Walentynki - publiczna emancypacja.

Bardzo chcę napisać coś o Walentynkach - w końcu to obok moich urodzin, Sylwestra i Wigilii mój ulubiony dzień w roku (Tłusty Czwartek przegapiłam, nawet czekolady na niego nie wystarczyło). Problem polega jednak na tym, że one dopiero przede mną (jutro), a zresztą i tak dokładnie wiem, jak będą wyglądały. Będę siedziała samotnie w domu i nie odrywała wzroku od komputera, zajadała się drogą czekoladą (o ile kupiona dzisiaj tabliczka dotrwa do jutra) i wkurzała się, że to nie tak ma wyglądać.

Myślę, że jest łatwiej, gdy nie ma się z kim spędzić Walentynek. Można głosić teorie o komercyjnym święcie, okropnych czerwonych serduszkach i paskudnych miłosnych piosenkach, a potem w ramach publicznego emancypowania się - zamknąć się w domu z kotem, czekoladą i serialem. W końcu Walentynki są głupie. Nie śmiem się nie zgodzić. Gdyby nie były głupie, to mój Niemiec, zamiast pracować, poszedł by ze mną jutro do kina na Greya, a nie dzisiaj (seans o godzinie dwudziestej trzeciej zahaczy jednak o jutro), może poszlibyśmy na romantyczną kolację i wypiliśmy jedną z tych dwóch walających się po naszym mieszkaniu butelek wina. Może nawet znowu kupilibyśmy homara i męczylibyśmy się z nim dwie godziny. A nie, nie kupilibyśmy, bo już nie jem ryb i owoców morza. Czyli i z tej rozrywki nici. Całe szczęście, bo i tak nie potrafimy być romantyczni i znowu wyszłoby z tego coś dziwnego. Jak w zeszłym roku.

Zatem widzicie, że nawet posiadanie partnera nie sprawia, że Walentynki są fajne. Chyba że wpadnę na pomysł, jak zamocować nasze łazienkowe haczyki. Mają różowe nakładki - jedna z motylkiem i dwie z sercami. To tak walentynkowo, romantycznie i słodko, nie?

Kogo ja tu zresztą okłamuję! Przecież już Wam wyznałam - dawno temu - że zawsze uwielbiałam Walentynki - bez względu na mój stan cywilny. W tym roku też je uwielbiam, choć okropnie mnie uwiera, że będziemy mieć dla siebie tylko przedpołudnie. Wróci do domu jakoś nocą i tyle z tego wszystkiego będzie. Chyba że się poświęcę i pójdę z nim do teatru, ale mi się nie chce. Poza tym wiem dokładnie, że nie znajdziemy tam dla siebie nawet chwili. To nie ten dzień.

Łączę się więc z Wami w bólu i samotności, może pójdę do sklepu po jeszcze jedną czekoladę (na wszelki wypadek) i jutro po lody, którymi się będę objadać. Albo powiem mojemu Niemcowi, że ma mi je przynieść w ramach zadośćuczynienia za pozostawienie mnie tutaj samej.

Na szczęście w przyszłym roku Walentynki wypadają w niedzielę, więc musiałaby się zdarzyć prawdziwa katastrofa, żebyśmy nie znaleźli dla siebie nawet chwili. Póki co cieszę się na tego Greya, choć jest tak późno, że pewnie zasnę, nim Grey spojrzy na Anastasię po raz pierwszy.

Miłych Walentynek wszystkim na raz i każdemu z osobna!

Komentarze

  1. I jak Ci się Grey podobał? :D Ja nie lubię walentynek. Nie dlatego, że komercja i kicz (bo i komercję i kicz uwielbiam). Są mi po prostu całkiem obojętne, nie czuję szczególnej potrzeby ich celebrowania. Za to z pełnym rozmysłem zamykam się w domu i idę spać wcześniej niż zazwyczaj w Sylwestra. O, jak ja nie znoszę Sylwestra! Kolejny rok jest dla mnie raczej wydarzeniem smutnym, nie znoszę tej radości na siłę. Bleee!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo ładne zdjęcia, fajnie pokazane pożądanie (świetne cięcie), bardzo dobry soundtrack, który grał w zasadzie pierwsze skrzypce (od dawna nie widziałam filmu, w którym soundtrack byłby tak głośno i się tak wybijał). I lepiej napisany niż książka ;P. Brakowało wewnętrznej bogini, ale było mnóstwo przygryzania wargi :D. Momentami się dłużył, ale generalnie dobrze go zrobili, bazując na tym, na czym bazowali. Trochę okroili, a i tak trwał dwie godziny. Dość nastrojowy, muszę przyznać. Podobał mi się :). Oczekiwałam czegoś znacznie gorszego. W rodzaju Zmierzchu. A propos Zmierzchu - kilka scen jak żywcem stamtąd wyjętych!

      Ja nie widzę sensu celebrowania przejścia z jednego roku w drugi, ale jakoś podoba mi się ta atmosfera globalnej wspólnoty. I to coś w mojej głowie, co mówi, że kolejny rok będzie lepszy. Mogę zacząć od nowa. Takie swoiste katharsis.

      Usuń
    2. I tak im nie dam na sobie zarobić i ściągnę film z neta. ;)

      Usuń
    3. Rozumiem, to chyba sensowne rozwiązanie :D. Ja miałam ogromną ochotę pójść. I zdrowo się uśmiałam w pierwszej połowie, potem poszłam do toalety, a gdy wróciłam, śmiać mi się już nie chciało. Chyba zmęczona byłam, w końcu późno było (poza tym nocne seanse mają reklamy sex shopów i kremów do nawilżania pochwy - zatem Twoja decyzja o niepójściu jest słuszna).

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS