Posty

Wyświetlanie postów z luty, 2013

Z życia w teatrze cz. 2. Czwartek.

Gdyby ktoś się mnie zapytał jeszcze miesiąc temu, jaki jest mój ulubiony dzień tygodnia, prawdopodobnie powiedziałabym, że poniedziałek. Dziś (a w zasadzie już tydzień temu) wykrzyknęłabym, że CZWARTEK. Swoją drogą jest to logiczne (jeszcze tylko jutro i już weekend). Czwartek w teatrze jest bardzo intensywnym dniem (w przeciwieństwie do piątku, gdy generalnie mało co robimy - jutro jest wyjątek, mamy przedstawienie). Rano zwykle jest przedstawienie (trzeba więc przyjść wcześniej, przygotować scenę, jeśli nie zrobiło się tego poprzedniego dnia, zrobić próbę i przygotować bufet, czyli herbatę, no i bilety - dziś jednak tego nie było), później jakieś zajęcia (w tym tygodniu króluje flet i żonglowanie), prace w teatrze (sprzątanie, rzeczy marketingowe), obiad, a później próba i wieczorem trening. Który de facto odbywa się też już w trakcie próby, ale to tylko rozgrzewka przed tym, co dzieje się wieczorem. Trening potrafi zabić, ale z drugiej strony wychodzę z niego pełna euforii. Bieg

Porównanie kremów do rąk: Phenome vs. Alverde.

Obraz
Phenome Ten krem to mój phenomowy debiut. Dostałam go od Kasi . Jest z jej ulubionej serii zapachowej - trzcina cukrowa. Pierwsza aplikacja od razu sprawiła, że się zachwyciłam - wchłania się bardzo szybko, ale pozostawia na skórze delikatną warstewkę ochronną. Nie trzeba używać go szczególnie dużo, ma rzadką konsystencję, która dobrze się rozprowadza. Poza tym niesamowicie pachnie. Nie znoszę ani rumu ani marcepanu, a ten zapach to jakby połączenie aromatów tych dwóch produktów. I ku mojemu zdziwieniu jestem nim zachwycona. Nie mogę się powstrzymać od wąchania moich dłoni, gdy się nim posmaruję. Przywołuje miłe myśli. Myślę, że masło do ciała o takim zapachu byłoby cudowne. Wróćmy jednak do działania. Przez dwa miesiące użytkowania go moje dłonie były w bardzo dobrym stanie. Bez przesuszeń, nawet skórki przy paznokciach się względnie dobrze zachowywały (a moje smarowanie rąk ma jakąś niezdrową tendencję do pomijania ich, szczególnie, gdy myję ręce milion razy dziennie, a nie po

Vlog.

Obraz
Za dwa tygodnie wracam do dzieci. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak za nimi tęsknię (teatr trochę tłumi to uczucie, ale wciąż jest ono bardzo sine). I tak sobie przypomniałam, że drugi blog z głupszej niż głupiej serii nie zagościł jeszcze na blogu. A ja postaram się zmobilizować jutro, gdy będę miała wolne (o yeah!) napisać coś o przygotowaniach do premiery, premierze samej w sobie i może jeszcze jeden post z recenzją porównawczą kremu do rąk Phenome oraz Alverde? Do jutra.

Z życia w teatrze cz. 1. Codzienność.

Gdy spontanicznie zdecydowałam się na praktyki w teatrze, nie spodziewałam się niczego. Raczej martwiłam się, że moje wymagane sto pięćdziesiąt godzin będę zdobywać dwa miesiące. W końcu aktorzy w dzień śpią, a nocą występują... Trafiłam jednak do teatru, który jest na tyle mały, że aktor to praca na cały etat i na aktorstwie się ona nie kończy. Tak naprawdę moje wyobrażenie potwierdziło to, że nie mogłam dorwać dyrektora, o którejkolwiek godzinie bym się nie pojawiła... Dopiero teraz rozumiem błędy w moim podejściu do tych poszukiwań jego osoby. Dzień w teatrze jest bardzo długi. Zaczyna się między siódmą a dziesiątą rano (to drugie się zdarza dość rzadko) i trwa do dwudziestej-dwudziestej pierwszej. W weekendy mniej więcej do siedemnastej (chyba że jest wieczorny występ, jak to będzie miało miejsce w ten weekend, wtedy można sobie wybić z głowy "wolny" weekend). Pojęcie "dnia wolnego" nie istnieje. Żeby pracować w teatrze, najlepiej tam zamieszkać, wtedy przynaj

Kilka nowych rzeczy.

Obraz
W tym tygodniu zaszalałam i kupiłam sobie Kindle 3G+Wifi. I to główny powód, dla którego ten post się pojawia - jestem po prostu moim Kindelkiem zachwycona (pierwsze co zrobiłam, gdy go naładowałam, było wejście na Koffera). Co prawda drażni mnie, że to nie książka, że nie mogę przewracać kartek, że nie jest tak samo. Że nie pachnie. Ale znowu jest wygoda, jest Internet i podobno mi z nim do twarzy. W ten oto sposób wyczerpałam w tym roku limit finansowy na elektronikę. Przynajmniej dopóki mój telefon nie padnie do końca (już i tak ledwo zipie) i będę zmuszona coś kupić. Na razie zostańmy jednak przy Kindelku. Mam też parę książeczek, które do mnie spłynęły, o tym za chwilę napiszę więcej na moim drugim blogu, zainteresowanych więc tam odsyłam. No i zamówiłam kolejną porcję Elizabeth Arden. Muszę w końcu napisać o niej coś więcej, bo ją po prostu uwielbiam. Do tego jeszcze gratis moja próba przygotowania się w końcu do egzaminu na prawo jazdy. Ale o tym może kiedy indziej... Zara

Praktykantka.

To nie tylko tytuł jednego z moich ulubionych opowiadań z kategorii Harry'ego Pottera, ale także mój obecny status zawodowy. Nie spodziewałam się, że w moim życiu będę w stanie zabrnąć do miejsca, gdzie spędzam 11-13 godzin dziennie (zależy, jak wyjdzie), po powrocie zastanawiam się, czy moje zakwasy objęły jeszcze większą część ciała (a da się?) i modlę się, żebym była w stanie podnieść się rano z łóżka (różnie bywa). Ciężko też mówić o regularnym jedzeniu posiłków. W porządku - jem regularnie. Rano musli i banan, później bliżej nieokreślony obiad (wczoraj była to sałatka w bułce, chyba wegetariański kebab, mniejsza o to). I na tym moje jedzenie się kończy gdzieś do godziny dwudziestej pierwszej, gdy wracam, patrzę tęsknie na rurki z kremem i zjadam na raz pół opakowania (właśnie teraz - do śniadania - zjadłam resztę, więc muszę kupić). Mimo pracy przez pół doby i braku czasu na cokolwiek (wyobrażacie sobie, że napisałam tylko pół recenzji książki, bo nie mam siły?) oraz braku

Berlin.

Obraz
Wczoraj spędziłam praktycznie cały dzień w Berlinie. Z uczelni mieliśmy zaplanowany wyjazd do Muzeum Komunikacji na wystawę, a następnie wykład dotyczący komunikacji międzykulturowej - czyli coś idealnie dostosowanego do naszego kierunku studiów. Ja pojechałam jednak wcześniej, by zakupić kilka rzeczy do Supertajnej Paczki, o której dowiedzie się więcej za parę tygodni. Jednak czasu miałam trochę za dużo, więc zdecydowałam się "pozwiedzać". Tyle że polegało to na chodzeniu między budynkami, których nie znałam, w okolicy Alexanderplatz. I dostałam wczoraj jakiejś obsesji na punkcie Wieży Telewizyjnej i gałęzi, więc cały czas robiłam jej zdjęcia. No i jadłam. Cały czas byłam głodna, ale zdołałam sfotografować tylko jedną rzecz. Byłam wyjątkowo niezorganizowana. Jeden ze sklepów, do których się wybrałam (niestety zdradzić nie mogę jaki) ma kilka filii w Berlinie. Jedna z nich jest na Friedrichstr., ale nie chciałam tam iść, bo wiedziałam, że będę musiała wrócić na Alexanderp

Z poradnika hodowcy nietoperzy (seria Wujek Google Wie Wszystko).

Obraz
Odkąd pisałam o moim nietoperzu, nietoperze są wszędzie. To mój jedyny LPS, to w górach cienie nietoperzy pod moimi nogami, to inne nietoperze rzeczy (a dodatkowo lubię wampiry, więc od tych gadów się raczej nie uwolnię). Jednak pierwsze nietoperze wyszukanie w Google sprawiło, że złapałam się za głowę. A po nim przyszły kolejne. Skrzętnie je notowałam (choć pewnie nie wszystkie mi się trafiły). Dziś zatem pierwsza (może nie ostatnia) część Poradnika hodowcy nietoperzy z nowoutworzonej serii Wujek Google Wie Wszystko. Zobaczymy, czy Alina wie (jak nie wie, to się dowie). zamknolem nietoperza w szafie Tak, tutaj mogę coś powiedzieć, bo ja jednego zamknąć próbowałam. Okazało się jednak, że schował się między szafą a sufitem. Proponuję go wypuścić, bo: a) kiedyś do szafy trzeba będzie zajrzeć, a wyciąganie z niej nietoperzego trupa raczej nie jest przyjemne b) jeśli zgłodnieje, może się na nas rzucić - kto wie, co takiemu przyjdzie do głowy - a nietoperze często mają wściekliznę

Wyzwanie Foto: dzień 7. - OSTATNIA RZECZ PRZED ZAŚNIĘCIEM

Obraz
Niektóre nałogi są niszczące. Ale są też takie, które jednocześnie niszczą i budują. Uzależnienie od komputera/Internetu jest jednym z nich. Przynajmniej moim zdaniem. Przyniosło mi tyle dobrego (złe trony są tak mało znaczące - zwykle - że nie warto się nad nimi rozwodzić), że nie potrafiłabym nazwać Internetu złem. A na pewno nie na serio. Ostatnią rzeczą przed snem jest właśnie Wunderkind (który wczoraj skończył dwa latka!) - czy to serial, czy blogi, czy rozmowa... Niemal zawsze jest on ostatnią rzeczą, jaką widzę przed snem. Z mniej materialnych jest to tworzenie różnych historii w głowie, jednak im nie potrafiłabym zrobić zdjęcia. A Wy byście potrafili?

Wyzwanie Foto: Dzień 6. - PASKI

Obraz
Każdy powód, by wypaćkać całą szyję kolorowymi kosmetykami jest dobry (i tak sukcesem jest, że nie zaczęłam się bawić też lakierami do paznokci...). Szczególnie, że nigdy wcześniej tego nie robiłam. Sam motyw pasków nigdy mi się nie podobał.

Najprzyjemniejsza paczka świata oraz Wyzwanie Foto: Dzień 5. - MIŁOŚĆ

Obraz
 Miłość jest trudnym tematem. To pojęcie tak abstrakcyjne, że ciężko nadać mu fizyczną formę. Oczywiście można przedstawić serce, ukochaną osobę, ale stwierdzenie, czym jest dla nas miłość? Muszę przyznać, że pewnie bym poległa przy tym temacie, gdyby po raz kolejny nie uratował mnie przypadek. Po mojej pomarańczy i mandarynce poszłam posłuchać "Pomarańczy i mandarynek" Grechuty i wtedy przypomniała mi się "Dumka na dwa serca". I mój szalony Kozak. Dla mnie miłość jest szaleństwem. Czymś obsesyjnym. Jednak nie w złym tego słowa znaczeniu, ale raczej w dobrym (byle bez przesady). Moim wymarzonym mężczyzną jest taki, który podpaliłby dla mnie świat. Jak na razie udało mi się osiągnąć raz takiego, który uznał, że co prawda podpalenia świata warta nie jestem, ale województwa już tak. Pnijmy się zatem w górę. I szukajmy własnego Kozaka.  Moja paczka zaś miała być książkowa. Moja Margaretka i inne tomu "Kształtu demona", którego uznałam za szkic do św

Wyzwanie Foto: Dzień 4. - LUTY JEST...

Obraz
Muszę opanować malownicze rwanie włosów z głowy, bo coś mi nie wyszło. Niemniej wydaje mi się, że można na zdjęciu zauważyć, że coś z włosami i moje pomarszczone czoło (kolejna rzecz do zapamiętania: oduczyć się je marszczyć) mówią coś o tym nieszczęsnym miesiącu. Fakt faktem - luty, choć zaczął się dopiero tydzień temu, już jest miesiącem moich zmartwień. Bo egzaminy (a ja wiecznie niedouczona, wiecznie z siebie niezadowolona i wiecznie narzekająca, że gdybym spędziła jeszcze jeden dzień , potrafiłabym udzielić doskonałych odpowiedzi na zadane pytania), bo praktyki, bo inne rzeczy... Luty jest koszmarem studenckim. Luty jest brakiem czasu. I nigdy nie lubiłam tego miesiąca, bo luty jest krótki i nawet go nie zauważałam. A gdy już zwróciłam na niego uwagę, to tylko dlatego, że dał mi się zdrowo we znaki.

Wywanie Foto: Dzień 3. - POMARAŃCZOWY

Obraz
Skoro mogą być kolaże, czemu nie rysunki? Dzisiejszy temat to problem z dwóch powodów: - nie lubię tego koloru - miałam tak zajęty dzień, że zapomniałam Dlatego już słaba i zniedołężniała uznałam, że łóżka nie opuszczę. Zresztą i tak nie miałam mandarynki, którą chciałam sfotografować. Dlatego narysowałam - pomarańczę i mandarynkę. O ile to rysunkiem można nazwać. O dziwo jestem nawet zadowolona z efektu.

Dzisiejszy dzień, czyli Wyzwanie Foto: Dzień 2. - ZABAWA

Obraz
Dziś miał być test, denerwowanie się i problemy z rozwiązaniem tematu dzisiejszego wyzwania. Bo jaka zabawa? Jak mogę ją zinterpretować? Niestety ciężko zrobić zdjęcie mnie idącej korytarzem i śpiewającej peseudooperowym głosem: "Mam najróżoooowszeeee". Bo, jak widać, założyłam je dzisiaj, nie przejmując się, że są poobijane i dni świetności dawno mają już za sobą. Do zabawy lekko założyłam jeansy, których od dłuższego czasu nie noszę, bo zaczęłam je uważać za niefajne. Fioletowa bluzka, różowe paznokcie i tańczenie po sali w celu rozładowania napięcia. Test nie był trudny, ale mogłabym napisać go lepiej. Głupia jestem i już. Zaś po nim obiad (niestety mój kuskus z tofu, warzywami i orzechami zaburzyłby mi kompozycję kolażu) i na stołówce granie (nie przeze mnie, a szkoda) na pianinie. Pianino zdecydowanie jest zabawą. Półgodzinny koncert dobrze robi na trawienie. Następnie wyjazd na zajęcia, które - było to dla nas oczywiste, że tak się stanie - się nie odbyły. I pisanie b

Wyzwanie Foto: Dzień 1. - COŚ NOWEGO

Obraz
Myślę, że tutaj należy się małe wyjaśnienie idei. Na początku miały być same paznokcie i lakier na nich (bo nowy, bo świeżo pomalowane, bo inne takie), ale gdy jakoś radośnie doszło dzisiaj do pisania i rysowania po mojej lewej ręce, aż całkiem spontanicznie powstał ten oto uroczy karaluch, uznałam, że to on zasługuje na swoje miejsce w dniu dzisiejszym. To jest zdecydowana nowość w moim życiu - karalucha jeszcze nigdy, nigdy nie miałam narysowanego, a na moich rękach nie takie cuda już gościły... Samo zdjęcie zaś powstało w trakcie zdobywania nowej wiedzy. Jutro test.

Wyzwanie Foto - luty 2013.

Obraz
Zaczęłam tworzyć ten post równo o godzinie 00:00. Zabawna jest. Taka w zawieszeniu. Nienależąca do żadnego dnia, nie sądzicie? O, już 00:01. Oficjalnie kolejny dzień. Już jest niedziela. Zawsze to był mój najmniej lubiany dzień tygodnia... Teraz jednak nie czas na zastanawianie się nad rolą niedzieli w moim życiu. Raczej czas na sen, ale ja dopiero jakby zaczynam dzień. I zaczynam go jakże radosną informacją - znowu biorę udział w Wyzwaniu Foto. Od poniedziałku do niedzieli będę Was raczyć jednym zdjęciem obrazującym jeden z podanych poniżej tematów. Po więcej informacji zapraszam tu . Sama jeszcze nie mam pomysłu na poszczególne tematy, ale wierzę, że przyjdą same. Z całą pewnością są ciekawsze niż styczniowe. Lubicie takie wyzwania? Mnie coraz bardziej fascynują. Zmuszają do myślenia o postrzeganiu pewnych rzeczy.