wyraźnie skrzywdzone tą całą sytuacją, stał się moją ostoją, nadzieją i jednocześnie ulubionym filmem. Zresztą... filmy z lat dziewięćdziesiątych są najlepsze. Wtedy komercja i efekty nie weszły jeszcze tak mocno w ten biznes, ludzie mieli pomysły, a aktorom zwyczajnie chciało się jeszcze grać. Kto nie widział - musi nadrobić. Klasyka polskiego kina i prawdziwe cudo w wykonaniu Lindy, Pazury i mojej ukochanej Segdy. " Blondynka " jest odkryciem relatywnie nowym, znam ją od

Ulubione kanały YouTube.

Obraz
Miejsce, gdzie mam prawie tyle samo zaległości co w serialach, to YouTube. Dobrze, żartuję, prawie zdołałam je nadrobić. Oglądam dość sporo YouTuberek (i aż dwóch YouTuberów), ale nie każdy z ich kanałów mogę zaliczyć do ulubionych. Część oglądam ot tak, a część, bo jestem zwyczajnie uzależniona. Polskie, niemieckie i parę anglojęzycznych. Zatem do dzieła! Oto moi absolutni ulubieńcy. Polskie kanały Nissiax83 Polka mieszkająca w Nowym Jorku, kosmetolog z wykształcenia, niezwykle sympatyczna i niepoddająca się trendom osoba. Moja wisienka na youtube'owym torcie. Opowiada głównie o kosmetykach, ale też o życiu w NYC i zdrowym stylu życia. Weronika Załazińska Krakowska YouTuberka, jest obecnie w klasie maturalnej liceum, do którego ja niegdyś miałam zaszczyt uczęszczać. Lekko szalona, niesamowicie pozytywna i zupełnie nieprzejmująca się "zasadami" kręcenia filmików. Jest sobą i to jest cudowne. Opowiada o modzie, podróżach, kosmetykach... Fanka ciucholandów.

Bo on wielkim poetą był. Czyli jak dobrze znamy nasze własne życie.

Te słowa zna każdy - we mnie wywołują jedynie pełen politowania śmiech (i nie tylko dlatego, że z Gombrowiczem mi nie po drodze). Dziś jednak z Polską mają niewiele wspólnego, a raczej z wielkim niemieckim poetą, świętością i sam Mefistofeles wie czym jeszcze. Z niejakim Johannem Wolfgangiem von (od 1782 roku*) Goethe. Zanim powiecie, że jego życie Was nie obchodzi (a ja przyznam Wam z mojego filologicznego punktu widzenia rację), opowiem Wam historię. Dwa lata temu w pocie czoła, z zaciągniętymi zasłonami w pokoju i po indyjskim obiedzie, który sama ugotowałam, zatopiłam się w tonie notatek (czyli zbędnej górze makulatury) z historii literatury niemieckiej. Z racji, że miesiąc wcześniej oblałam egzamin (na który byłam dobrze przygotowana, ale UJ to UJ), uparłam się, że poprawkę zdam. Oblałam na wielkim poecie. Bo nie znałam jego życiorysu dzień po dniu. Zaledwie rok po roku. I dowiedziałam się, że to wstyd. Na początku września czekała mnie powtórka z rozrywki, również ustna. I na

O tym, jak spotkałam Marilyn Monroe w Berlinie.

Obraz
Czasem mam wrażenie, że świat został skonstruowany tak, by mnie uszczęśliwiać (oczywiście z wyjątkiem tych momentów, gdy jestem pewna, że się na mnie uwziął). Bo chyba nie zdarza się często, że ktoś sobie grzecznie i spokojnie idzie Unter den Linden, a tu nagle na jego drodze pojawia się jedna z najbardziej intrygujących kobiet w historii. Mam taką swoją listę kobiet, za które dałabym się pokroić. Chciałabym się z nimi spotkać, choćby na kawie (a na kawie z MM już byłam ), zapytać o coś, poznać je. Marilyn jest jedną z nich. A ja ją spotkałam. Jeśli widzieliście kogoś dwie soboty temu w Berlinie, kto niemal krzyczy: "Marylka! Proszę, proooooszę, zrób mi z nią zdjęcie, proszęęę!", to z całą pewnością byłam to ja. A dla Madame Tussauds ślę ogromne podziękowania za wystawienie Marilyn na zewnątrz, bym mogła ją spotkać, sfotografować się z nią i chwalić całemu światu, że spotkałam Marilyn Monroe. Szkoda tylko, że była niezbyt rozmowna.

Hollywood Marilyn Monroe.

Obraz
Z okazji pięćdziesięciolecia śmierci aktorki (że też ktoś - ja między innymi - świętuje takie rzeczy...) w Warszawie była wystawa fotografii z czasów, gdy Marilyn Monroe wprowadzała tam zamieszanie. Autorem zdjęć był jej przyjaciel, kochanek i fotograf Milton H. Greene. Jeśli oglądaliście "Mój tydzień z Marilyn", to Milton jest tym upierdliwym facetem, który uważał, że zna ją najlepiej i ma do niej wszelkie prawa. Jeśli czytaliście książkę - to ten sam. Ile z jego podejścia do MM w filmie jest prawdą, nie wiem. Biografia Donalda Spoto leży (zdecydowanie ten format nie może stać) na półce i czeka. Nagrałam na wystawie filmik ze zdjęciami. Jednak tylko z jednego pomieszczenia - tego, w którym znajdowały się fotografie Marilyn. Na wystawie były także zdjęcia innych gwiazd tamtych czasów, jak np. Audrey Hepburn czy Marlene Dietrich. Powiem, że spodziewałam się czegoś więcej. Sama znam więcej zdjęć autorstwa Greene'a, choć paru z tych wcześniej nie widziałam. Za to widział

Urodzinowo - część trzecia. Prezenty część pierwsza.

Obraz
Lubię się chwalić. Szczególnie że w te urodziny "dorobiłam się" wielu naprawdę świetnych rzeczy, jednak chciałam poczekać, aż będę mieć wszystkie w rękach. Niestety nie jest to takie proste. Mama jest w trakcie kupowania, jedna książka czeka u I., kolejny prezent jest na biurku u mojej przyjaciółki, a jeszcze jeden robi dla mnie jej siostra. Możliwe, że o czymś zdołałam zapomnieć. Sama nie wiem. Jednak uzupełnię brakujące prezenty, gdy nadejdą (mówię tylko o tych, które wiem, że na mnie czekają). Moje dwudzieste pierwsze urodziny to sukces pod każdym względem. I już nawet nie myślę, że zostałam tak hojnie obdarzona materialnie. To skutek uboczny. Skupiam się na tym, że spędziłam je najlepiej ze wszystkich lat mojego życia. Chyba nigdy nie byłam tak zadowolona z tego, że się starzeję. Pragnę także zauważyć, że moja córeczka zna mnie naprawdę dobrze. To ona wpadła na pomysł kupienia olbrzymiej torebki na prezenty z Marilyn Monroe, a laurka (czy mogę tak to nazwać? Czy może to

Sobowtóry Angeliny Jolie.

Obraz
Odsłona pierwsza: Lina Sands Hiszpanka, od kilku lat mieszka w USA. Uczyła się aktorstwa i chce zagrać kiedyś Angelinę Jolie. Jak ja to widzę? Najbardziej przypomina ją z półprofilu, z profilu nie, ponieważ ma zbyt płaski. Z przodu trochę, choć nie powalająco. Miałaby zdecydowanie większe szanse, by mnie przekonać, gdyby popracowała nad mimiką i starała się ją upodobnić do Angeliny. Skoro chce być aktorką, powinna sobie z tym choć trochę poradzić i spróbować mnie przekonać.   Odsłona druga: Tiffany Claus Aktorka, modelka, malarka.  Co jest z nią nie tak? Po pierwsze - przedstawia się: "Nie jestem Angeliną Jolie". Gdy ją zobaczyłam, nawet nie przyszło mi do głowy, że może nią być. Pewne podobieństwo jest, ona sama jest profesjonalną odtwórczynią Angeliny, ale z drugiej strony jest trochę zbyt nijaka, jej twarzy brakuje tej idealnej harmonii niedoskonałości Angeliny, która sprawia, że mimo wszystko jest piękna, choć gdyby podzielić jej twarz na poszczególne fragmenty, okaza

Angie i jej córki w salonie piercingu.

Angelina Jolie zabrała dwie ze swoich córek do małego salonu piercingu w Londynie, by przekłuć im uszy. Jednak Shiloh, widząc Zaharę, która rozpłakała się z bólu, powiedziała, że nie chce już mieć kolczyków. Mimo to wszystkie opuściły salon zadowolone - Angie zorganizowała im obu inne prezenty, by nie poczuły się pokrzywdzone. A gdzie dla mnie? Ja czuję się pokrzywdzona, że mnie tam nie było! Swoją drogą całej rodzinie podoba się w Londynie i zamierzają kupić tam dom. A ja tak bardzo staram się unikać tego miasta!