Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2013

Październikowy bziuum.

Obraz
 Koffer jest dość jednostajny, piszę ciągle o tym samym i odcinam go w sumie dość mocno od mojego życia. Na podstawie bloga ciężko stwierdzić, jak wygląda moja codzienność, co mnie w niej interesuje lub wyzwala jakieś uczucia. Dziś spojrzymy więc krótko na wybrane elementy z mojego października. Nie jestem maniaczką robienia zdjęć wszystkiemu, więc w jakiś sposób są to dla mnie szczególne rzeczy. Małe, ale... Ale. Na początek YouTube. Moja mała odskocznia od rzeczywistości. I dwie ubóstwiane wręcz YouTuberki. Nissiax83 oraz Daaruum.  Róża z premiery pod koniec września, tak ładnie pasująca mi do torebki i odcinająca się od szarości chodnika.  Wyprowadzka ze starego pokoju, czyli: Jak bardzo mi się nic nie chciało i czekałam, aż ktoś przyjdzie przenieść mi rzeczy.  Cytaty. "Małżeństwo funkcjonuje najlepiej, gdy oboje partnerzy pozostaną trochę niezamężni", "Wychowanie jest próbą wpojenia dzieciom własnych błędów", "Musimy się bardzo pilnie konieczni

Oswajamy jesień: Spaceruj.

Obraz
 Bardzo lubię spacery, ale samotnie nie jestem w stanie ich znieść. Jeśli nie mam określonego celu - nie zajdę donikąd. Jeśli mam cel - nie zrobię ani kroku dalej. Muszę iść z kimś, a wtedy jestem w stanie przemierzyć cały świat i się nie denerwować moją bezcelowością. Dziękuję za ten piątek, gdy miałam możliwość po prostu pójść przed siebie ścieżką pokrytą liśćmi, potem spacerować wzdłuż Odry, wchodzić na drzewa, obserwować Polskę po drugiej stronie rzeki... Nie wspominając o próbie polowania na dzikie gęsi, chęci popływania (w końcu ta woda nie była aż taka zimna!) i planowania szalonych wakacyjnych wypraw inspirowanych spływem Dunajcem. Nie mogę nie wspomnieć o żalu na widok martwych już kani w trawach, osuwania się po kamieniach i ostatecznym wyłączeniu dźwięku w telefonie, by spędzić resztę piątku oraz sobotę z daleka od innych ludzi. Nie ma równie wspaniałej rzeczy jak powroty w ciemności z chęcią wybrania się na plac zabaw. Czy zza drzew wyskoczą wampiry, czy może wilkołak

Dwie bajki.

Obraz
Kilka dni temu obudziłam się rano i coś brzęczało mi w głowie. Brzmiało wyjątkowo znajomo, ale nim od brzęczenia przeszłam do słów, minęło może pół godziny. I oto olśniło moją osobę. Dwie bajki! Nigdy nie pomyślałabym, że mnie napotka wspomnienie tej piosenki. O dziwo nie miałam jej nawet na dysku. Kultowa piosenka z czasów mojego gimnazjum, kiedy to wszyscy zachwycali się tą głębią zakazanej miłości... Dziś podchodzę do tego znacznie bardziej sceptycznie, ale i tak słuchałam mojego odkrycia ponad pół dnia. Może i Doda to najbardziej kontrowersyjna postać w Polsce (czy może była najbardziej kontrowersyjną, nie jestem z obecnymi celebrytami na bieżąco, bo jakoś nigdy nie zostają nimi na długo), [prawie] nikt się nie przyzna, że ją lubi (prawie jak Ich Troje, których ja z kolei wciąż bardzo lubię - znaczy ich stare płyty, czy też, za moich czasów, kasety ), ale tę piosenkę zna chyba każdy. A przynajmniej nikt nie powie, że słyszy ją po raz pierwszy. Swoją drogą bardzo polubiłam te

Oswajamy jesień: Zaopatrz się w ciepły szlafrok, skarpetki, kocyk.

Obraz
Kocyk nie tak znowu dawno temu kupiłam. Szlafrok gdzieś tam w domu mam (nie lubię go), ale po tym gotowaniu się w akademiku doszłam do wniosku, że nie potrzebuję na razie żadnego. Poza tym preferuję zawijanie się w kocyk - to taki całkiem domowy obraz. W domu zawsze chodzę zawinięta w koc, bo zawsze jest zimno, a mi się nigdy nie chce ubierać. Kocyk to jest to. Może kupię niedługo nowy? Zobaczymy. Ale póki co z tej kategorii stanęło na skarpetkach. Bo skarpetek nigdy za wiele. Jestem fanką kudłatych (jak i wszystkiego kudłatego - no, prawie wszystkiego), więc podczas pobytu w domu biegałam po sklepach, by jakieś znaleźć, ale ciągle mi mówili, że "jeszcze" nie mają. Hej! Mamy już prawie zimę (mówi ta, która zakręciła kaloryfery i śpi z otwartym oknem od dwóch tygodni...), a oni JESZCZE nie mają ciepłych skarpetek. Ale w końcu babcia mi powiedziała, żebym wybrała się do Chin. Jak powiedziała, tak zrobiłam. W Chinach skarpetki mają. Kudłate, różowe i tanie. Tak to ja się mogę

Gdybym, będąc w Berlinie, zrobiła coś innego, pewnie świat by się skończył.

Obraz
 Jeśli się po powyższym zdjęciu nie wystraszyliście i postanowiliście zostać, muszę stwierdzić, że to była zła decyzja. A może inaczej - ja jestem zła. Na siebie. Bo Berlin zamyka mi się gdzieś pomiędzy Bramą Brandenburską i Alexanderplatz, a tak być nie może! I jeszcze zawsze ten nieszczęsny Ishin jako obowiązkowy punkt programu. Chyba zacznę sama jeździć, żeby wprowadzić trochę urozmaicenia. Tak, pojadę sama i po pół godziny wrócę, bo nie lubię się włóczyć po miastach bez towarzystwa. Niemniej o dwunastej mieliśmy do załatwienia sprawę natury studenckiej. Wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat (po polskiej stronie) mój rocznik jako ostatni musi mieć indeksy, ale jakoś tak wyszło i trzeba było wybrać się do Berlina po wpisy. Jeszcze pociąg kończył bieg na Berlin Ostbahnhof i pojawiło się pytanie, czy uda się dotrzeć na dwunastą na Alexanderplatz. Takie moje małe schizy, bo zawsze muszę być wszędzie za wcześnie. I tym razem też tak było. Dwadzieścia minut w mrozie (mam ostatnio okropn

Oswajamy jesień: Wypróbuj nowy przepis z dynią.

Obraz
Z dynią poznałam się w tym roku po raz pierwszy. No dobrze, trochę kłamię, bo moją pierwszą zupę z dyni zjadłam dwa dni przed egzaminem teoretycznym na prawo jazdy, a dzień przed nim mnie tą zupą przeczyściło... Czysta radość. Przez problemy z żołądkiem do egzaminu się nie przygotowałam (nie ma to jak zwalać na Bogu ducha winną dynię). A może przez to, że zaraz po posiłku w tej samej restauracji zobaczyłam jeden z moich UJ-owskich koszmarów, który prowadził tam zajęcia z kilkoma studentami... Mniejsza o to. W tym roku jednak poznałam się z dynią lepiej. Nawet dowiedziałam się, która jest najbardziej przyjazna gotowaniu (hokkaido, bo nie trzeba jej obierać i ma przyjemny rozmiar). Zupę z dyni ugotowałam w tym roku dwa razy i byłam z niej dumna. Zatem do wypróbowania nowego przepisu potrzebowałam... nowego przepisu. I wymyśliłam sobie sok z dyni, jak z Harry'ego Pottera. Jak wymyśliłam, tak zrobiłam. I poległam. Nie pokażę Wam zdjęcia tego tworu (choć na piknikowym zdjęciu możecie go

Oswajamy jesień: Zrób domowe pączki. [Quarkbällchen - przepis.]

Obraz
Gdy tylko w zadaniach do oswajania jesieni przeczytałam "zrób domowe pączki", od razu wiedziałam, że podejmę się robienia Quarkbällchen. Pączki same w sobie nie są moją miłością, ale w tym cudzie z twarogiem zakochałam się zeszłej zimy (nawet gdy zjadłam kilka gorących i rozbolał mnie po nich żołądek, nie potrafiłam się im oprzeć). A skoro już coś musiałam zrobić, to padło na nie. Nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. W smak mają bardzo podobny do racuchów. Co prawda nie przypominają tych, które jadłam, ale były smaczne. Co prawda jestem beztalenciem i tylko jeden przypominał piłeczkę, jak to z nazwy wynika. Cała reszta była tworami o dziwnych kształtach. Dobrze, że smak był przyzwoity, a nie taki, jak wygląd. Podstawową zaletą tego przepisu jest to, że jest prosty jak budowa cepa. Zaletą numer dwa jest stosunkowo niska zawartość cukru, więc da się je zjeść. Ba!, są mało słodkie. Przynajmniej dla mnie. A że ja ostatnio nie jestem w stanie znieść białego cukru, to

Oswajamy jesień: urządź jesienny piknik.

Obraz
Imprezy to koszmar. Dlatego ich nie robię. Z zasady nie robię. Jednak L. zażyczyła sobie parapetówkę i jakoś uznałam, że to nie taki całkiem głupi pomysł. Po dokładnej analizie, kogo chcę zaprosić i kto na pewno nie przyjdzie, stworzyłam dość przyzwoitą listę, która ostatecznie zredukowała się do czterech osób (ze mną włącznie). Osób bardzo mi bliskich - coby nie mieć problemów, że coś nie wyjdzie. Zdecydowanie nie jestem imprezowym zwierzątkiem, co to to nie. W ten oto sposób powstał mój pomieszczeniowy piknik. Minimalistyczny. Sok z dyni (o nim wkrótce), pączki (o nich jeszcze bardziej wkrótce), owoce i mały talerz serów (Tete de Moine, ser kozi i jakiś tam pleśniowy) z chlebem do kompletu. L. doniosła jeszcze koktajl truskawkowy. Generalnie miało być więcej, ale po chwili doszłam do wniosku, że przecież to bez sensu. I miałam rację. Dobrze było, jak było. Lubię spotkania z przyjaciółmi. Jeśli w dodatku oni się znają i lubią - jest genialnie. Nie bez powodu wytrzymali moją zaba

Milky Way Magic Stars!

Obraz
Gdy lata temu z niewyjaśnionych przyczyn zniknęły ze sklepowych półek (wraz z batonikami Pinokio, cukierkami Geisha, batonikami Nestle i mnóstwem innych rzeczy - ach, Frugo), mocno za nimi tęskniłam. Plotka głosiła, że gdzieś na świecie są - ba!, nawet na Allegro. Tylko w sklepach brak. Nic, tylko iść i kupić ocet, bo brak magicznych gwiazdek! Zamieściłam je na mojej wishliście i wiedziałam, że trochę potrwa, aż przekonam się do kupna ich na Allegro. Minął sobie miesiąc od publikacji listy, wchodzę na Facebooka (co zdarza mi się tak rzadko i na tak krótko, że aż cud, że mi to nie umknęło), a Magda aż razi Magic Stars po oczach i krzyczy: Są w Tesco! Gdyby nie to, że najbliższe (oddalone o dziesięć kilometrów) Tesco było już zamknięte, pewnie bym tam pobiegła. Ale następnego dnia pojechałam i kupiłam uchachana jak jakiś szczypiorek. Jestem szczęśliwa, że je mam, ale to nie ten smak, który zakorzenił się w mojej pamięci. Wyglądają tak samo, ale okazało się, że moje wspomnienia zdecy

Oswajamy jesień: Zaplanuj tematyczny wypad związany z jesienią. Spaceruj.

Obraz
 Na granicy nie chodzę do lasu. Nie wiem dlaczego, po prostu tak jest. Gdy przyjeżdżam do domu, też nie chodzę, bo nie chce mi się samej, a nie mam kogo ze sobą zabrać. Można się zdenerwować. Na siebie samą oczywiście. Zatem gdy dowiedziałam się (znaczy: postanowiłam), że jadę do domu, uznałam, że w niedzielę idę do lasu i koniec kropka. Zaplanowałam więc wypad związany z jesienią. Pseudo-poszukiwanie grzybów, bo generalnie nie widzę w tym zbyt wiele fascynującego. No i pospacerowałam. Dwa punkty z wyzwania jesiennego zaliczone. Czuję się z tym fajnie. W lesie długo nie pobyłam. Ledwo do niego weszłam, po czym stwierdziłam, że samotnie to nie to samo. Nie lubię samotnych spacerów i zawsze trwają u mnie krótko. Tak było i tym razem. Zresztą większość mojej wycieczki nagrałam. Znaczy... tę część w lesie. Bo drogi nie bardzo. Za to jest ona na zdjęciach. A jednak znalazłam coś do jedzenia! (Jeśli chcecie wiedzieć, o co chodzi, polecam obejrzeć poniższy fil

Dziennik z podróży.

Obraz
 Wywiało mnie. Do domu. Poprzedni koszmar z tytułu PKP wciąż mi siedział w głowie, ale pomyślałam sobie, że czym się tu przejmować. Lata już nie ma, nikt mnie nie będzie próbował ugotować w blaszanej puszce. Wszystko będzie dobrze. Zresztą ta podróż była dziwna. Bilet na pociąg kupiłam już jakiś czas temu i niby cały czas wiedziałam, że jadę, ale podchodziłam do tego na takim luzie, że dzień przed ledwo kojarzyłam, że to już wkrótce, a w dniu wyjazdu wciąż to do mnie nie docierało i pakowałam się w wyjątkowo ślimaczym tempie. Cud, że zdążyłam przed autobusem do Wrocławia. W miarę świadomie zapakowałam coś do jedzenia - Stollen i mandarynki. I jabłko. I pojechałam.  Gdy babcia mnie zobaczyła, nie mogła wyjść ze zdumienia, że zaczęłam się w końcu ubierać! Legginsy, grube skarpetki, trzy swetry. Cóż, mówię, starość nie radość. Odkąd zaczęłam marznąć, zauważyłam, że się starzeję. Zresztą, powiedzcie mi, czy jest sposób, by nie marznąć, gdy wsiadacie o północy do pociągu do Krakowa, a