Posty

Wyświetlanie postów z grudzień, 2013

Podsumowanie roku 2013.

Obraz
Rok ten zaczęłam depresją, która ciągnęła się za mną od listopada poprzedniego roku. Nie, przepraszam, rok ten zaczęłam najlepszym Sylwestrem w życiu, nieprzytomnym pierwszym dniem i półtorejgodzinną drzemką na dworcu PKP w Krakowie, potem kolejnego dnia obcięciem włosów nożycami krawieckimi, po czym wróciłam do Harry'ego Pottera i wyjechałam z powrotem do Słubic. Z moją depresją, oczywiście. Mimo pięknych chwil na początku roku nic nie zmieniło mojego wewnętrznego stanu. Dopóki nie nadszedł luty. Po przewleczeniu się przez styczeń i prośbach o szybką śmierć dostałam się na praktyki, które zmieniły moje życie. Najwidoczniej praca po trzynaście godzin dziennie ma zbawienne działanie na depresję. Lepsze niż prozac (Janusz L. Wiśniewski pisał, że osoby w depresji częściej popełniają samobójstwo, gdy wezmą prozac - bo dopiero wtedy odzyskują na tyle sił życiowych, by sięgnąć po żyletkę, na co w stanie kompletnego doła nie mogą się zdobyć). Wtedy też zaczęło się spełniać moje marzen

Bingo Spa: Borowinowy żel pod prysznic.

Obraz
 Poczucie obowiązku to najgorsza rzecz na świecie. Bo naprawdę nie mam o tym żelu nic do napisania, czego nie wspomniałabym już w recenzji jego migdałowego brata. I do tej recenzji Was odsyłam. Tak naprawdę jedyną różnicą (oprócz rzucającego się w oczy koloru) jest zapach. W przeciwieństwie do migdałów ten nie jest słodki, jest trochę orzeźwiający, choć lekko duszący po dłuższym wdychaniu. Zapach jest podobny do tego typowego dla męskich kosmetyków. Nic odkrywczego, nic pięknego. Może odrobinę ukobiecony, ale ciężko się w tym czegoś ciekawego doszukać. W porównaniu z migdałami jest spokojny i daje żyć. Zachwytów brak. Po resztę odsyłam do poprzedniej recenzji.

Bingo Spa: Mocny peeling błotny do twarzy z kwasem glikolowym, mlekowym i kwasami owocowymi.

Obraz
Marzyły mi się kwasy. Teraz pojawił mi się w głowie narkotyk, ale zdecydowanie nie o nim myślałam. Uznałam zwyczajnie, że kwasy dobrze zrobią mojej cerze. A że byłam zbyt leniwa, by kupić tonik, użyłam peelingu błotnego Bingo Spa, który jakieś tam kwasy w składzie posiada. Skład tego peelingu posiada jedną zaletę: nie ma w nim perfum. Żadnego sztucznego zapachu. Dla nosowych estetów pewnie jest zdecydowanym minusem, że kosmetyk śmierdzi kałużą, ale ja odetchnęłam z ulgą. Bo po pierwsze Bingo Spa generalnie aromatami nie zachwyca, po drugie wywalenie czegoś zbędnego ze składu sprawia, że jest trochę mniej straszny. Błoto śmierdzi naturalnie, ale nie nadgorliwie. Da się je znieść, nawet można spokojnie zignorować. Co prawda działania kwasów nie wyczułam, ale te pięć procent pestek, które mają za zadanie zdzierać górną warstwę naskórka, zdecydowanie polubiłam. Zdaje się, że wystarczy przyłożyć to do twarzy i już zejdzie jej połowa, ale okazuje się, że jest dość delikatny. Wszystko z

Bingo Spa: Żel pod prysznic słodkie migdały i biała glinka.

Obraz
 Gdy decydowałam się na zrecenzowanie produktów marki Bingo Spa, kierowałam się pewnymi kryteriami: niską szkodliwością społeczną (czyli wyłącznie dla mojej osoby), zachęcającym zapachem i prawdopodobieństwem zużycia (tak, mam zły humor, gdy to piszę, ale recenzję obmyślałam od paru tygodni, więc treść dotycząca produktu jest zdecydowanie subietywnie-niezależna-od-nastroju). Padło na żel pod prysznic. Co prawda zużywam je zwykle w ślimaczym tempie, ale przynajmniej wiem, że prędzej czy później to nastąpi. Te migdały mnie skusiły. Spodziewałam się miłego, delikatnego słodkiego zapachu. I gdy otworzyłam butelkę coś migdałami zapachniało. Przez pierwszą sekundę. Po dokładnej analizie kilku tygodni wąchania doszłam do wniosku, że jedynie pierwsza sekunda ma z orzechami coś wspólnego, potem już jest tylko mleko ugotowane z cukrem i kilkoma kamieniami. Zdecydowanie za słodkie i niemigdałowe. Ponadto sztuczne. Zresztą wystarczy spojrzeć na skład. Wprawdzie widzi migdały i tę glinkę, któ

Wyzwanie Foto: Dzień 7. - BOŻE NARODZENIE.

Obraz
Coś dziwaczne to moje Boże Narodzenie. Ale i tak uważam ten dziwaczny rysunek za znacznie lepszy pomysł niż mój pierwszy (zrobiłam zdjęcie mojego kalendarza adwentowego). Święta w tym roku staną na głowie. Spędzam je w Niemczech. Pechowo wiem, co dostanę na prezent, bo postanowiłam ułatwić mojemu Niemcowi życie i mu powiedziałam, co chcę. Ale za to pozwoliłam mu zgadnąć, co mam dla niego i on też wie. Nie będę mieć karpia, którego uwielbiam. Kompotu z suszek też nie (w sumie tylko z tego mogłaby się składać moja kolacja wigilijna i kolejne trzy dni posiłków). Będzie jakaś kaczka, sałatka ziemniaczana. Ale generalnie trudno mi to sobie wyobrazić. O ile święta bez rodziny jakoś dam radę przeboleć, to brak karpia? O nie! Niby będę miała jakąś namiastkę w Sylwestra, karpia w galarecie. Ale to nie to samo... Ale wracając do tematu - moje święta staną na głowie. A tak gwoli ścisłości w moim osobistym kalendarzu Boże Narodzenie ogranicza się tylko do Wigilii. Reszta dni to tylko taki zapy

Wyzwanie Foto: Dzień 6. - "P" JAK...

Obraz
Oprócz pomysłu, którego nie miałam, to chyba był najtrudniejszy temat z dotychczasowych wyzwań. Bo za diabły nie mogłam nic wymyśli. Kasia mnie mocno wspierała, rzucając słowami na "p" (perfumy, pomadka, pierścionek...), aż uznałam, że okay, że wiem, że zrobię. Aż na biurku znalazłam opadłe kwiatki z premiery. Urozmaiciłam tę biel płatkami róż (również premierowych) i oto mamy p łatki.

Wyzwanie Foto: Dzień 5. - KÓŁKO.

Obraz
Podobno nie można dwa razy wymyślić koła. Podobno jest najgenialniejszym wynalazkiem ludzkości (w końcu od niego prawie wszystko się zaczęło). A dla mnie nie. Koło to koło. Kółko graniaste, czterokanciaste Kółko nam się połamało I do wody poleciało A my wszyscy: Bęc! Znacie tę rymowankę? Pamiętacie? Ja aż do teraz miałam ją zakopaną gdzieś w podświadomości. Nagle pojawiła się od tak w mojej głowie! Moje dzieciństwo. Swoją drogą znam też wersję z czterema groszami, ale powyższa zdominowała moje wspomnienie. We wspomnieniach mam też hula-hop. W dzisiejszych czasach to urządzenie służące do odchudzania i umięśniania. Kiedyś było zabawką. Kto potrafi kręcić dłużej? Kto na ręce? Kto na nodze? A kto na głowie? Ja byłam mistrzynią w kręceniu na przedramieniu i przekładaniu z jednego na drugie w trakcie kręcenia. Zawsze chciałam na głowie, ale nie potrafiłam (jakiś miesiąc temu - gdy trenowałam gwiazdę i przewroty przez ramię - w końcu osiągnęłam sukces). Nie wynalazłam koła. Ale przez

Wyzwanie Foto: Dzień 3. - LIST.

Obraz
Wierzę w pocztę elektroniczną. Jest szybsza i zdecydowanie mniej zawodna niż ta nasza słynna Poczta Polska (która wywinęła mi parę małych numerów i już jej nie lubię). Dziś dostałam zaś odpowiedź od mojej małej szalonej Weroniki i teraz biegnę jej odpisać. Listu, którego wyzwanie ode mnie oczekuje, pisać nie będę. Bo nie mam do kogo i nie mam o czym. A poza tym i tak nikogo nie powinno obchodzić, co i do kogo mogłabym chcieć napisać. Listy są prywatne. Dlatego zgodnie z nakazem Weroniki - pozdrawiam (dosłownie) wszystkich. Jeśli doszukaliście się tu frustracji, to zamieńcie ją na zmęczenie. Będziecie znacznie bliżej prawdy.

Wyzwanie Foto: Dzień 2. - CZARNO-BIAŁE.

Obraz
Ten temat był dla mnie trudny - jak praktycznie każdy z kolorami. Przecież ja nie mam nic czarno-białego... Aż oświeciło mnie! Moje dwie pocztówki. Jedna (z Marilyn Monroe) przyjechała do mnie z Bawarii, druga zaś z Hiszpanii. A chciałam zrobić zdjęcie zadrukowanej kartce papieru z tematem zadania domowego... Potem zaś oświeciło mnie, że mój obraz z Audrey Hepburn jest czarno-biały. Cóż, było już po ptakach, więc się nie przejęłam. Moje pocztówki nie powiszą już długo na swoim miejscu, więc warto je uwiecznić w taki sposób. Poza tym czarno-białych rzeczy nie posiadam. Nie lubię bieli, to może być powód.

Wyzwanie Foto: Dzień 1. - NA GŁOWIE.

Obraz
Na głowie mam teatr. I codziennie kolorową farbę do włosów, do tego (jeśli nie uda mi się ich uniknąć) warkoczowe zawijasy. I tak aż do Wigilii. W głowie za to ta piosenka: I tyle mi przyszło z pójścia do kina na tę bajkę... Nie wiem, czy w tym miesiącu podołam z wyzwaniem (w końcu tyle mam na głowie! Choć pozornie może się wydawać, że niewiele. Zatem wyobraźcie sobie wstawanie w prawie-zimie o wpół do piątej rano...), ale próby się dzielnie podejmuję.

Oswajamy jesień - podsumowanie.

Obraz
Wyzwanie dobiegło końca. Jesień była zabiegana, ale wyjątkowo radosna z powodu odhaczania punktów z listy. W ten oto sposób zrobiłam małe przyjęcie , na którym udało mi się zrobić pyszne pączki i dyniową katastrofę . Do teatru znosiłam kasztany , których kilka postawiłam u siebie na półce i poszłam do lasu , tylko po to, by opowiedzieć Wam bajki i z niego szybko wyjść. W końcu spacerem ruszyłam nad Odrę, gdzie zaplanowałam szalony wakacyjny wypad. Kupiłam kilka par skarpetek , a potem przebrałam się na Halloween za wiedźmę. A skoro mowa o wiedźmach... Yankee Candle uraczyło mnie wiedźmim woskiem i nie tylko. Przeczytałam kilka książek i poniekąd wróciłam do mojego starego przyjaciela Geralta z Rivii, a potem spędziłam parę godzin, oglądając "Grę o tron" , w końcu wymigałam się od przyrządzania grzanego cydru i pochłonęłam opakowanie candy corn. W tym całym zamieszaniu zdołałam trochę posprzątać w szafie. Wprawdzie to wciąż dalekie od ideału, ale osiągnęłam sukces - cz

Przyszedł do mnie Mikołaj - przyniósł prezenty i śnieg.

Obraz
 Z Kasią chyba co pięć minut sprawdzałyśmy status przesyłki. Wiem, przesadzam, ale i tak dość często. Jeszcze dziś rano poszłam na pocztę i przy okazji zapytałam, czy jest coś dla mnie. Nie było. Ale po południu Kasia wysłała mi SMS-a, że status przesyłki się zmienił. Wybiegłam (dosłownie) z teatru, by dotrzeć na pocztę i zaraz tam wrócić. Z paczką w rękach, obłędem w oczach i próbą dostania się do środka. Musiało to komicznie wyglądać. Jeszcze nim otworzyłam kopertę, poczułam zapach Yankee Candle. Pachniało jak moje Snowflake Cookie, ale okazało się, że to wosk Soft Blanket, który baaaardzo minimalnie przypomina moje cudowne ciasteczko. Niemniej przez opakowania tak uroczo przefiltrowało. Znalazłam też candy corn (w opakowaniu już prawie nie ma, bo mi podejrzanie zasmakowały i zostały dosłownie cztery, zaraz je dojem), kartkę z Mikołajem, kopertę z herbatami (głównie firmy Celestial, ale też znalazła się boska czekoladowa Yogi Tea, którą na pewno kupię, gdy zużyję drugą torebkę)

Ulubieńcy listopada (?).

Zniknął listopad. Przeminął z wiatrem - tym diabelnie zimnym, który ciągnie od Odry i nie da się przejść przez most bez odmrożenia sobie jakiejś części ciała (ale mam nauszniki, więc uszy zostaną całe!). Ten wiatr zabrał ze sobą też mój czas. Listopad minął szybko, w mgnieniu oka. Dlatego poniżsi ulubieńcy będą najdziwniejszymi w historii wszelakich ulubieńców wszechświata. 1. Kosmetyki. Żebym jeszcze miała czas ich używać... Wygrałby na pewno zestaw: dezodorant, pasta do zębów, odżywka do włosów. I nie ma dla mnie znaczenia z jakiej firmy, byleby działały. Tę ostatnią doceniam jeszcze bardziej, odkąd rozpoczął się grudzień. Moimi ulubieńcami jest po prostu absolutna podstawa pielęgnacyjna. Z wyszczególnieniem powyższych produktów, bo bez nich chyba bym umarła. 2. Lifestyle. To złodziej mojego czasu. Teatr, oczywiście. Próby. I moje bieganie z próby na zajęcia i z zajęć na próby. Za mała ilość tekstu, którego z tego powodu nie chciało mi się uczyć. Lepsze i gorsze momenty i ten podgrze