Prima Aprilis.

Jestem bardzo tolerancyjna wobec wszelakich świąt czy powodów do robienia czegoś nietypowego. W całym kalendarzu jest tylko jeden dzień, który napawa mnie przerażeniem i obrzydzeniem i którego tak nie znoszę, że mam ochotę po prostu wziąć i zabunkrować się głęboko pod ziemią, by nie mieć tego dnia z nikim nic wspólnego. Tak, mówię o Prima Aprilis.

Nie wiem, czy wzięło się to od dowcipu, który zrobiła mi ciotka mojej matki, gdy jeszcze byłam mała, ale do dziś uważam go za podły. Bo dowcip powinien mieć w sobie przynajmniej szczyptę absurdu, by dana osoba naprawdę miała powód, by być wyśmianą, gdy się nabierze - ale powiedzenie mi, że ojciec mnie woła (coś, co zawsze wywoływało we mnie przerażenie, drastycznie podnosiło ciśnienie i poziom adrenaliny) było nie dość, że tak prawdopodobne, że nawet nie wzięłam pod uwagę jego roli w jakimkolwiek dowcipie, to w dodatku wywołało we mnie strach (co znowu zrobiłam źle? Czego on ode mnie chce?). A ona powiedziała na to - zamiast swojskiego "prima aprilis!" - jakiegoś "zwodziciela na kisiela" - przynajmniej tak utkwiło to w mojej pamięci. Nigdy nie lubiłam tego "święta".

Zawsze jestem świadoma tego dnia, patrzę na wszystkich podejrzliwie i nie znoszę mojego otoczenia jeszcze bardziej niż zwykle. Sama nikomu nie robię dowcipów, ale jeśli ktoś chce sprawić, żebym wpadła w furię, to spokojnie może jakiś zrobić mi - ale nie radzę. Ile ten jeden dzień wywołuje we mnie stresu... Może kiedyś, w dawnych czasach było to zabawne. Dzisiaj nie. Ludzka podłość nie ma granic i mało jakie dowcipy są nieszkodliwe. I to nieprawda, że nie lubię się pośmiać i nie mam do siebie dystansu - mój cały rok jest jedną wielką zabawą, gdy albo ja wywinę komuś numer, albo ktoś mi. Po prostu tego dnia nie jestem w stanie tego strawić. Czuję się potencjalnym celem zmasowanego ataku ze wszystkich stron - nawet jeśli wszyscy zostawiają mnie w spokoju. W tym dniu chyba jestem w stanie zaakceptować jedynie takie dowcipy. Które mnie w żaden sposób osobiście nie dotykają. Z takich mogę się śmiać, bo nikogo nie krzywdzą.

Szczerze mówiąc, nie potrafię sobie przypomnieć żadnego kawału, który by mi wyrządził jakąś krzywdę - poza tym opowiedzianym w drugim akapicie. Mimo to moja niechęć jest trwała. Prawie jak do lanego poniedziałku, gdy oberwałam strzykawką wody w ucho, czy bałam się, że zostanę obudzona wiadrem zimnej wody (nigdy się to nie zdarzyło). Jednak uraz z lanego poniedziałku można wysuszyć (chyba że ktoś utopi mój telefon, co raz niemal się na ulicy zdarzyło), ale co zrobić z po-primaaprilisowym urazem psychicznym?

Komentarze

  1. Bardzo dobry post i ostatnie zdanie. Dla mnie Prima Aprilis to też zawsze była trauma. Szczęśliwie moja rodzina tego nie kultywuje, a poza domem jestem już na szczęście w świecie dorosłych i chyba nikt nawet nie pamiętał, że pierwszy kwietnia to też coś innego niż kolejny dzień pracy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS