Oswajamy jesień! Jak rozgrzać się w zimne dni?
Punkt ósmy wyzwania mówi o przygotowaniu się na chłodne dni. Uzupełniłam zapasy herbat, kocyk już miałam od wczesnej wiosny (choć ostatnio wszędzie widzę taki jeden, o którym marzę...), kupiłam dodatkową parę kudłatych skarpetek... Ale zapomniałam o rzeczy tak prostej, tak mocno przez niektórych kojarzonej z babciami, że aż retro. O rzeczy tak genialnej, że tym geniuszem zachwycam się od dwóch tygodni i stukam się w głowę z rozpaczy nad własną głupotą. Mowa o termoforze.
Pamiętam z dzieciństwa, że miałam termofor (wciąż mogę nawet powiedzieć, gdzie on jest), ale to była raczej konieczność, niż przyjemność. Gdybym w te okropne zimy w domu moich rodziców, gdy wewnątrz panowało dziesięć stopni, przypomniała sobie o istnieniu termoforu, z całą pewnością byłabym szczęśliwsza. Jednak tak się nie stało i notorycznie marzłam. Dopiero tej wiosny mój Niemiec z jakiegoś powodu uznał, że potrzebuję i mi kupił. Użyłam go może dwa razy, a potem odstawiłam. Wydawało mi się to jakieś głupie i bezsensowne. Ostatnio jednak termofor wrócił do łask, gdy marzłam nocą pod kocem i dwoma kołdrami, z moim mężczyzną ogrzewającym mnie z jednej strony. I termofor wylądował z nami w łóżku. Pod tymi warstwami kołder utrzymuje temperaturę całą noc, a ja mogę spokojnie spać i nie marznąć.
W końcu uznałam, że jeden to za mało i obecnie posiadam dwa. Mój "stary" różowy, oraz nowy, kudłaty (chyba znacie już moją słabość do kudłatych rzeczy, choć w tym wypadku ta kudłatość kosztowała dwa razy więcej niż tamten różowy). Nie marznę w nocy, nie marznę też w dzień, gdy siedzę przed komputerem i przytulam się do mojego źródła ciepła.
Termofor, trochę gorącej wody, a zimno znika. Prosty, a genialny wynalazek. Moje oba pochodzą z Rossmanna. I bardzo mnie uszczęśliwiają.
Wymyśl mi jeszcze coś na zimne poranki, kiedy muszę gnać na autobus!
OdpowiedzUsuńSzalik, legginsy i te śmieszne małe ogrzewacze do dłoni :).
Usuń