Ulubieńcy stycznia.

 Hohoho! Stęskniliście się za najdziwniejszymi ulubieńcami w Sieci? Toż mam szczerą nadzieję, bo wracamy z wielkim hukiem i zerem treści!

Powiem Wam tylko, że styczeń sam w sobie jako miesiąc zdecydowanie w moich styczniowych ulubieńcach by się nie znalazł. Był wyjątkowo popaprany i chyba się z moim Niemcem nigdy tak nie nakłóciłam jak właśnie w styczniu.

Jeśli się zastanawiacie, czemu tak późno (aż cztery dni po końcu stycznia!) ulubieńcy, to powiem Wam, że rozładowała mi się bateria w aparacie i nie chciało mi się go podłączyć do żadnego prądotwórczego urządzenia. Ale już luty, już po szcześciogodzinnym egzaminie, więc wymówek koniec.

Akcja!

1. Kosmetyki.
W grudniu (po południu) doprowadziłam moje dłonie do stanu tragicznego. Z tego oto powodu uznałam, że kupię sobie [kolejny] krem do rąk. Ten nie denerwuje mnie tak zapachem jak Alverde nagietkowy, którym to się już przejadłam, ładnie nawilża, a dłonie nie wyglądają już jak pustynia, którą ktoś próbował orać.
 2. Lifestyle.
To wbrew pozorom nie sen (sypiam ostatnio po dziesięć godzin i jeszcze mi mało, chodzę ciągle zmęczona, boli mnie głowa i nie mogę wytoczyć się z łóżka). Nawet nie łóżko. I nic, co się z nim wiąże. To po prostu najładniejszy kolorystycznie element mieszkania (jeszcze mi się kuchnia obrazi). Tak, w kategorii lifestyle wygrywa przeprowadzka! Łącznie z największym koszmarem, jaki miałam pecha przeżyć - sklepami meblowymi. Byłam chyba tam ze trzy lub cztery razy i dostawałam rozstroju nerwowego. Aż dziwne, że mnie nikt nie rozstrzelał. Zdecydowanie zasłużyłam wtedy, gdy powiedziałam odnoście pytania się mnie o jakiś tam element mieszkania: "Nie obchodzi mnie to". Ale przeprowadzka sama w sobie i wszystko, co się z nią łączyło, zdecydowanie zasługuje na laury. Swoją drogą od drugiej połowy grudnia jestem oficjalną, zarejestrowaną mieszkanką Niemiec z przydzielonym numerem identyfikacji podatkowej... Jeszcze się dobrze nie wprowadziłam, a Niemcy już oczekują, że ja jakieś podatki będę płacić!
 3. Moda.
Moja za duża, różowa czapka z 20% wełny jakiejś tam kuzynki lamy. Trochę (bardzo) marzłam tej zimy (i jesieni, i wiosny...), więc nie mam wątpliwości, że różowe czapki są fajne. Szczególnie w połączeniu z dużą różową torebką i różowym szalikiem. Szkoda, że nie znalazłam różowych butów zimowych...
 4. Kultura.
Kto mi powie, co ma różowy Benetton wspólnego z kulturą? Ano to definicja miłości. A konkretnie różowy segregator, w którym znajduje się tomik wierszy skomponowany dla mnie przez moją przyjaciółkę. Moje, jej, nasze ulubione. 90% zawartości to polscy poeci. Ale jakiś Niemiec się tam też znajdzie... Absolutnie cudowna rzecz. I prywatna jak diabli.
5. Kulinaria.
Skoro różowo, to różowo. Kto spędza ze mną czas, ma okazję się przekonać, jak narzekam, że mój najukochańszy jogurt wszechświata jest wiosenną edycją limitowaną i jest tylko cztery pierwsze miesiące w roku dostępny. Aaaaaale! Ostatnio (jakieś dwa tygodnie i cztery czteropaki temu) odkryłam na półce w Kauflandzie. Jedno opakowanie (czteropak, no przecież mówię!). Jak stanęłam przed półką i zaczęłam składać mu pięć minut pokłony, to tylko jeden facet się na mnie dziwnie popatrzył. Porwałam i uciekłam. Mój! A to tylko delikatny jogurt wiśniowy z bitą śmietaną... Co najlepsze - inne mi nie smakują. Tylko wiśniowy. Jestem absolutnie i niezaprzeczalnie uzależniona. Ale dziś siłą woli zmusiłam się do nie kupienia kolejnego...

Komentarze

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS