Posty

Wyświetlam posty z etykietą little things

10 moich ulubionych zdjęć z Instagrama.

Obraz
Moje konto na Instagramie jest poniekąd historią życia w naszym mieszkaniu. To właśnie stąd pochodzi pierwsze zdjęcie - niedługo po tym, jak je wynajęliśmy, ale nim się na dobre wprowadziliśmy. Tak przynajmniej to postrzegam. Uwielbiam ten portal i chętnie dzielę się na nim pewnymi elementami mojego życia. Powiedzmy, że daje mi dużo możliwości ekspresji. Dzisiaj postanowiłam się z Wami podzielić tymi zdjęciami z mojego profilu, które lubię najbardziej. Nawet jeśli profesjonalny fotograf złapałby się za głowę. Te zdjęcia są po prostu dobre - bo wywołują we mnie dobre uczucia. Powyższe zdjęcie to pamiątka mojego zeszłorocznego pobytu w Warszawie u Kasi , gdzie zrobiłyśmy mnóstwo wspaniałych rzeczy - między innymi wybrałyśmy się na obiad do Tel Avivu. Lubię kompozycję i kolorystykę tego zdjęcia, a także jego prawdziwość - nagryziona pralinka, prawie wyjedzona zupa... Okropna bloggerka nie zrobiła zdjęcia przed jedzeniem! Hańba! (W podlinkowanym wyżej poście możecie zobaczyć te s

Więcej prezentów.

Obraz
Prezent zrywający czapki z głów był w poprzednim poście, a dziś nadeszła pora na parę drobiazgów, które również - mniej lub więcej - są moimi prezentami gwiazdkowymi. Znajduje się tam również efekt pewnego przekupstwa. Bo jestem zwyczajnie uparta i złośliwa - czasem trzeba mnie przekupić, bym coś zrobiła. No, ale nieważne. Ten słodki renifer to poduszeczka z pestkami wiśni - lekarstwo na moje spięte i obolałe mięśnie. Poza tym jest prześliczny. Równie mocno ucieszyło mnie lusterko - gdy maluję się w domu, robię to zwykle przy stole (w jednopokojowym mieszkaniu z kiepskim oświetleniem w łazience trudno o cokolwiek sensowniejszego) i miałam do tego tylko jedną rękę, bo w drugiej trzymałam zawsze małe lusterko - takie zwykłe płaskie coś. I teraz mam stojące, dwustronne, które ułatwi mi życie. Pewnie dopóki go nie rozbiję. Z moim Niemcem chętnie gramy w gry i gdy znalazłam planszówkę Wiedźmina, nie mogłam się powstrzymać, on zaś jest fanem RPG i kupił Aborea. To nasze domowe prezenty dl

Pierwsze prezenty.

Obraz
 Grudzień jest u mnie bardzo zajętym miesiącem, dlatego też sporo milczałam, ale już powoli do Was wracam - tym razem z pierwszymi prezentami świątecznymi (wkrótce pochwalę się resztą - gdy wrócę do domu i będę spokojnie mogła porobić zdjęcia). Kasia spełniła moje odniemalroczne marzenie! Sprezentowała mi paletę cieni do powiek Naked 2. Z bólem serca czekałam tę parę dni od otwarcia jej aż do dziś, gdy mogłam jej po raz pierwszy użyć. Mojego ukochanego cienia half baked , od którego wszystko się zaczęło. Poza tym przyszła mi również urocza kartka z bałwanem. Ulepimy dziś bałwana? No chodź, zrobimy to! (Gdyby tylko za oknem było coś poza wiatrem, deszczem i słońcem... Teraz to i nawet słońca nie ma.) Poza paletką otrzymałam mnóstwo próbek perfum - jeszcze nie zdołałam się przez wszystkie przedrzeć i wiem jedynie, jakie mam z Mood Scent Bar. Dziś noszę moje - również wymarzone, choć przez jakiś czas nieosiągalne - Bitter Rose, Broken Spear . Do tego Kasia wysłała mi kilka herbat

Nowości zakupowe.

Obraz
Jak już wiecie, moje wishlisty nie mają końca. Jakoś mnie to nie dziwi, raczej nie jestem wyjątkiem w tej kwestii. W każdym razie w ostatnim czasie udało mi się z listy skreślić kilka punktów (nowy telefon, dysk zewnętrzny czy naczynie do kąpieli wodnej - ale tego Wam dziś nie pokażę, bo elektronika nie ma w sobie nic nadzwyczajnego i wystarczy, że powiem, że mam i tyle), a przy okazji pojawiło się w moim życiu kilka rzeczy, o których nie wiedziałam, że bardzo ich potrzebuję. Dobrze, znowu wymyślam. Szafeczkę (dokładnie taką!) chciałam już od lat, ale nie miałam pieniędzy/nigdzie nie było/nie miałam gdzie postawić. Marzyła mi się taka z koszykami jako szufladami i Biedronka mnie taką uraczyła na początku listopada. Jestem nią zachwycona! Wprawdzie kosztowała trochę więcej, niż zamierzałam na nią przeznaczyć, ale nieziemsko mnie uszczęśliwiła. Opaska na włosy, która jest raczej dla bardziej młodocianej osoby niż ja, od lata majaczyła gdzieś w mojej głowie, domagając się uwagi. Tę

Kosmetyczno-kształcąca wishlista.

Obraz
 Od dwóch miesięcy zbierałam się do tego posta. Nie bez powodu. Najpierw miałam mało ciekawych rzeczy, których pragnęłam, potem nie było czasu. O czasie piszę jednak zdecydowanie zbyt często, więc dzisiaj poprzestanę na tej drobnej wzmiance. Zwykle nie mam jakiś wielkich potrzeb, jeśli chodzi o kosmetyki, jednak tym razem jest inaczej. Od dawna pragnę paletki Naked 2 i odkąd jest ona dostępna w niemieckim Douglasie, ciągle się zastanawiam, czy nadszedł ten moment, w którym ją kupię. Niestety jeszcze nie nadszedł i w najbliższej przyszłości nie mam co się łudzić. W zasadzie jedyną szansą jest poproszenie o nią na urodziny, bo sama sobie nie kupię. Zwyczajnie będzie mi szkoda pieniędzy, choć jej pragnę. Oczywiście do kompletu przydałby się bronzer . Mam już róż (choć rozważam powrót do mojego starego z Inglota - gdy tylko pojadę kiedyś do Polski, co póki co nie zapowiada się przed wakacjami), ale od dłuższego czasu (znowu czas!) chodzi za mną bronzer właśnie. Tyle że nie potr

Oswajamy jesień! Jak rozgrzać się w zimne dni?

Obraz
Punkt ósmy wyzwania mówi o przygotowaniu się na chłodne dni. Uzupełniłam zapasy herbat , kocyk już miałam od wczesnej wiosny (choć ostatnio wszędzie widzę taki jeden, o którym marzę...), kupiłam dodatkową parę kudłatych skarpetek... Ale zapomniałam o rzeczy tak prostej, tak mocno przez niektórych kojarzonej z babciami, że aż retro. O rzeczy tak genialnej, że tym geniuszem zachwycam się od dwóch tygodni i stukam się w głowę z rozpaczy nad własną głupotą. Mowa o termoforze. Pamiętam z dzieciństwa, że miałam termofor (wciąż mogę nawet powiedzieć, gdzie on jest), ale to była raczej konieczność, niż przyjemność. Gdybym w te okropne zimy w domu moich rodziców, gdy wewnątrz panowało dziesięć stopni, przypomniała sobie o istnieniu termoforu, z całą pewnością byłabym szczęśliwsza. Jednak tak się nie stało i notorycznie marzłam. Dopiero tej wiosny mój Niemiec z jakiegoś powodu uznał, że potrzebuję i mi kupił. Użyłam go może dwa razy, a potem odstawiłam. Wydawało mi się to jakieś głupie i b

Ulubieńcy kwietnia.

Obraz
 1. Kosmetyki. Od paru miesięcy zabierałam się do kupna pudru. Wprawdzie miałam (mam) bodajże perłowy z Biochemii Urody, ale mnie podrażnia, o czym się przekonałam, czując niemiłe pieczenie oczu. Puder mineralny Alverde o kolorze 01 Pocelain. Jest odrobinkę kryjący, więc wyrównuje trochę koloryt twarzy, nie odnotowałam żadnych działań niepożądanych (może poza moją własną nieumiejętnością niezasyfienia wszystkiego, gdy go używam). Jestem w nim zakochana. Potrafię go używać co drugi dzień, a przecież cały świat doskonale wie, że ja i makijaż to jak pies i jeż - podejdzie, ale się nie zaprzyjaźni. Ale ten jeż traci ostatnio kolce. No i muszę dodać, że ładnie matuje, a do tego jest niedrogi (2,95 euro? Chyba, nie jestem pewna, no, może 3,95).  2. Lifestyle. Była Wielkanoc, był teatr, była Kukułka i było malownicze zemdlenie na scenie - czegoż więcej chcieć?  3. Moda. Najpiękniejsze balerinki świata. Tak ładnych jeszcze nigdy nie miałam. Kupiłam je w CCC, przeżyły już biegani

Historia różu - historia pewnego marzenia.

Obraz
Już w przedszkolu moim marzeniem był róż. Nie róż jako kolor (którego z zasady przez jakieś dwadzieścia lat mojego życia nie lubiłam - tak, też przeszłam przez fazę pt. jestem-taka-mroczna-czerń-to-jedyny-słuszny-kolor), ale róż jako kosmetyk. Co mnie w nim fascynowało? Nie wiem. Jakiś taki księżniczkowy był. Kojarzył mi się nieodmiennie z dorosłością i bardzo chciałam go mieć. Problem był jeden, a może kilka - moja mama nie używała nigdy różu, więc kraść go nie mogłam, a na kupno się nie odważyłam, bo to taka dorosła rzecz (przy czym w wieku dziesięciu lat nie miałam problemów z pójściem do drogerii po jasnoróżową perłową szminkę Pierre Rene, czy lakier do paznokci, albo cień do powiek Inglota - którego notabene właściwie nie używałam, ale mam ten obraz w głowie). Przeszłam przez etap wieku nastoletniego i inne kosmetyki (jakieś kredki do oczu, pudry, korektory), ale jakoś zapomniałam, że zawsze chciałam różu. A może wciąż nie miałam odwagi go kupić? Przecież gdzieś w mojej głowie c

Zakupy kosmetyczne, jedzeniowe i inne cuda.

Obraz
Niedawno nagrałam filmik o zakupach z ostatnich dwóch tygodni marca (patrz wyżej), ale potem mi odbiło, a może to był ciąg dalszy owego powyższego odbijania, i kupowałam dalej. Ostatnio jestem w stanie paniki, że niedługo nie będę mieć pieniędzy, więc wydaję je, póki mam. Jestem dziwna. Jestem zakupoholiczką. I próbuję odreagować stres. I nienawidzę się za to. Ale bardzo chciałam. Bardzo. A teraz się uspokajam. Bo tak być nie może. Bo ja przecież nie mogę wydawać tyle pieniędzy! Oficjalnie postanawiam się uspokoić. Gdy tylko przyjdzie ten strój kąpielowy, który kupiłam, a którego nie będziecie teraz mieć okazji zobaczyć... Trafię do piekła... Za parę groszy kupiłam ręcznie malowaną jedwabną poszewkę na poduszkę. I na tym się skończyło, bo poduszka, którą miałam do dyspozycji, jest o kilka centymetrów za duża. Nie jest źle, coś się wymyśli. Potem zastanawiałam się nad kupnem puzzli z dużą ilością elementów i przypadkiem trafiłam na wiedźmińską edycję limitowaną.

iPhone - Przyjaciel czy wróg?

Obraz
Myślę, że każdy przeszedł przez fazę chęci posiadania produktów firmy Apple. Nieważne, czy chodzi o iPoda, iPada, Maca czy iPhone'a. Ja też tak miałam, ale zwykle było to poza moją klasą cenową, więc po prostu zignorowałam ten niewygodny fakt i zapomniałam o tej potrzebie. Albo ją zwyczajnie zignorowałam. Potrzeby czasem jednak mnie same dopadają - czy tego chcę, czy nie. I tak oto trafił do mnie iPhone. Odziedziczyłam go, powiedzmy, po osobie, która go wcześniej odziedziczyła, ale nie miała ochoty się nim zająć. I stałam się posiadaczką iPhone 3. Wersja prehistoryczna, ale by się przekonać, że iPhone to potwór, wystarczy. Już nawet nie chodzi o ten toporny design i brzydką grafikę ikonek. Ani ten rozmiar (on jest dość poręczny, więc narzekać na niego nie zamierzam - dawno żadnego telefonu mi się tak dobrze nie trzymało). Ale o jego skomplikowanie. Żeby dostać się do AppleStore, trzeba się zarejestrować (a sama rejestracja bez podania numeru konta nie wystarczy nawet, by kupić ta

Wishlist.

Obraz
Zapisuję ją w moim ukochanym kalendarzu (co tam Moleskine, Leuchtturm1917 stał się moim niemal ideałem). Pomyślałam, że warto to w końcu zrobić w jakiś sensowny sposób, bo potem chcę się z Wami podzielić moimi pragnieniami i muszę na siłę wymyślać (rzeczy, których faktycznie pragnę, ale ile wysiłku mnie kosztuje przypomnienie sobie wszystkiego w pół godziny!). I znalazłam rozwiązanie. Moje pragnienia są w dużej mierze kosmetyczne, bo część rzeczy chcę po prostu wypróbować, choć zbyt daleko z tym nie idę. W końcu Holistica oraz cukrowy żel pod prysznic już wypróbowałam, ale wiem, że ich chcę, choć to zdecydowanie nie są zakupy konieczne. Taka zachcianka. Tak samo szminka Chanel La Diva , która bardzo mi się spodobała (ale jej na ustach nie wypróbowałam i nie mam stuprocentowej pewności - do sprawdzenia). Tonik z kwasami marzy mi się od dawna, balsam do ust Nuxe też. Olejek różany Khadi kupię może po tym, jak skończę ten z Alverde (czyli za rok, jeśli dobrze pójdzie). A pasta do

Ulubieńcy lutego.

Obraz
 Nie spóźniłam się! Punktualnie ostatniego dnia miesiąca (w tym wypadku punktualnie mogłoby też oznaczać 1. marca) publikuję ulubieńców, którzy jak co miesiąc - są dziwni. Taka tradycja. I musi się jej stać zadość. (Czasem mam problemy, co należy zaakcentować w danym zdaniu, żeby miało sens - tak było też z poprzednim.) 1. Kosmetyki. Na podium staje olejek różany do twarzy Alverde. Był moim małym życiowym marzeniem, ale jakoś nigdy mi się go nie chciało kupić. Tak ładnie nawilża i redukuje zaczerwienienia, a w dodatku pachnie tak powalająco... że nic innego by się w lutowych ulubieńcach znaleźć nie mogło. Jeśli macie możliwość - wypróbujcie go. Choćby tylko do wąchania. 2. Lifestyle. Weekend z Kasią jest niepodważalnie jednym z najnajnajfajniejszych momentów lutego.  3. Moda. Są tylko dwie rzeczy, którym się nie mogłam oprzeć - ta bransoletka oraz pewien sweter, który swojego miejsca w ulubieńcach się na pewno doczeka. Dziś po prostu nie wymyśliłam, jak go sfotografować,

Warszawski weekend.

Obraz
 Na początek pragnę się wyżalić: 1. Nie lubię Warszawy, choć pół życia próbowałam sobie wmówić co innego. 2. Jestem leniwa, niezorganizowana i rozrzutna. 3. Mój komputer uznał, że nie otworzy mi zdjęć, ponieważ folder nazywał się "Weekend z Kasią" i to "ą" go denerwowało i faktycznie - nie ruszyłam z miejsca, dopóki nie usunęłam "ą". Dlatego post zamiast wczoraj, jak Bóg przykazał, pojawia się dzisiaj - jak komputer przykazał. Amen. Na ten weekend czekałam już długo. Z Kasią planowałyśmy go już od tygodni, żeby nie powiedzieć miesięcy. Miało być po prostu fajnie. I tak było, a nawet więcej - cudownie. Weekend miałyśmy ściśle zaplanowany (co widać na powyższym zdjęciu). Ten plan mnie zachwycił. Absolutnie. Nie udało się go wypełnić stuprocentowo (bo trochę przeceniłyśmy nasze zasoby energetyczne i w ten oto sposób nie udało się obejrzeć "Bulwaru zachodzącego słońca", a i do Fridge nie pojechałyśmy, bo uznałyśmy, że nie jedziemy i

Ulubieńcy stycznia.

Obraz
 Hohoho! Stęskniliście się za najdziwniejszymi ulubieńcami w Sieci? Toż mam szczerą nadzieję, bo wracamy z wielkim hukiem i zerem treści! Powiem Wam tylko, że styczeń sam w sobie jako miesiąc zdecydowanie w moich styczniowych ulubieńcach by się nie znalazł. Był wyjątkowo popaprany i chyba się z moim Niemcem nigdy tak nie nakłóciłam jak właśnie w styczniu. Jeśli się zastanawiacie, czemu tak późno (aż cztery dni po końcu stycznia!) ulubieńcy, to powiem Wam, że rozładowała mi się bateria w aparacie i nie chciało mi się go podłączyć do żadnego prądotwórczego urządzenia. Ale już luty, już po szcześciogodzinnym egzaminie, więc wymówek koniec. Akcja! 1. Kosmetyki. W grudniu (po południu) doprowadziłam moje dłonie do stanu tragicznego. Z tego oto powodu uznałam, że kupię sobie [kolejny] krem do rąk. Ten nie denerwuje mnie tak zapachem jak Alverde nagietkowy, którym to się już przejadłam, ładnie nawilża, a dłonie nie wyglądają już jak pustynia, którą ktoś próbował orać.  2. Lifest

Małe zakupy w kategoriach różnych.

Obraz
Z racji dnia wolnego, w którym zachciało mi się wygrzebać z łóżka i pójść w miejsce, które było otwarte (i które było raczej w liczbie mnogiej niż pojedynczej), postanowiłam wydać trochę pieniędzy. "Tylko" cztery rzeczy były nieplanowane. LilaStars (bo w Rossmannie były ładnie przecenione), henna (bo do polskiego Rossmanna zwykle nie chce mi się chodzić) i pyłek kwiatowy (od wakacji chciałam - wtedy jadłam, choć lepszy - a poza tym weszłam do sklepu ekologicznego, ja głupia). No i Twój Styl, ale o tym chyba od wczoraj wiedziałam, że będę chciała. Kupuję go raz na dwa miesiące. W miarę regularnie. Tym razem chciałam się zapoznać z zeszłoroczną literacką noblistką, której opowiadania zaistniały w TS jako dodatek. I jakoś tak wyszło. W Rossmannie kupiłam też końcówki do szczoteczki do zębów, bo z jakiejś przyczyny w niemieckim ich nie ma. Zresztą postanowiłam, że gdy moja elektryczna mi się znudzi, skuszę się chyba na Oral-B. Później skierowałam się na pocztę. Przyszła m