Posty

Wyświetlanie postów z listopad, 2012

Miziu, miziu, mrrrru.

Obraz
Dawno mojej kudłatości tu nie było. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę, że znajduje się sześćset kilometrów ode mnie. I nawet nie bardzo wiem, co u niego. Dlatego będą prawie same zdjęcia. Bo mi się tęskni. Za trzy tygodnie i dziesięć godzin będę (najprawdopodobniej) w domu. I wtedy wyprzytulam moje miziadełko, które - jak się dowiedziałam parę dni temu - jest brudne i ma splątane futro (akurat to drugie mniej dziwi). Jednak moja propozycja, by umyć gada nic nie dała. Dlatego sama wrzucę go do wanny, gdy przyjadę. Potem uczeszę, a w skrajnej sytuacji ogolę. I nie będę mieć kota, ale szczura. Powiecie mi, jaki ma sens narzekanie, że brudny kot się przytula, skoro argumentem na "wypierz go" jest: i tak się zaraz znowu wybrudzi? Ja takiego argumentu używam czasem, gdy nie posiadam sensownych, bądź uważam rozmówcę za wyjątkowo wkurzającego i szkoda mi tracić na niego czasu. Zatem zirytowałam się. Kaktusa mi nie podleją, bo przeżyje (a może właśnie NIE przeżyje? Oj, ale się zdenerwu

Moja kolekcja herbaty.

Obraz
Czy mogę ten zbiór herbat nazwać kolekcją? Czy może zbiorem? A może po prostu zapasem? Można kolekcjonować herbatę? Bo ja autentycznie robię wszystko, by jej trochę ubyło. Jednak gdy nadchodzi moment, kiedy myślę: "No, już zostało mi mniej" - dostaję od kogoś kolejne opakowanie, albo nagle zapragnę jakiegoś konkretnego smaku i sama kupuję. Na szczęście nie zdarza się to zbyt często, ale okazuje się, że 50g herbaty starcza na bardzo, bardzo długo. Ale na to zawsze jest sposób. Ciasteczka herbaciane. Może kiedyś podzielę się z Wami przepisem. Jednym z dwóch.  Nie piję kawy. Zwyczajnie mi nie smakuje. Czy to możliwe? Chyba. Kocham jej zapach, gdy jest zmielona (bo same ziarna zdecydowanie nie mają takiego aromatu), ale po zaparzeniu jestem bliższa krzywienia się niż zachwycania. Herbata to moja miłość. Jest delikatna, nie nadgorliwa. Gdy jestem w domu, zwykle piję coś, co mój były chłopak nazywał "lurą", czyli czarną z cytryną i cukrem (cytryny jest tak dużo, że ni

O piegach.

Obraz
2005 Gdyby ktoś się mnie w którymkolwiek momencie życia zapytał, czy będę tęsknić za piegami, odpowiedziałabym zdecydowane NIE. Były one moim kompleksem przez całe dzieciństwo. Na zielonej szkole w trzeciej klasie podstawówki wychowawczyni wyjątkowo wrednie mnie potraktowała, pytając, czy opalam się przez sitko. Do dziś pamiętam, jak przykro mi się wtedy zrobiło. Co to za nauczycielka? A co najgorsze - ona była lata świetlne wcześniej także wychowawczynią mojej mamy, więc jej pytanie - poza chęcią pokazania mi, jak bardzo mnie nie lubi - było całkiem nieuzasadnione. 2007 Moje narzekanie na piegi poskutkowało o tyle, że mama kupowała mi kremy wybielające. Pic na wodę, tyle mogę powiedzieć. Nic nie dawały. Także maseczka z mąki ziemniaczanej (ale za to jaką miała zabawną konsystencję! Niemal stałą, ale gdy wzięło się toto to ręki, rozpuszczało się, miałam przy tym niezłą zabawę), sok z cytryny. Bardzo, ale to bardzo nie lubiłam swoich piegów. Ale bycie rudą i piegowatą nigdy ni

Pierwsze pożegnanie i radosne powitanie.

Obraz
Z żalem (a może żelem?) oznajmiam, że po prawie pięciu miesiącach owocnej współpracy dochodzącej do kilku razy dziennie odeszła Tołpa. Na jej miejscu zasiądzie po raz kolejny Waschemulsion z Alverde, jako że Tołpa obecnie mi się trochę znudziła. Bez obaw - wrócę do niej zapewne po Alverde, chyba że przypadkiem znajdę coś lepszego. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej wydajność i już byłam prawie pewna, że nigdy się nie skończy. Alverde aż tak dobra pod tym względem nie jest (ale cóż na to poradzić? Różnica cenowa też jest), ale jest niemal równie dobra, tylko drażni mnie jej zapach. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Na razie witam Alverde. Po raz drugi.

Heiße weiße, czyli biała gorąca czekolada z Rafaello.

Obraz
Wiecie, że jestem ogromną fanatyczką białej czekolady? Gorzka mogłaby nie istnieć. Mleczna wtedy, gdy nie ma białej. Biała? Zawsze i wszędzie. Dlatego też zwykła gorąca czekolada mnie tak nie zachwyca, ale co z jej białą wersją? Niebo, raj! I jeszcze do tego moje ukochane Rafaello i gigantyczna porcja bitej śmietany. I mamy śnieg w listopadzie. Lekko świąteczne wrażenie (ten cynamon...) i można zapomnieć o całym świecie, gdy w zasięgu ręki jest książka, film lub przyjaciółka. W końcu czymś tak pysznym warto się dzielić. (Na jedną dużą porcję) Potrzebne będą: 250ml mleka (część mleka można zamienić na śmietankę 30%, napój będzie gęściejszy) 120g pokrojonej białej czekolady (jeśli nie lubicie zbyt słodkich rzeczy, możecie użyć mniej) Rafaello Bita śmietana Cynamon Gotujemy mleko, gdy będzie gorące, wsypujemy czekoladę i mieszamy, aż się rozpuści. Do kubka wrzucamy kulki Rafaello, następnie zalewamy je gotowym płynem. Dekorujemy bitą śmietaną, cynamonem i jeszcze jedną kulką

Kilka słów o olejowaniu.

Obraz
Jakiś czas temu obiecałam Kasi ten post. Z przyjemnością spełniam jej prośbę, choć mam pewne zastrzeżenie: nie jestem od tego ekspertem. Wiem tylko, co sprawdza się na moich włosach, co one lubią i jak powinnam je olejami traktować. Wszystko to było metodą prób i błędów, aż doszłam do momentu, w którym już jestem świadoma tego, na co mogę sobie pozwolić. Będzie trochę ogólnie i bardzo subiektywnie (szczególnie, że nie wierzę w obiektywizm). Co to jest olejowanie i z czym to się je? Olejowanie, jak sama nazwa wskazuje, polega na nakładaniu oleju. W tym wypadku są to włosy. Olejowanie ma poprawić ich kondycję, nawilżyć i sprawić, że będą zdrowe i piękne. Moje pierwsze próby. Na początku była oliwa z oliwek. Oliwa była u mnie w szafce, ale oliwa szafką nie była. Oczywiście ja, nieświadome idei całego przedsięwzięcia dziecko wzięłam, wytaplałam włosy w oliwie, aż z nich spływała, a potem nie mogłam tego domyć. Następnie odkryłam superpopularny olej kokosowy. Kupiłam, ale jakieś

TAG: Liebster Blog

Obraz
Kasia wyróżniła mnie po raz kolejny. Dziękuję Ci bardzo! Miałam odpowiedzieć na ten TAG w weekend, ale... hm, dobra, tłumaczyć się nie będę, bo tylko się pogrążę (już dziś tłumaczyłam się babci, czemu dzwonię do niej z życzeniami urodzinowymi o pięć dni za późno, wystarczy). Ale ja jestem nieznośna dla samej siebie i zdecydowanie nie do życia od półtora tygodnia. Wiedzcie, że postaram się z tego wyrosnąć, bo nawet nie próbowałam blogować (ani wchodzić na blogi). Nadrabiamy, Kochani! Wyróżnienie Liebster Blog otrzymywane jest od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę". Jest przyznawane dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechniania. Osoba z wyróżnionego bloga odpowiada na 11 pytań zadanych przez osobę, która blog wyróżniła. Następnie również wyróżnia 11 osób (informuje je o tym wyróżnieniu) i zadaje 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, z którego otrzymało się wyróżnienie .   1. Jaki jest kosmetyk Wasz

HGSS

Zauważyliście, że mnie nie ma? Ja robię to z trudem. I to, że w tej chwili tu jestem, jest wynikiem wyłącznie mojej bardzo silnej woli (tjaa). Bo zamiast grzecznie studiować. Zamiast zajmować się blogami. Zamiast czytać książki. Zamiast cieszyć się z czegoś tam w świecie... Ja spędzam cały czas przy czymś jednym, nie do ogarnięcia. Na razie próbuję przejść na odwyk i obejrzeć odcinek jakiegoś serialu, ale mam z tym problem, bo stałam się nałogowcem. Uzależniłam się od jednego fan fiction związanym z Harrym Potterem. Dlatego obawiam się, że wrócę, gdy to skończę. Mam nadzieję, że dokonam tego cudu dzisiaj. To opowiadanie ma 1655 (!) stron A4, a ja jestem ledwie na 1131. I nie mogę, po prostu nie dam rady się oderwać. Uwierzycie, że to była moja pierwsza myśl po przebudzeniu? HGSS. Nic więcej mi nie potrzeba. Może niech to słońce przestanie mi tak świecić w okno... http://hgssbezcukru.blox.pl/html

TAG: Moje włosy w pigułce.

Obraz
Poranne, niezmaltretowane jeszcze włosy. Kasia po raz kolejny mnie otagowała! Akurat o tym TAGu myślałam, czy by nie zrobić już jakiś czas temu, ale ciągle to odkładałam, dlatego dziękuję za propozycję nie do odrzucenia. W końcu Kasi odmówić bym nie mogła. W planach jest także kolejny TAG, ale to zobaczycie w weekend. Dziś o włosach. 1. Odpowiedzieć na poniższe pytania. 2. Otagować 5 osób. 3. Podziękować osobie, która nominuje.   1. Twój naturalny kolor włosów: Rudy, który zmienia kolor w zależności od światła i nastroju. Czasem jest bardziej czerwony, innym razem wpada w złoto, czasem bliski ciemnemu blondowi. Kolor-kameleon. Jak na zdjęciu, gdzie reprezentuje on ostatnią wersję (na blogu bez problemu znajdziecie także inne wymysły moich włosów). 2. Twój obecny kolor włosów: Nie farbuję, więc naturalny. Czasem mam ochotę coś zmienić, wtedy używam koloru zmywalnego. Chyba bym się nie odważyła zmienić koloru na stałe. Bardzo lubię mój kolor włosów, tylko czasem...

Przyszła do mnie poczta i przyniosła kosmetyki.

Obraz
 Gdy przyszła poczta, spodziewałam się jednej paczuszki. Schodzę (wyjątkowo nie byłam na tyle leniwa, żeby zjechać windą) i odbieram. Dodatkowo paczka z Korei. Okay, nie będę ubolewać. Biorę jedną, biorę Koreę i chcę iść, a tu co? Kolejna paczka. Trzy? Na pewno? Cóż, na to wygląda. Trzy paczki. Ojeeejuuu! Biegnę rozpakować. Bo kocham dostawać pocztę, zdecydowanie. (A jeszcze parę dni temu przyszła mi paczka ze sklepu z herbatą, jednak że zdecydowana jej większość nie była dla mnie, zdecydowałam się nie chwalić.)  Kapsułki Elizabeth Arden. Może kojarzycie, że miałam je w zeszłomiesięcznym Douglas Box of beauty . W tym czasie zdążyłam się w nich zakochać, a że została mi tylko jedna, pobiegłam na Allegro. I ktoś sprzedawał ten próbkowy, siedmiokapsułkowy (choć w opakowaniu tak naprawdę jest osiem, w każdym, które mam) dwupak. Cena nie zabijała (w końcu 45 kapsułek kosztuje 60 euro, a ja za 16 zapłaciłam 35 zł z przesyłką), przyszło szybko, zachwyciło mnie i ucieszyło niesamowicie, a

Za oknem.

Obraz
W zeszłym tygodniu po południu bardzo spodobał mi się widok za oknem. Chmuurki. Drzewo, światło, słońce. Było tak ładnie i jesiennie. Nie mogłam po prostu nie pobiec tam z aparatem i się pobawić. Ale ja zdjęć robić nie umiem, więc oczywiście nie widać, jak ładnie wtedy było. Dość ciepło i przytulnie. To była bardzo miła pogoda. I zdecydowanie pozytywnie wpływała na mój nastrój (nie to co mój dzisiejszy szary dzień, gdy nie czułam się wiele bardziej żywa niż trup). Dziś nie mam zbyt wiele do opowiadania. Bo nie dzieje się nic godnego uwagi. Mam wrażenie, że trafiłam w jakąś krainę bez koloru. Jestem zmęczona. Tak zwyczajnie. Za dużo się dzieje. Jednak niewartego opowiedzenia.

O tym, jak spotkałam Marilyn Monroe w Berlinie.

Obraz
Czasem mam wrażenie, że świat został skonstruowany tak, by mnie uszczęśliwiać (oczywiście z wyjątkiem tych momentów, gdy jestem pewna, że się na mnie uwziął). Bo chyba nie zdarza się często, że ktoś sobie grzecznie i spokojnie idzie Unter den Linden, a tu nagle na jego drodze pojawia się jedna z najbardziej intrygujących kobiet w historii. Mam taką swoją listę kobiet, za które dałabym się pokroić. Chciałabym się z nimi spotkać, choćby na kawie (a na kawie z MM już byłam ), zapytać o coś, poznać je. Marilyn jest jedną z nich. A ja ją spotkałam. Jeśli widzieliście kogoś dwie soboty temu w Berlinie, kto niemal krzyczy: "Marylka! Proszę, proooooszę, zrób mi z nią zdjęcie, proszęęę!", to z całą pewnością byłam to ja. A dla Madame Tussauds ślę ogromne podziękowania za wystawienie Marilyn na zewnątrz, bym mogła ją spotkać, sfotografować się z nią i chwalić całemu światu, że spotkałam Marilyn Monroe. Szkoda tylko, że była niezbyt rozmowna.

Berlin - Festiwal Światła

Obraz
Co roku w Berlinie organizowane jest coś, o czym się mówi. I nie chodzi o Berlinale, a o Festiwal Światła. Może się to wydać dziwne, ale ja - zagorzała fanatyczka wszystkiego, co niemieckie i berlińskie - nie wiedziałam o jego istnieniu aż do zeszłego roku - gdy przyjechałam tu na studia. Jakoś wyszło, że nie pojechałam rok temu do Berlina, by dowiedzieć się, o co chodzi, jednak w tym roku się zawzięłam. Zobaczę i koniec! I dowiem się, co to jest. Taki był plan. Ogólnie rzecz biorąc, Festiwal Światła polega na oświetleniu słynnych budynków Berlina (powiedziałabym - zabytków, ale Wieża Telewizyjna wydaje mi się dla tego określenia zbyt nowoczesna). I to nie byle jakie oświetlanie - raczej rzucanie obrazów na budynki. O ile Fernsehturm mnie nie ruszył (poza syrenkowym kolorem w jednym momencie), to przy Katedrze Berlińskiej robiłam wielkie oczy. Bo zobaczyłam, co za cuda stworzyli. Nie omieszkałam też wspomnieć, że to samo powinni zrobić z Humboldt-Boxem, bo w końcu on też jest poni