Posty

Wyświetlam posty z etykietą podróże

10 moich ulubionych zdjęć z Instagrama.

Obraz
Moje konto na Instagramie jest poniekąd historią życia w naszym mieszkaniu. To właśnie stąd pochodzi pierwsze zdjęcie - niedługo po tym, jak je wynajęliśmy, ale nim się na dobre wprowadziliśmy. Tak przynajmniej to postrzegam. Uwielbiam ten portal i chętnie dzielę się na nim pewnymi elementami mojego życia. Powiedzmy, że daje mi dużo możliwości ekspresji. Dzisiaj postanowiłam się z Wami podzielić tymi zdjęciami z mojego profilu, które lubię najbardziej. Nawet jeśli profesjonalny fotograf złapałby się za głowę. Te zdjęcia są po prostu dobre - bo wywołują we mnie dobre uczucia. Powyższe zdjęcie to pamiątka mojego zeszłorocznego pobytu w Warszawie u Kasi , gdzie zrobiłyśmy mnóstwo wspaniałych rzeczy - między innymi wybrałyśmy się na obiad do Tel Avivu. Lubię kompozycję i kolorystykę tego zdjęcia, a także jego prawdziwość - nagryziona pralinka, prawie wyjedzona zupa... Okropna bloggerka nie zrobiła zdjęcia przed jedzeniem! Hańba! (W podlinkowanym wyżej poście możecie zobaczyć te s

Paryż: Père-Lachaise, czyli cmentarz sław.

Obraz
 Nim się obejrzę, minie rok od mojego pobytu w Paryżu, a emocje powoli się stabilizują. Rozczarowanie trochę zmalało (już wiem, że chcę jechać jeszcze raz, ale na innych warunkach), a wspomnienia tego, co mnie zachwyciło, są wyraźniejsze i pozbawione nadmiaru entuzjazmu. Podchodzę do tematu Paryża ze zdecydowanie mniejszą niechęcią i już nie odradzam wszystkim, na każdym kroku, wizyty w tym mieście. Spacer po najsłynniejszym i największym cmentarzu Paryża należy do tych bardziej ambiwalentnych wydarzeń. I nie wiem, ile jest to zasługa wykończonych zrobionymi kilometrami nóg, ile irytacja tym, że zamiast przejść przez ulicę - co wystarczyło, by wejść na cmentarz - poszliśmy w drugą stronę, wzdłuż muru i musieliśmy zawrócić (no dobrze, wtedy o tym nie wiedzieliśmy, ale nie musieliśmy , ponieważ dalej było jeszcze jedno wejście). W końcu jednak Père-Lachaise powitał nas całym swoim rozmachem, tablicą z nazwiskami pochowanych na nim osobistości wraz z sektorami, mapą - która okazała się

Sandomierz i krzemień pasiasty.

Obraz
 Na weekend wyjechaliśmy z teatrem do Stalowej Woli, gdzie mieliśmy gościnny występ. W naszym napiętym planie znalazło się w sobotę parę przedpołudniowych godzin, kiedy to pojechaliśmy zwiedzać oddalony o pół godziny drogi Sandomierz - miasto stare jak świat (tysiącletnie!). Miasto kulturalne, urocze i niezwykle przytulne - przynajmniej w jego starej części, ale - jak usłyszałam - cały Sandomierz jest stary, choć powstały nieliczne nowe dzielnice. Wycieczkę zaczęliśmy od odwiedzenia galerii autorskiej Cezarego Łutowicza - odkrywcy krzemienia pasiastego dla biżuterii. Już na lekcjach historii dowiedziałam się, że nasi przodkowie przed tysiącami lat tworzyli narzędzia z krzemienia. Wiedział to również Cezary Łutowicz. Gdy jednak zwiedził muzeum w Sandomierzu, zobaczył, że tutejsze narzędzia nie są jednolitej barwy, lecz pasiaste. Wtedy też, ponad czterdzieści lat temu, postanowił robić biżuterię z kamienia, który występuje tylko w jednym miejscu na świecie - w okolicach Sandomierza. C