Posty

Wyświetlam posty z etykietą nieuczesane

The wall.

Obraz
Było tu tak pusto, karteczki poprzylepiane były wszędzie, a mnie ściana drażniła do pary z bałaganem na biurku. Taśma klejąca to cud. Lista zadań na najbliższe dni? Jest. Coś przyjemnego do patrzenia? Jest. Coś do nauki? Jest. Przypominajki? Są. Coś na uśmiech? Jak najbardziej. Nawet coś zbliżonego do jedzenia się znalazło. I nie, to nie autoportret, choć zdecydowanie to ja. Niestety artystka nie miała wyczucia i narysowała również pieprzyk obok ust, zamiast subtelnie go wyretuszować. Muszę się w końcu nauczyć tych czasowników...

Burdel.

Obraz
Wyjątkowo nie w mojej głowie ani uczuciach, ale na biurku. Przez cały czas wiedziałam, że jest na nim bałagan, jednak dzisiaj, gdy potrzebowałam znaleźć tu pendrive'a, odkryłam, że to już nie jest bałagan a burdel. Najprawdziwszy w świecie. Kupiłam więc taśmę klejącą, ponieważ uznałam, że to z powodu jej braku panuje tu taki, no, burdel. Dzisiejszy dzień od samego początku był zły. Aż do teraz. Piątek trzynastego był tydzień temu, ale mam wrażenie, że ja funkcjonuję według innego kalendarza. Jedyną dobrą rzeczą dzisiaj było to, że zrobiłam pranie. I tak ciągnie to za sobą niezadowolenie - nie za bardzo mam gdzie je wysuszyć. Wcześniejszej części dnia opowiadać nie będę. Jest zbytnio niezadowalająca, a wręcz zniechęcająca. Burdel zaraz postaram się pokonać. Nie potrafię się uczyć, gdy mam bałagan, choć zwykle mi zbytnio nie przeszkadza. Oczywiście higieniczny bałagan, syfu nigdy nie lubiłam. To się jeszcze nie kwalifikuje, ba, daleko mojemu burdelowi do niego. Poza tym panuje ty

Bułka się nie rusza, bo się zamaśliła.

Obraz
Odczuwam potrzebę napisania czegoś, ale tak naprawdę nie mam co. Dobrze, miałabym, ale nie mam zbytnio czasu i siły. Jutro jest referat, po nim powinnam ożyć. Nie chcę jutra. Miałam dodać jakiś post kosmetyczny, ale gdy znalazłam czas, mama zadzwoniła i rozmawiałyśmy prawie dwie godziny. Nasłuchałam się mruczenia Deusza, potem obejrzałam nowy odcinek Gossip Girl , który mnie rozczarował - delikatnie mówiąc. Dziwna praca kamerą, kiepski soundtrack (co się wcześniej nie zdarzało), beznadziejne dialogi (o fabule nie wspominając) i gra aktorska na takim poziomie, że szkoda gadać. Jestem naprawdę rozczarowana. Jutro jest jednak nowy odcinek White Collar , który na pewno poprawi mi nastrój, szczególnie po referacie. Obiecany post pojawi się wkrótce. Najpóźniej w piątek. Sama nie wiem, jak zorganizuję swój czas, co z nim zrobię. To głupie, że trzy dni w tygodniu mam napięte aż do granic, a cała reszta jest wolna i mogę robić, co mi się podoba. W przyszłym tygodniu będzie trochę inaczej, a

Słowa zakatarzone.

Obraz
Było, jak mówiłam. Nudno i ponuro. W dodatku jestem zakatarzona, obolała. I śmiertelnie znudzona życiem. Albo zmęczona. Może przeraża mnie myśl o następnych paru tygodniach? Jednak zaraz po nich wracam do moich Kotków i Robaczków, dlatego powinnam się cieszyć. Ale jednak muszę przeboleć te dni. Wstałam na zajęcia, przebolałam je, wróciłam, zjadłam śniadanie, zrobiłam dwie pary kolczyków, zebrałam się i poszłam na kolejne zajęcia. W ramach pocieszania kupiłam sobie coś smacznego, o czym marzyłam od dawna. Chciałam jeszcze żelki, ale tych, na które miałam ochotę, nie było. Jutro kolejny bardzo męczący dzień. Mam nadzieję, że go przeżyję. Naprawdę jestem zmęczona. Dawno tak nie byłam. Jutro pokażę Wam moje nowe kolczyki lub bałagan na biurku. Chyba że nie będę miała siły. I tak dziś w tym dziwnym stanie musiałam się cofnąć do podstawówki i napisać mowę obronną Prometeusza (to samo pisałam, gdy ja tam chodziłam). Napisałam więc, ale okazało się, że jest zbyt dobra. Wywaliłam z tego półtor

Co nieco o czymś.

Obraz
Miałam napisać podsumowanie roku 2011. Miałam. Taki był plan. Miałam obmyślony schemat. A przed chwilą pomyślałam, po co? Czy Was interesuje to, ile straciłam, ile zrozumiałam, ile się nauczyłam i ile osiągnęłam w tym roku? Bo gdy robię rachunek sumienia, myślę, że jestem taka mała, ale gdy porównuję się z innymi ludźmi, zauważam, że w ciągu zaledwie dziesięciu miesięcy - ostatnie dwa są takie pełne spokoju i braku zmian - osiągnęłam tak wiele, że mogę być z siebie dumna. Drobne porażki, stres, ból i samotność po drodze nie mają tak wielkiego znaczenia. Bo w końcu zrozumiałam - albo znalazłam się na dobrej drodze do zrozumienia - że tak naprawdę to jeszcze nie koniec, życie się dopiero zaczyna i mam czas na podejmowanie decyzji i zamartwianie tym, że nagle odkryłam, iż tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, czego od owego życia chcę. A może mam zbyt dokładne pojęcie, dlatego wiem, że tego nie osiągnę i muszę znaleźć wyjście awaryjne? Kto wie? Co przyniesie mi następny rok? Czy będzie

I po świętach kotki sprzątają!

Obraz
Miałam rację, że wczoraj będzie lepiej niż przedwczoraj (jakkolwiek dziwnie by to zdanie nie zabrzmiało). Spotkałam się ze studentką, przyszłą studentką i byłą studentką na herbacie i było naprawdę fajnie, szkoda tylko, że tak krótko! Potem pojechałam do Z., gdzie spędziłam po raz kolejny miły czas przy domowej roboty nalewkach, które robi jej babcia, a ja szczerze uwielbiam. W busie zaś byłam świadkiem jak kierowca z jednym pasażerem obgadywał tę moją już nie przyjaciółkę, której nie poznaję z poprzedniego postu. Myślałam, że takie rzeczy dzieją się w filmach. Miałam ciekawy wgląd w sytuację od drugiej strony. Marzłam godzinę na przystanku, aż przyjechał mój bus. Do domu wróciłam poirytowana i z ogromną chęcią na croissanta śniadaniowego z McDonalda, niestety godzina nie ta. W zastępstwie zrobiłam sobie bardzo tłustą, bardzo serową i bardzo szynkową grzankę piekarnikową, która jest dokładnie tym, czego jeść nie powinnam, jeśli chcę doprowadzić mój żołądek do stanu przedstresowego

Dzisiaj.

Miałam się spotkać ze starą przyjaciółką - okazało się, że przyjechała do mnie ledwie znajoma, której nie poznawałam. Czy to ta sama osoba? Miałam się dobrze bawić, dużo rozmawiać, wtłoczyć się w jej nowy rytm - znudziłam się, po raz trzeci obejrzałam "Pół żartem, pół serio" i niemal popłakałam się ze śmiechu, jednak zdecydowanie nie była to zasługa towarzystwa. Dowiedziałam się raptem trzech rzeczy, nie bez uczucia, że tak naprawdę nie mamy o czym rozmawiać. Dowiedziałam się między wierszami, że jestem nieznośna i ludzie nie wytrzymują w moim towarzystwie, ewentualnie się do mnie i moich zachowań "przyzwyczaili". Gdy wyszła, zdecydowanie wcześniej niż było zaplanowane, ucieszyłam się, co wywołało we mnie smutek. Na pocieszenie enty raz obejrzałam "Pana i panią Smith", dwa odcinki seriali, zjadłam jogurt, a wieczorem dobrałam się do mojego wielkiego granatu, którego pestki wydłubywałam 40 minut, aż miseczka była pełna. Bardzo kwaśny, bardzo aromaty

Co dostałam?

Obraz
Muszę przyznać, że te święta były na bogato. I dość klasycznie, jak można zauważyć. Przy okazji seryjnie. Zdominowała je Marilyn Monroe - bardzo mocno. Album, książka, dwie części kolekcji filmowej (czyli w sumie sześć filmów), a do tego perfumetka (cóż za okropne słowo!) DKNY Be Delicious green, która jednak różni się zapachem od oryginału, jednak przy kontakcie ze skórą, po kilku minutach pachnie już jak należy. I dostałam również "Opowieści z Narnii" na DVD oraz towarzysza dla Kasi - Norberta. Jednak Kasi nie znacie, a Norbert nie załapał się do zdjęcia, więc pozostaje Wam wyobraźnia ;). Jestem baaardzo zadowolona z tych prezentów. Moja obsesja na punkcie MM rośnie i rośnie i wcale nie jest mi z tym źle! Choć już cała rodzina co chwilę pyta "Co ty masz z tą Marilyn Monroe?". Bzika mam, fascynację mam, i tyle. Ale muszę powiedzieć jedną dobrą rzecz o perfumetce - ma tylko 20 ml, dlatego bez problemu można ją nosić w torebce, nie to co butelkę normalnych perfu

Merry Catmas!

Obraz
Deusz zawładnął choinką, gdy wczoraj wspólnie ją ubieraliśmy. Rozbite bombki można podziwiać na schodach, na korytarzu, w łazience i pod samą choinką. Ten kot czuje ducha świąt! A ja poczułam nerwicę, gdy widziałam, jak kradnie mi kolejne bombki. W tym roku choinka jest wyjątkowo niestaranna, ponieważ moich nerwów nie wystarczyło. Zdjęcie można oczywiście powiększyć. Życzę Wam, by koty Wam nerwów nie pozjadały, by Wasze święta były dokładnie takie, jak sobie wymarzycie. By Wasze życie było jak z pięknego snu. I tak prozaicznie - wszystkiego najlepszego! A ja może powoli zacznę się przygotowywać do wyjścia za pięć godzin i postaram się uspokoić Deusza, który uważa, że wszystko jest zabawką. Nawet wyciągnął skądś moją Perfumellę (tę cynamonową) i się nią bawił, dopóki się nie zgubił. Klamra do włosów, muszla znad morza... w wolnych chwilach nawet moje okulary. Jest taki kochany! I niemal równie denerwujący. Wracając jednak do tematu, najedzcie się dzisiaj, bo dzisiaj nic nie tuczy!

OkołoDEUSZowo.

Ten kot to jakiś diabeł! Biega po wszystkich powierzchniach w domu (włączając w to Wunderkinda), zwala różne rzeczy i chowa w dziwnych miejscach (np. ciężko znaleźć w domu jakiś długopis, wszystkie zaginęły, a mój pendrive nagle znalazł się w kuchni, choć podejrzewam, że nigdy wcześniej go tam nie było). Wszystkie reklamówki w moim pokoju znalazły się na jego środku (dobry powód, by wziąć się za porządki), jedna książka straciła okładkę (nawet nie wiedziałam, że taką mam). Muszę jednak zauważyć, że czuje dziwną niechęć do pachnącej piany, nie znosi cytryny i imbiru, a gdy położę się spać, grzecznie podąża za mną, kładzie mi się za głową, głośno mruczy i grzebie mi łapkami we włosach (oho, właśnie się dobiera do mojego długopisu Parkera). To naprawdę kochany Deusz kudłaty, ale choć jestem w domu dopiero od wczoraj, już udało mu się wyprowadzić mnie kilka razy z równowagi. Nie wiem, czy to on doprowadził do mojego bólu głowy. Wiem jedynie, że kąpiel z pachnącą solą była naprawdę przy

Najszczęśliwsza osoba na świecie.

Obraz
Tak, tak, to ja! Jestem tak szczęśliwa, bo: - muszę jutro wstać o godzinie piątej rano, - przez cztery godziny będę siedzieć z bólem głowy w autobusie, - będę stała w kolejce na dworcu PKP w Poznaniu, - spędzę siedem godzin w pociągach w pozycji zapewne stojącej... Czyli... Jutro wieczorem będę w domu! Serdecznie dziękuję wszystkim wykładowcom, którzy byli tak mili, że z różnorakich powodów nie mogą stawić się na zajęciach. Tak się cieszę na tę męczącą i długą podróż przez całą Polskę, że najchętniej uściskałabym cały świat!

Jak nie PKP to uczelnia...

Obraz
Gdybym miała możliwość zmienienia w Polsce jednej jedynej rzeczy, to wcale nie zmieniłabym rządu, podatków czy mentalności, tylko pociągi! Nie zmieniłabym nawet płacy minimalnej, wysokości świadczeń socjalnych. Zorganizowałabym sobie po prostu dogodne połączenia ze Słubic do Krakowa i do Warszawy. Naprawdę niczego więcej nie pragnę w takich okresach jak ten. Dzisiaj, po półtorej godzinnym chodzeniu po Frankfurcie, odebrałam maila, że przesunęli nam szkolenie o prawach autorskich. W ramach cieszenia się, zaczęłam szukać innego dojazdu. Niestety czekanie osiem godzin w Zielonej Górze na pociąg do Krakowa zupełnie mnie nie interesuje. Przerzuciłam się w końcu na stary, dobry Poznań. Przez Warszawę lub bezpośredni. Przez Warszawę jedzie dwie godziny krócej, a i tak godzinę i jedenaście minut czekam na przesiadkę. Hmm. Zdaję sobie sprawę, że przestoję te wszystkie godziny w pociągu, bez względu na to, którym pojadę. I rozważam - pojadę przez Warszawę, przy odrobinie szczęścia spotkam się

Cheers.

Nie baczcie na tytuł. Fajnie brzmi. Tyle z jego znaczenia w kontekście dzisiejszego posta. Przyszłam tutaj, by Wam powiedzieć, że w Warszawie są wilkołaki i złe wiedźmy! Opowiem Wam o tym, gdy wrócę do akademika, czyli chwilę to zajmie, niestety. Jutro rano wyjeżdżam, niestety. Jestem i będę zmęczona, niestety. I te trzy godziny w Poznaniu, niestety! Opowiem Wam parę dziwnych historyjek, a Wy póki co pamiętajcie o konkursie świątecznym w poprzednim poście . Brakuje mi przytomności umysłu, a na domiar złego się przeziębiłam. I aktualnie pozbycie się kataru jest moim największym życiowym marzeniem.

Kupa!

Obraz
Wyrzuty sumienia wylewają się ze mnie falami, ponieważ mam w głowie spłodzone trzy posty, a wciąż nie mogę się za nie zabrać. Bo brak czasu, bo jestem zmęczona bo coś tam, bo brak czasu, bo coś tam, bo brak... bo coś. I tak brakujemy, bojujemy i cośujemy, a kupa z tego wychodzi. Zresztą rozmawiałam wczoraj z mamą przez telefon i powiedziałam, że nie poszłam na zajęcia, bo wyglądam jak kupa . Mama przez chwilę się zastanawiała, czy dobrze usłyszała, a ja jej mówię: "Przecież ciągle ostatnio mówię, że wyglądam jak kupa, więc jaki masz problem?". Wyszło na to, że nie miała żadnego. A ja w ramach programu mobilizacyjnego robię zapowiedź kolejnego postu. Bo jeśli ją zrobię, to wiem, że ten post się pojawi. Dzisiaj . Oto kudłata zapowiedź: Ja teraz założę grzecznie buty (te, które zakłada się łatwiej i mają węższy obcas, bo jestem dziś leniwa) i wyjdę na zajęcia, przy okazji dowiem się, w którym sklepie jest tańszy czajnik. Bo chcę herbatę, a w tych warunkach się jej zrobić ni

Powroty.

Znów w akademiku. Z milionem wrażeń po weekendzie - niekoniecznie pozytywnych. Z bólem głowy po całkowicie nieprzespanej nocy. Z przeczytanymi w pociągu 536 stronami na 857 nowego Kinga. Z nieopisanym głodem i poczuciem nieświeżości. I ze wspomnieniem Poznania o trzeciej nad ranem, gdy wysiadłam z pociągu i, widząc jakąś świecącą na niebiesko wieżę, zaczęłam się zastanawiać, co do diabła Wieża Eiffla robi w Poznaniu/co ja do diabła robię w Paryżu. Przywitały mnie trzy książki. A ja nareszcie mam ze sobą słownik do francuskiego i brak wymówek, by unikać nauki. Powinnam iść spać, ale jestem tak zmęczona, że aż mi się nie chce.

Z czym się wiąże brak szacunku. Tytułu nie traktujcie poważnie, ponieważ wszyscy każą mi traktować niepoważnie te objawy.

Moja babcia twierdzi, że nie mam szacunku dla mamy i pieniędzy, bo ciągle przyjeżdżam do domu, a to kosztuje. Zgodnie z jej zapowiedziami po dwóch i pół tygodniach od mojego ostatniego pobytu - w piątek ruszam w trasę przez całą Polskę i wracam do domu. Może tylko na parę dni, ale czuję, że tego potrzebuję (nie tylko ja, ale moje pranie również, ponieważ wciąż nie odważyłam się na samodzielne pranie w akademiku...). Powstał również schematyczny plan działania na niedzielę. Ciekawe, jak się rozwinie i czy coś z niego wyniknie, ale na razie mówi on, że wybieram się na ściankę wspinaczkową. Po raz pierwszy. A od tak dawna chciałam! Niech tylko to głupie stypendium już przyjdzie! Powinno być dziś, a nie ma.

Myśli nieuczesane.

Kolejny długi weekend zaczęłam sobie trochę wcześniej, niż powinnam. Teraz powinnam być na zajęciach (i to akurat jednych z tych, które lubię), jednak czuję się ostatnio bardziej zmęczona, zniechęcona i w dodatku boli mnie głowa. Na szczęście parę rzeczy mogło mi poprawić dzisiaj humor (i w niektórych przypadkach jednocześnie pogorszyć). Zakupy. Kupiłam sobie żel do mycia twarzy za prawie dwadzieścia euro. Następnym razem powinnam dwa razy walnąć głową w ścianę, zanim wydam tyle pieniędzy. Mandarynki! Podejrzewam, że raczej zaszkodzą mojemu zdrowiu, niż pomogą. A później przyszły mi cztery książki, przy czym się zastanawiam, kiedy je przeczytam. Mam ogromną ochotę na jakieś anime, ale mam tylko jedno pełnometrażowe, na które od paru miesięcy nie wiem, czy mam ochotę. Dlatego powoli zaczynam sprzątać sobie na dysku. A może nie dlatego. Raczej z jakiegoś powodu, który nie jest bliżej określony. Chyba jednak zdecyduję się na jakieś tabletki przeciwbólowe, bo jestem nie do zniesienia

Weekend.

W weekend nie opuściłam segmentu nawet na sekundę. Skończyłam dwie książki. Obejrzałam dwa filmy. Chyba sześć odcinków seriali. Zrobiłam cztery zdjęcia (dwa rozmazane). Obejrzałam MTV EMA (jak dla mnie z Biebera żaden mężczyzna, żeby zwyciężyć w kategorii Best Male, a Gaga ze swoim tekstem o dużym penisie Davida Hasselhoffa osiągnęła mistrzostwo świata, jej strój też był pobiciem różnych rekordów, a Jared Leto był naprawdę kochany). Przegadałam przez telefon jakieś cztery godziny z mamą (o ile nie więcej). Zjadłam więcej słodyczy, niźli bym chciała.

Home sweet (?) home.

Tym razem podróż nie minęła mi szczególnie dobrze i miło. Po trzyipółgodzinnym oczekiwaniu we Wrocławiu, o mało nie zginęłam tragicznie w tłoku na dworcu. Cudem udało mi się usiąść, a później oddychałam z ulgą całą drogę. Nie wyspałam się, a w Krakowie byłam o piętnaście minut za późno. Gdy tylko dotarłam do domu, zjadłam wybitnie dziwne śniadanie, którym uraczyła mnie mama - typowo holenderskie, ponieważ były to wszelakiego rodzaju artykuły spożywcze przywiezione przez mamę z Holandii. W ten oto sposób zjadłam trochę czekolady do kanapek, zagryzłam ją mini kabanosem (przed chwilą zjadłam ich całe opakowanie), następnie jakimś przekładanym (pyyyycha) ciastkiem, kawałkiem boczku, paskudnymi żelkami, plasterkiem zbyt słonego salami. Staram się nie myśleć o tym, jaki skutek wywarłaby na mnie taka dieta w okresie długotrwałego stosowania. A potem spać. Nastąpiła godzina dziesiąta: Za chwilę będzie woda, idź się myć. Wygrzebałam się z łóżka, a później wyjść z wanny nie chciałam, bo tak miło

Dynia pieczona.

Tak naprawdę wciąż pozostaje w fazie halloweenowych życzeń. Moich oczywiście. Podstawowy problem polega na tym, że albo nie mogę dyni dostać, albo jestem na drugim końcu świata, gdzie - o zgrozo! - nie ma piekarnika. Pamiętam jak parę lat temu udało mi się ją dopaść. Była mała, niewinna i pomarańczowa. Miała doskonały kształt. Starannie zdjęłam z niej skalp, a później wygrzebałam wnętrzności. Gdy została ładnie od środka wyskrobana, namalowałam na niej pisakiem oczy i usta, które następnie wycięłam. I powstała moja halloweenowa dynia. Zapaliłam w niej świeczkę, a później przez kilka miesięcy siedziała w zamrażalniku, bo było mi żal ją wyrzucić. Nie powiem, jak wyglądała po rozmrożeniu. W tym roku jest plan. Ciasto dyniowe. I wszystko zależy od tego, dokąd uda mi się w sobotę zaciągnąć mamę i czy będzie tam dynia (obstawiam, że w Rossmannie, Empiku i Media Expert nie m na nią co liczyć), czy ja będę mieć wystarczająco dobry nastrój, żeby znieść obecność wszystkich (czyt. w liczbie t