10 moich ulubionych zdjęć z Instagrama.

Moje konto na Instagramie jest poniekąd historią życia w naszym mieszkaniu. To właśnie stąd pochodzi pierwsze zdjęcie - niedługo po tym, jak je wynajęliśmy, ale nim się na dobre wprowadziliśmy. Tak przynajmniej to postrzegam. Uwielbiam ten portal i chętnie dzielę się na nim pewnymi elementami mojego życia. Powiedzmy, że daje mi dużo możliwości ekspresji. Dzisiaj postanowiłam się z Wami podzielić tymi zdjęciami z mojego profilu, które lubię najbardziej. Nawet jeśli profesjonalny fotograf złapałby się za głowę. Te zdjęcia są po prostu dobre - bo wywołują we mnie dobre uczucia.

Powyższe zdjęcie to pamiątka mojego zeszłorocznego pobytu w Warszawie u Kasi, gdzie zrobiłyśmy mnóstwo wspaniałych rzeczy - między innymi wybrałyśmy się na obiad do Tel Avivu. Lubię kompozycję i kolorystykę tego zdjęcia, a także jego prawdziwość - nagryziona pralinka, prawie wyjedzona zupa... Okropna bloggerka nie zrobiła zdjęcia przed jedzeniem! Hańba! (W podlinkowanym wyżej poście możecie zobaczyć te smakołyki przed najedzeniem, więc taka okropna to ja znowu nie jestem...).
To bodajże trzecie zdjęcie na Instagramie. Czyli musi być styczniowe. Szłam sobie przez Słubice o zmroku i zastałam taki widok. Urzekł mnie i nawet na zdjęciu robionym aparatem ma coś w sobie. A przynajmniej mi się podoba. Bardzo.
Tutaj zachwyca mnie ciekawie ułożona ostrość. A poza tym cudowny kolor mojej zupy rzodkiewkowej i kiełków. Nie mogę się na to zdjęcie napatrzyć.
To już czysta wartość sentymentalna, która kipi romantyzmem. To najromantyczniejsze zdjęcie pocałunku wszech czasów! Przyznajcie to! Kocham to zdjęcie, obecnie mam na tapecie w telefonie.
Osobiście uważam to ujęcie za przejaw mego geniuszu. Zrobiłam je w ramach jakiegoś wyzwania, gdzie zdjęcia miały być czarno-białe. Jakiś diabeł mnie podkusił, że nie użyłam tego filtra na sto procent i dopuściłam odrobinę koloru, którego nutkę można dostrzec na nożycach.
Gdyby nie pojawił się żaden kot, to musiałabym się szybko wybrać do psychiatry. To kot. Takie wyjaśnienie wystarczy.
Prezent od Kasi wymusił na mnie mnóstwo pracy, ustawiania światła, coby kolory cieni były w miarę wiarygodne... A aparat się buntował (to jedno z niewielu zdjęć, których nie zrobiłam telefonem). Ostatecznie je uwielbiam. Za moją pracę i kompozycję. No i to paletka Naked2...
Z jakiejś przyczyny uważam, że to zdjęcie nie pasuje do ogólnego wyglądu mojego Instagrama, niemniej nie mogę się zmusić, by je usunąć, bo zwyczajnie mi się podoba. Kolory, jakaś niewiarygodność i ta moja własna mała katedra Notre Dame w niemieckim miasteczku.
Nie ma to jak przypadkowe selfie w witrynie sklepowej. Chciałam tylko zrobić zdjęcie tego kota, a wyszło jedno z moich ulubionych selfie. W Krakowie, przed Bramą Floriańską. Tak się teraz zastanawiam, czy to było tego dnia, w którym zwiedziłam wszystkie toalety przy Rynku, bo dosłownie co dwie minuty musiałam...
Faworki, chrust, czy jak kto woli... Pierwsze, które zrobiłam w pełni samodzielnie, smażąc je w patelni. Tłuszcz wykipiał, zalał pół kuchni, ja się dość mocno poparzyłam, próbując ratować, co się dało i jednocześnie dalej pracować. Zapamiętałam na przyszłość, że patelnia jest zdecydowanie zbyt płytka, jeśli istnieje groźba przegrzania oleju w dużej ilości. Tyle wspomnień i doświadczeń w jednym zdjęciu, które wygląda tak niewinnie! Poza tym naprawdę podoba mi się kolorystyka, przypadkowa kompozycja (u mnie prawie zawsze jest przypadkowa) i te plamy tłuszczu. Wygląda to tak naturalnie, że aż sztucznie.

Podobało Wam się? W takim razie zapraszam po więcej zdjęć - nietypowych, bo nie lustrzanką, lecz telefonem, w miarę naturalnych, bez ustawiania wszystkiego pod linijkę. Zapraszam do mojego albumu dobrych wspomnień w wersji życiowej - nie wyidealizowanej.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS