O jedzeniu. O babci. O mięsie.

Moja babcia mówi, że w zasadzie mogłaby jeść tylko zupy. A tak w ogóle to ona jeść nie lubi - je, bo trzeba. Szczerze mówiąc, rzadko ją widzę jedzącą. Zwykle stoi przy kuchence, kroi coś, lepi, wrzuca, miesza, pilnuje. Gotuje po prostu. Cztery różne dania dla sześcioosobowej rodziny. Bo on nie lubi tego, ona ma dzisiaj ochotę na to, ona nigdy nie je tego, bo nie może. Są składniki, których zgodnie nie jedzą wszyscy. Są też takie, które każdy je z chęcią. Niemniej każdy obiad to kilka obiadów. Dla każdego co innego. Wcześniej zaś śniadanie (tutaj większa dowolność - Kotek je płatki z mlekiem, Robaczek bułkę z kiełbasą lisiecką, ale generalnie każdy karmi się sam - babcia tylko wszystko wykłada na stół i zaparza herbatę - czarną, dość mocną z dużą ilością cytryny i cukrem; dwie osoby nie słodzą), a potem kolacja - dla każdego już zwykle to samo.

Babcia świetnie gotuje - zresztą chyba wszystkie babcie tak mają. Moja nie jest jednak ucieleśnieniem ciepła, za to bezbłędnie można ją skojarzyć ze smacznym daniem. Gdy ja u niej jestem, nie ułatwiam jej życia, bo też mam swoje kulinarne zachcianki. Na te cztery obiady (dla każdego coś innego) ja zjadam cztery i proszę jeszcze o coś, na co mam ochotę (kopytka? Ale mi się chce jajeczniiicy! Babciu, kiedy będą naleśniki? A mogę kotleta oraz gulasz? Buraczki, cudownie! Ale nie, nie na talerzu z ziemniakami, bo mi pobrudzą. Osobno!). Babcia zwykle reaguje tak samo ("Gęba ci się nie zamyka! Jak nie gadasz, to jesz! Ile można?" - a potem dostaję, co chcę).

Poważnie jestem żarłoczna i dzień u babci zawsze kończy się przepełnieniem - tylko i wyłącznie z mojej winy. Uwielbiam jeść, smakować, próbować nowych rzeczy. Jestem więc całkowitym przeciwieństwem babci. Ona za to zdaje się lubić gotować - choć nie wiem, czy kiedykolwiek by się przyznała, że jest inaczej. Moja babcia jest bardzo skomplikowaną osobą. Jednak jej dzień bez wątpienia kręci się wokół kuchni.

Nie bez powodu piszę o tym teraz - za półtora tygodnia wracam do domu i czeka mnie oczywiście obiad u babci. Mam ogromną nadzieję na kopytka (może już powinnam zacząć do niej dzwonić i się przypominać...?) i na milion innych rzeczy. Jednak na mojej drodze staje pewien problem, z którym nikt z rodziny w moim wykonaniu jeszcze się nie mierzył. Ba, nie sądzę, by wierzyli, że to jest możliwe. Od miesiąca nie jem mięsa. Nazwałabym się wegetarianką, jednak to ciągnie za sobą często zabarwienie ideologiczne, którego mi brakuje. Po prostu ze względów zdrowotnych zrezygnowałam, a potem okazało się, że mięso mi już nie smakuje, dlatego nawet gdy mam na nie ochotę, łatwo jest mi ją odrzucić. Bo wiem, że i tak nie będzie smakować. To pierwszy raz w moim życiu, gdy moje mięsożerne ja zdecydowało, że wytrzyma dłużej niż tydzień. Rodzina jeszcze o tym nie wie, ale dowiedzą się wkrótce.

Nie wykluczam jedzenia mięsa, ale dziś poczułam, że absolutnie nie chcę go jeść. I zastanawiam się, czy przetrwa to, gdy będę w domu. Czy zostanie to zrozumiane (I. je mięso bardzo rzadko, także ze względów zdrowotnych, jednak je), czy uda mi się uniknąć skuszenia. Trochę mnie to martwi, bo nie chcę, by się okazało, że ten miesiąc poszedł na marne. Jestem naprawdę zadowolona z tego, co mam.

I muszę przyznać, że będzie mi trochę brakowało babcinych mięs. Ba! nawet bardzo. Szynek, które robi (moja mama także, są rewelacyjne, uwielbiam je, a pieczony boczek to poezja!). Sałatki warstwowej (z gotowaną szynką) i innych cudów. Przysięgam, że cieszy mnie, że karp to nie mięso, bo z jednej z moich najukochańszych potraw wszechświata za nic bym nie zrezygnowała.

Czekajmy więc na święta. Zostały dokładnie dwa tygodnie.

Gdy byłam mała, piątek był dla mnie najgorszym dniem tygodnia - bo nie wolno było jeść mięsa, które uwielbiałam i w piątek właśnie miałam na nie największą ochotę. Dlatego naprawdę mnie dziwi to, że teraz mnie tak nie kręci. Choć w sobotę w sklepie jak zapatrzyłam się na te horrendalnie drogie szynki dojrzewające... Co nie zmienia faktu, że nie mam ochoty na mięso. Dziwne. Jak ja zresztą.

Komentarze

  1. Kiedyś wpadłam na pomysł zostania wegetarianką. I trwałam w tym aż do zobaczenia na moim talerzu pysznego steku z masłem czosnkowym. I w owym momencie mój wegetarianizm poszeeedł :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj, ja bez mięsa nie przeżyłabym długo :P Max. tydzień ;)
    Otagowałam Cię u siebie, mam nadzieję, że Tag Cię zainteresuje, chętnie zobaczyłaby Twoje odpowiedzi :) Zapraszam!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS