Historia różu - historia pewnego marzenia.

Już w przedszkolu moim marzeniem był róż. Nie róż jako kolor (którego z zasady przez jakieś dwadzieścia lat mojego życia nie lubiłam - tak, też przeszłam przez fazę pt. jestem-taka-mroczna-czerń-to-jedyny-słuszny-kolor), ale róż jako kosmetyk. Co mnie w nim fascynowało? Nie wiem. Jakiś taki księżniczkowy był. Kojarzył mi się nieodmiennie z dorosłością i bardzo chciałam go mieć.

Problem był jeden, a może kilka - moja mama nie używała nigdy różu, więc kraść go nie mogłam, a na kupno się nie odważyłam, bo to taka dorosła rzecz (przy czym w wieku dziesięciu lat nie miałam problemów z pójściem do drogerii po jasnoróżową perłową szminkę Pierre Rene, czy lakier do paznokci, albo cień do powiek Inglota - którego notabene właściwie nie używałam, ale mam ten obraz w głowie). Przeszłam przez etap wieku nastoletniego i inne kosmetyki (jakieś kredki do oczu, pudry, korektory), ale jakoś zapomniałam, że zawsze chciałam różu. A może wciąż nie miałam odwagi go kupić? Przecież gdzieś w mojej głowie czaiło się to pragnienie, życiowe marzenie, które było przecież tak łatwe do spełnienia. Wydać kilka złotych i wrócić do domu z cudownym różem, który uratuje moje życie...

Wtedy go nie uratował. Był to okres w moim życiu, gdy uważałam, że róż to najbardziej zbędna rzecz na świecie i wygląda niesamowicie sztucznie, gdy się go nałoży na twarz. Może to była tylko wymówka, bo sama nie miałam pojęcia, jak go używać? Prawdopodobnie. Zresztą nie malowałam się, używałam jedynie korektora (z pudru zrezygnowałam, bo też nie miałam pojęcia, o co w tym chodzi, a poza tym znalezienie odpowiedniego odcienia dla jej Wysokości Bladości było naprawdę trudne).

Pewnego lata, a konkretnie w sierpniu 2012, przyjechała do mnie przyjaciółka, która powiedziała, że chce kupić sobie róż. To był ten moment! To buzowanie w moim brzuchu, ta chęć wyrwania się i krzyczenia, ta niezbędna wymówka, żeby w końcu spełnić moje marzenie. Ja też, ja też! Tak, ja też. Poszłyśmy do Inglota, w którym spędziłyśmy dużo czasu i znalazłam róż, który wydał mi się idealny. Tak, to to, czego szukałam.

I kupiłam mój pierwszy w życiu róż. Przy czym sprzedawczyni dała mi inny, niż chciałam. Tamten był bardziej różowy, ten, który dostałam, jest bardziej ceglasty.

Po czym go praktycznie nie używałam. Bo nie wiedziałam jak. W końcu o przesadę nie jest trudno. Czasem się zdarzyło, ale ze strachem i ostatecznie na wiele miesięcy go odłożyłam. Miałam róż - to było najważniejsze.

W końcu trafiłam do teatru. Miejsca stworzonego dla mnie. W końcu przesada to synonim teatru, więc okazało się, że makijaż sceniczny był dla mnie zbawieniem. Tona różu na twarzy (teatralnych kosmetyków nigdy nie lubiłam i wciąż nie lubię - wolę używać "normalnych", ale czasem muszę...) i wszystko gra. Po czym później stwierdziłam, że gdy w normalnym życiu chcę użyć różu, nie znam granicy. Bo na scenie jej nie ma. W życiu tak. Granica estetyki. Zawsze patrzę długo w lustro i zastanawiam się, czy to za mało, za dużo, czy może w sam raz. I nigdy nie udzielam sama sobie jednoznacznej odpowiedzi.

Oto ja. Posiadaczka różu - czyli bez wątpienia prawdziwa księżniczka. Tylko dlaczego spełnienie marzenia zajęło mi piętnaście lat? Szczególnie marzenia tak łatwego do spełnienia...



Całkiem gratis do tego posta dwa linki do zdjęć z naszego nowego przedstawienia. Na tych zdjęciach niestety używam tego teatralnego paskudztwa, bo zapomniałam mojego cudownego różu. Enjoy!

Galeria.
List gończy.


Komentarze

  1. Choć kupienie różu wydaje się banalne to historia w jaką tę czynność ubrałaś dodaje uroku :) Gratuluję zdobyczy i spełnienia marzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spełniłam je ponad półtora roku temu, ale wciąż zadziwia mnie ta historia właśnie, dlatego zdecydowałam się ją opowiedzieć :).

      Dziękuję :).

      Usuń
  2. Do różu trzeba dorosnąć. Ja też przeszłam przez etap przesady.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też późno zdecydowałam się na róż, kiedyś nie wiedziałam, o co w tym chodzi, potem przeszłam fazę "róż jest tandetny, nienaturalny, dla pań z bazaru...", a potem odważyłam się, poszłam do Inglota po swój pierwszy róż i pani dobrała mi idealny do mojego typu cery, teraz go uwielbiam i często noszę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teraz też trochę częściej - nie tylko na scenie :).

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS