Posty

Wyświetlanie postów z lipiec, 2012

Tołpa dermo face, sebio. Normalizujący żel do mycia twarzy.

Obraz
 Pewnego dnia skończyła mi się emulsja do mycia twarzy z Alverde, a naczytałam się (jak to zwykle bywa na blogach) wiele złego o SLSach i postanowiłam, że mój następny zakup będzie ich pozbawiony. Poszłam więc do Rossmanna i pół godziny stałam przed półkami, studiując składy. Tołpa patrzyła na mnie z półki, do której normalnie nie dosięgam. I w końcu postanowiłam - Tołpa to jest to. Opakowanie ma dziwne. A raczej grafikę. Używam tego żelu od miesiąca, a wciąż się nie przyzwyczaiłam do jego wyglądu. Z przyjaciółką ustaliłyśmy, że Tołpa tak ma, że nie pasuje do niczego, nawet na półkach w sklepie się odróżnia. I to prawda. O ile z przodu jest minimalistycznie i jasno, to z tyłu...  Więcej tekstu, niż przeciętny Polak mógłby zdzierżyć.  Skład. Żadnych parabenów, silikonów, SLSów. Tylko co robi pod koniec ten denaturat? Dobrze, że pod koniec.*  Konsystencja jest żelowa, ale rzadka. Dlatego też opakowanie jest nieodpowiednie, ponieważ z tej wielkiej i szerokiej tubki może wylec

Niemiło i refleksyjnie. O małych miasteczkach.

Po męczącym (ale jak cudownym!) weekendzie dostaję pytanie: Kiedy nowy post? "Gdy się napisze", odpowiadam w myślach, ale palce wystukują: "Nie wiem, bo ledwo się ruszam. Dopiero wróciłam do domu". Potem dodaję, że chyba zrobię znowu post zakupowy (oj, zrobię zdecydowanie). Pomyślałam jednak, że wczoraj chciałam coś napisać. Oczywiście nie miałam siły. Napiszę więc to teraz, póki jeszcze pamiętam. A zakupy mogą przyjść za parę dni, przed wyjazdem w góry. Będzie dziś niemiło i refleksyjnie. Pomyślałam, żeby nie napisać o dokładnym miejscu akcji, coby moi znajomi mnie przypadkiem nie znaleźli. W tej chwili jeszcze nie wiem, czy faktycznie tak zrobię. Zobaczę, co mi palce wystukają. Miejsce akcji: miasto w południowej Polsce nad pewną rzeką. Liczba mieszkańców to trochę mniej niż dwadzieścia tysięcy. Miasto na dogodnie położonej trasie z paroma atrakcjami turystycznymi. Wśród mieszkańców znane jako największa plotkarnia w kraju. Dzielnica turystyczno-rekreacyjna.

My weird Berlin memories.

Obraz
 Duuuuch w Bundestagu.  Deszczem rozmazana pod Bramą Bandenburską.  Mina nieadekwatna do smaku lodów. Przy Wyspie Muzeów. Kokos, mango. Echt lecker!  Tamże. Dziwne malinowe, słodkie, niebieskie coś w lodzie do picia. Za słodkie! Thank God not mine! Potsdamer Platz. Sfotografowane z myślą o Gii. Z kawiarni naprzeciwko. Love, love, love. BerlinLove. I love this city. J'adore.

Śniadaniowe muffiny z łososiem i pesto oraz śniadaniowy kot.

Obraz
Szklanka mąki 1/2 łyżeczki soli 2 łyżeczki proszku do pieczenia Jajko 1/3 szklanki oleju 1/2 szklanki wody/mleka (w zależności od predyspozycji, od biedy może być nawet rosół, ale wtedy dałabym mniej oleju) Kawałek surowego łososia pokrojonego w małą kostkę 3 plasterki bakłażana pokrojone w kostkę* 1-2 suszone pomidory pokrojone w kostkę Łyżka pesto bazyliowego Rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Mąkę, sól i proszek wymieszać. Dodać jajko, wymieszać. Wlać olej, wymieszać. Dodać wodę, wymieszać. W cieście powinny być grudki, nie powinno być idealnie gładkie. Gdy będzie mniej więcej półtora raza gęściejsze od ciasta na pancakes, zaprzestać dolewania wody. Dodać łososia, bakłażana i pomidory. Wymieszać. Na końcu dać łyżkę pesto i luźno wymieszać. Wlać ciasto do 2/3 wysokości foremek. Piec 10-15 minut. Z tej porcji wyszło mi siedem małych muffinów. *plasterki bakłażana należy posolić i poczekać, aż puszczą sok, który trzeba następnie z nich zebrać, ponieważ w innym wypa

Co dostałam, co kupiłam.

Obraz
Już w czerwcu mówiłam, że moje urodziny się nie skończyły. Trwają do teraz. To naprawdę niesamowite dostać życzenia i prezent dwa miesiące po faktycznym dniu. Nie, żeby mi to przeszkadzało... poczułam się wręcz świetnie. Bo cóż może być lepszego dla książkoholiczki i miłośniczki seryjnych morderców? Przyczepiłam go do futerału na aparat. Wolfgang. Noszę go od wtorku cały czas, ale podejrzewam, że długo on nie pożyje...  Koszulka, którą zrobiła dla mnie O. Kolczyki z lawy (marzyły mi się takie od gimnazjum) od tejże. Kamyczki, które dostałam od mamy na imieniny (które mam za miesiąc) i zrobiłam z nich kolczyki. A to taka głupotka - otworzyli dziś sklep niedaleko mojego domu i przy zakupach dostałam notesik i długopis. Teraz moje zakupy: Chciałam kupić wodę różaną, ale nie było. Nie było także z kwiatu pomarańczy. Wzięłam więc, co było. Używam tego jako toniku. Kostka do kąpieli z Sephory o zapachu kwiatu pomarańczy. Jeszcze nie miałam okazji wykorzystać. Może j

Małopolska wycieczka po górzystych ostępach i bajkowych zamkach.

Obraz
Dziś od rana byłam w podróży (choć od sobotniego Berlina mam wciąż zakwasy). Tym razem była to mała wycieczka po Małopolsce, ponieważ przyjechała rodzina z miejsca w Polsce, gdzie diabeł mówi "dobranoc" (dosłownie). Początkowo miało być (znowu) Zakopane, jednak plany zostały zmienione. I pojechaliśmy w miejsce, w którym wcześniej nie byłam, choć bardzo chciałam. Ojców i okolice. Marzyło mi się chodzenie po górach, jednak nikt inny nie miał ochoty (a ja odpowiednich butów). Najpierw pojechaliśmy do Jaskini Wierzchowskiej, gdzie niestety nie było nietoperzy (wbrew obietnicom mamy), potem do zamku w Pieskowej Skale, a stamtąd na Pustynię Błędowską. Sporo pobłądziliśmy, bo nawigacja (mama) nie pamiętała, jak się tam jedzie. W końcu dotarliśmy. Jakoś. W Jaskini było przyjemnie zimno. Stwierdziłam, że mogę tam zamieszkać, bo taka temperatura utrzymuje się cały rok (7,5 stopnia, a w najwyższej części o 1,2 stopnia więcej), są nietoperze (pomińmy tę kwestię) i najbardziej jadowit

Odrobina relaksu.

Obraz
Odkąd wróciłam do domu, jestem w ciągłym biegu. Zapisałam się na prawo jazdy i parę godzin później miałam pierwszy wykład z teorii. Następnego dnia bieganie, żeby załatwić zaświadczenie, że mogę prowadzić samochód (a że większość lekarzy wyjechała sobie teraz na urlopy, miałam z tym problem). Po południu przyjechała do mnie przyjaciółka, która została do dziś, a dziś kolejny wykład... Jutro Kraków, a potem przyjeżdża rodzina na weekend. Potem wykład, dzień wolny, dentysta, wykład... i tu chyba zaczynają się kolejne dni wolne - do następnego wykładu. I chwila oddechu do końca miesiąca. (W międzyczasie muszę pomyśleć o książce do egzaminu.) A sierpień znowu zapchany od góry do dołu... a może od dołu do góry? Nie narzekam. Nie nudzę się. I dobrze mi z tym. Jednak potrzebowałam chwili relaksu, więc poszłam do fryzjera i kosmetyczki (moje brwi wołały bardzo głośno o hennę). Po przycięciu włosów uznałam, że wyglądam, jakbym znowu miała piętnaście lat. Po hennie już się to trochę poprawiło,

Uzależniłam się od zakupów internetowych.

Obraz
Wydaje mi się, że to reakcja na stres. Zakupy relaksują, a ja od najmłodszych lat jestem zakupoholiczką. Przez długi czas panowałam nad nałogiem, jednak od założenia Koffera zaczęłam wariować. Niestety. Większość moich zakupów jest okołokosmetyczna, co sprawia, że zaczynam się sobą załamywać. Ostatnio codziennie coś kupowałam, albo w ostatniej chwili rezygnowałam z zakupu, odwołując się do rozsądku (co było sukcesem). Część rzeczy przyszła prosto do domu i odebrałam je wczoraj, a dwie przyszły dziś. I tak oto w komplecie mogę pokazać, co ostatnio sprawiło, że się nie powstrzymałam. Albo kupiłam tylko dlatego, by coś kupić. Wbrew pozorom nie jest tego dużo. Po pierwsze - statyw. Już nie będę musiała robić zdjęć na biurku, gdy mnie najdzie na to ochota. O ile moja praca stanie się łatwiejsza! A przynajmniej nie będę mieć wymówek, że aparat nie chce stać, gdy najdzie mnie ochota na zdjęcie... Gąbka konjac - zamówiłam z Azji, bo była tańsza od tej rossmannowskiej i jakoś pomyślałam,

Blair Waldorf - kobieta idealna.

Obraz
danielleuniverse.wordpress.com Od dawna jestem fanką serialu Gossip Girl. Moje preferencje zwykle się nie zmieniały - oglądałam go tylko dla Chucka i Blair. Bardzo długo był moim najukochańszym serialem, dopóki nie zepsuli go w trzecim sezonie. W czwartym pokochałam na nowo. Jednak jedno kochałam nieustannie - Blair. Blair. Parę dni temu naszło mnie znowu na powrót do mojego serialu. Jeszcze nie zdołałam go obejrzeć, ale YouTube mnie wspomogło. Zaczęłam oglądać filmiki i inne takie, a jedyna refleksja, jaka mnie naszła (oprócz tej mało istotnej, że jestem okropna), to fakt, iż Blair jest moją kobietą idealną. Ideałem, który chciałabym osiągnąć. weheartit.com To może być trochę kontrowersyjne, ale nie chodzi mi jedynie o jej styl, bogactwo i faceta, ale także charakter. Ta bezlitosna, ale aż nazbyt miękka osobowość. To uparte dążenie do celu, ale też umiejętność ponoszenia konsekwencji (która przyszła dopiero z wiekiem). Głupie błędy, marzenia i cały ten świat dookoła Qu

Nie pij mleka!

Nigdy nie działały na mnie reklamy typu "Pij mleko, będziesz wielki" (choć kiedyś kupiłam ojcu nad morzem koszulkę "Pij piwo, będziesz wielki"). Ba! ja mleka nawet nie lubiłam. I wciąż nie lubię. Ale niestety uwielbiam produkty mleczne typu jogurty, sery (żółte, pleśniowe...), twaróg, śmietana (taką prawdziwą potrafię wyjadać nawet łyżeczką ze słoika)... Nie lubiłam też masła. I nic się w tej materii nie zmieniło. Ale jednak... Mleko posiada hormony wzrostu. W ogóle mleko krowie jest niekompatybilne z ludzkim układem trawiennym, bo ma zupełnie odmienny skład od mleka ludzkiego. Tak samo wraz z wiekiem osłabia się zdolność jego przyswajania. I tak dalej. Całe szczęście, że mleka nie lubię. Czyżby? Od dłuższego czasu nie dotykałam niczego więcej niż jogurtu, ale ten też jadłam rzadko. Przy okazji moja pielęgnacja uległa lekkiej zmianie i moja cera zaczęła się robić niemal idealna. Jedynie resztka starych wyprysków została i tylko czekałam, aż grzecznie zejdą. Dopó

Yves Saint Laurent - Rouge Volupte nr 7 Rose Lingerie

Obraz
Bohaterką dzisiejszego wpisy jest moja urodzinowa szminka YSL. Gdy kupowałam, wahałam się między tą, a Rouge Volupte Perle 108, która wpada lekko w fiolet (a możliwe, że pamiętacie, że mam obsesję na punkcie znalezienia idealnej fioletowej szminki i przez moment myślałam, że 108 może mi ją zastąpić). Zdecydowałam się na różową, myśląc, że z fioletu już wyrosłam. Czy postąpiłam słusznie? Dzięki (nie)słońcu widać, jak wyglądałaby w cieniu 108. Ale to wciąż 7. Opakowanie , jak widać, jest typowe dla serii Rouge Volupte (i Perle także). Śliczne, złote, odbija się od niego wszystko, dlatego może służyć za lusterko (i faktycznie można się w nim przejrzeć). Kolor jest jasnym, ale niezbyt intensywnym różem. Kolor zbliżony trochę do pudowego. Nie posiada drobinek, ale słońce jednak się odbija, przez co brakuje mi czegoś na kształt matu. Przepysznie pachnie i czasem mam ochotę ją zjeść, dlatego nakładanie jej jest przyjemnością. Nie tyle jednak z powodu smaku, co raczej kremowej kon

Mój przyjaciel nietoperz.

Obraz
Lojalnie ostrzegam, że post jest długi i opowiadam w nim dziwną historię. Gdyby wczorajszy dzień zakończył się normalnie, chyba by mnie to zdziwiło (nie na darmo rozpoczął się uwięzieniem mojej osoby w windzie). Grzecznie leżałam sobie w łóżku, czekałam na Gię i poświęcałam się próbie - nieudanej - oderwania od czytania pewnego bloga . Gdy go skończyłam, zamierzałam dokończyć czytanie "Aniołów Zniszczenia" Keitha Donohue, jednak coś mi to uniemożliwiło. Mianowicie przez otwarte okno w moim pokoju wleciało coś czarnego, skrzydlatego i latało. Najpierw myślałam, że to ptak (jakie ptaki latają po godzinie 22?), dopiero po chwili się zorientowałam, że to nietoperz. Niestety nie wampir, bo jaki to szanujący się krwiopijca schowałby się przede mną pod prysznicem?! Zadzwoniłam do mamy. Jej rada brzmiała: - Utop go. Święcie się oburzyłam i kazałam jej przyjechać i go zabrać. Oczywiście nie przyjechała, bo to sześćset kilometrów (nie zrobiłaby tego, nawet gdyby było sześć).

Zacięłam się dziś w windzie. I poszłam na zakupy.

Obraz
Nie przejęłam się tym może dlatego, że zanim jeszcze weszłam dziś do windy, zwyczajnie wiedziałam , że mnie to spotka i wyszłam temu naprzeciw. I mimo tego zacięcia (dziękuję, losie, że nie uraczyłeś mnie klaustrofobią!) uważam ten dzień za - jak do tej pory - całkiem udany. Zostałam szybko uratowana (choć wylądowałam między piętrami) i poszłam... A poszłam zarezerwować pokój w hotelu, bo mój Różowy Kotek do mnie przyjeżdża za tydzień (TAAAAAK!!!), potem okazało się, że pan Wu się nie pojawił, więc kolejnej porcji wykładu z filozofii - na szczęście - nie będzie. Dostałam listę zajęć z kulturoznawstwa i mam całe wakacje na zastanawianie się, na które chcę iść (na większość tych, które są wtedy, gdy mam już w planie inne zajęcia). A potem stwierdziłam, że - a co! - pójdę coś kupić. I poszłam. Zakupy trochę stopowe i wakacyjne. Wkładki do butów już dawno były mi potrzebne, a peeling rozpuściłam (nie wiem jakim cudem) i kupiłam sobie cudo zastępcze (błagam, działaj!). Do tego różowy