Posty

Wyświetlanie postów z czerwiec, 2013

Pechowy dzień.

Mówi się, że nieszczęścia chodzą parami. Moje zaś podstawiały mi dzisiaj nogi i na parze zdecydowanie się nie skończyło. A przecież mamy stopowy tydzień, ostatni krok do lata. O tym także trochę... Swoją drogą zaczęło się od tego, że zaspałam. Karygodnie nie zdołałam wygrzebać się z łóżka. W teatrze miałam być na ósmą, ale wstałam o wpół do dziewiątej. W dziesięć minut się wygrzebałam (nawet zdołałam zjeść śniadanie - resztkę najlepszego sernika świata) i pobiegłam przed siebie. Pierwsze nieszczęście zażegnane. Moim godzinnym spóźnieniem nie przejął się nikt poza mną samą. Potem bawiłam się grzecznie z moimi materiałami na studia, bo nikt nie miał dla mnie niczego do zrobienia. Do czasu. W końcu coś się znalazło. I gdy nosiłam te filiżanki i talerzyki, wdepnęłam w jakąś ogromną drzazgę. Odstawiłam porcelanę i wyjęłam to paskudztwo z mojej biednej stopy. Ale bolało dalej. Po kilku kolejnych filiżankowych rundach uznałam, że może na to spojrzę. Oczywiście - wyjęłam tylko pół drzazgi.

Poślub tylko kogoś, kto ma więcej książek niż ty. Plan na życie.

Żebym weszła na Facebooka musi się zdarzyć coś nadzwyczajnego. Np. powinnam się śmiertelnie nudzić. Tak też i dzisiaj się stało. Może nie nudziłam się śmiertelnie, ale wystarczająco, by zdecydować się na małą wizytę w tym przedsionku piekła. I tak sobie przejrzałam moje aktualności i napadł mnie powyższy cytat. I weszłam w tak poważne rozważania na ten temat (w końcu mam ponad pięćset własnych książek!), że aż stworzyłam własny plan na życie. Całkiem nowy od tego, który wymyśliłam sobie ostatnio (i przedostatnio, i przedprzedostatnio...). Najpierw V. powiedziała, że może to być Ch. Wyraziłam wątpliwości, czy on posiada więcej książek ode mnie (potem go zapytałam i stwierdził, że ma około czterystu, co go z miejsca zdyskwalifikowało) i uznałam, że poślubię właściciela księgarni! To był już pomysł. Ale skąd takiego wytrzasnąć? Już chciałam to wpisać w Google (poważnie!) i powiedziałam o tym V. i ona stwierdziła, że może ogłoszenie w gazecie? I z miejsca mi jakieś wymyśliła. I poważnie

Hotel dla owadów.

Obraz
 Czasem może się zdawać, że moje życie kręci się jedynie wokół teatru i Hamleta. Poniekąd jest to prawda, ale zdarzają się też dni, gdy uda mi się od tego wyrwać. Jakiś czas temu pojechałam do wioski oddalonej godzinę od Frankfurtu, a w niedzielę wybrałam się do ogródka działkowego dwadzieścia minut pociągiem stąd. To, że Niemcy są totalnie ordentlich , jest dla Polaków oczywiste. Ja staram się wyrywać jakoś ze stereotypowego myślenia (po czym sama wpadam w panikę, gdy jestem jedyną Polką w otoczeniu Niemców i zrzucam na siebie wszelakie możliwe stereotypy na temat Polaków...), ale pewne rzeczy po prostu się zgadzają. Mam wciąż w głowie polskie ogródki działkowe, gdzie jest chaos, busz i chwast na chwaście. Albo chaos bez chwastów. Jak kto woli (oczywiście bardzo generalizuję - po prostu ja się z takimi spotkałam). Dlatego wejście do tego kwiatowo-owocowego raju było dla mnie leciutkim szokiem. Prawie takim samym jak to, że miałam polską sieć w telefonie... Pełny zasięg. Gdyby nie

10 kroków do lata: kolorowy tydzień.

Obraz
 Na kolorowy tydzień czekałam bardzo długo. Bardzo chciałam w końcu pomalować paznokcie i uznałam, że ten tydzień będzie idealny. I jakoś wyszło tak, że nie miałam czasu i ostatecznie tego nie zrobiłam. Za to każdego dnia pilnowałam, by mieć coś widocznie kolorowego. Poniedziałek zaczęłam na zielono. Zielony sweterek i kolczyki Królowej Elfów (w gimnazjum nazwała je tak moja koleżanka - mam jeszcze białe i nazywają się kolczykami Królowej Śniegu). We wtorek strój był co prawda mało kolorowy, ale założyłam te kolczyki po prawej i bransoletkę (która kiedyś, wieki temu, była dodatkiem do Witch). Zaś te różowe kwiaty otrzymałam w prezencie w piątek i noszę od tej pory z przerwami jedynie na sen.  We wtorek lub w środę zaszalałam i uznałam, że skoro nie mogę nosić najróżowszych, to kupię sobie torebkę. O ile butów kupować nie znoszę, to torebki uwielbiam. Ostatnio kupiłam czarną, ale podszewka się wręcz rozpadła i noszenie jej jest chwilowo niemożliwe. Moja wielka torebka (jedyna, do k

10 kroków do lata: relaksacyjny tydzień.

Obraz
Nie wiem, czemu ten tydzień musiał się pojawić akurat w czasie, gdy po raz trzeci z rzędu postanowiłam, że w tym tygodniu na pewno skończę z Hamletem. Ale skoro się relaksujemy, to do roboty i do relaksu. A co tam! Tydzień ten zaczęłam już w niedzielę, ale nie pamiętam, co robiłam - oprócz tego, że się relaksowałam. We wtorek pozwoliłam sobie na skrajne lenistwo i słuchanio-czytanie książki (o ile audiobooki - nawet żywe - do mnie nie przemawiają, to gdy mam jednocześnie tekst przed oczami, zamienia się to w prawdziwą przyjemność). To był chyba ten dzień, gdy moje stopy całkowicie umarły po nowych butach. W środę trochę wysiłku fizycznego, ale to nic złego. Za to wieczorem było kolejne heksowanie. Już z L. ustaliłyśmy, że to chyba stanie się naszą tradycją. Do siebie wróciłam znowu prawie o północy. W czwartek na upartego hamletowałam, wyklinając go w niebiosa i obejrzałam sobie chyba dwa odcinki serialu Hannibal. Choć możliwe, że to było w piątek. W międzyczasie poczytałam też

Prezenty, zakupy, czyli duuużo nowości.

Obraz
 Jako że w maju są moje urodziny, niektórzy przypominają sobie o moim istnieniu. Niektórzy pamiętają cały rok. A ja też postanawiam sama się rozpuścić. W tym roku, biorąc pod uwagę, jak bardzo zajęty i męczący był maj, zasłużyłam sobie. Tak przynajmniej sobie wmawiam. Dziś, bo mam dobry humor. Normalnie bym się poważnie zastanawiała, czy to jakiś podstęp. To coś na górze jest kotem z białej czekolady. Jedyny słodycz, którego nie pożarłam przed zrobieniem zdjęcia (kot zniknął kilka minut później, choć czekoladą był wypełniony i był naprawdę ciężki). Zdjęcie nie wyszło, bo chciałam go czym prędzej pożreć bez patrzenia na konsekwencje (ach, ta radość z pobytu w domu).  Potem odebrałam paczkę od Kasi - z moim wymarzonym pumeksem z Phenome, jej własną tartą (czyż nie jest śliczna?), kartką i... czekoladą. Białą oczywiście. Zniknęła, nim zdołałam pomyśleć o sfotografowaniu. Akurat miałam łacinę, gdy pobiegłam na pocztę, więc potrzeba poprawy nastroju jest raczej zrozumiała. Owa czeko

10 kroków do lata: jedzeniowy tydzień.

Nie miałam zielonego pojęcia, z której strony ugryźć ten temat. Gdy jest się w biegu i trudno podjąć się czegokolwiek, to myślenie o jedzeniu ogranicza się zwykle do drożdżówki (poniedziałkowe śniadanie), banana (połowa posiłków w tym tygodniu), czy kanapki z serem pleśniowym (hem, codziennie?). Owoce gdzieś umykają (choć naszła mnie ochota na jabłka i troszkę się nimi żywiłam - gdy tylko pamiętałam, by je kupić), a słodycze się na mnie patrzą (postarałam się zdrowo przerzucić na gorzką czekoladę, ale w bólach mi to przyszło i ostatecznie w czwartek pożarłam całą tabliczkę - 200g - białej). Poza tym to ostatni tydzień miesiąca - biorąc pod uwagę, jak wyglądały moje finanse w maju, cud, że w ogóle cokolwiek w portfelu miałam, by móc w ogóle celebrować ten tydzień. Skupiłam się na zupach. I innych rzeczach, już mniej zdrowych (pizza, której zjadłam dwa kawałki, a z pozostałych wyjadłam krewetki i ananasa; spagetti z pesto i dużo, dużo, dużo pieczywa, ciasta, ciastek i pieczywa raz jesz