Z życia w teatrze cz. 1. Codzienność.

Gdy spontanicznie zdecydowałam się na praktyki w teatrze, nie spodziewałam się niczego. Raczej martwiłam się, że moje wymagane sto pięćdziesiąt godzin będę zdobywać dwa miesiące. W końcu aktorzy w dzień śpią, a nocą występują... Trafiłam jednak do teatru, który jest na tyle mały, że aktor to praca na cały etat i na aktorstwie się ona nie kończy. Tak naprawdę moje wyobrażenie potwierdziło to, że nie mogłam dorwać dyrektora, o którejkolwiek godzinie bym się nie pojawiła... Dopiero teraz rozumiem błędy w moim podejściu do tych poszukiwań jego osoby.

Dzień w teatrze jest bardzo długi. Zaczyna się między siódmą a dziesiątą rano (to drugie się zdarza dość rzadko) i trwa do dwudziestej-dwudziestej pierwszej. W weekendy mniej więcej do siedemnastej (chyba że jest wieczorny występ, jak to będzie miało miejsce w ten weekend, wtedy można sobie wybić z głowy "wolny" weekend). Pojęcie "dnia wolnego" nie istnieje. Żeby pracować w teatrze, najlepiej tam zamieszkać, wtedy przynajmniej po tych jedenastu-trzynastu godzinach tam spędzonych nie trzeba się martwić, że traci się dodatkową godzinę na dotarcie tam i z powrotem...

Poranki są dość nieprzytomne. Rozebranie się, obudzenie, założenie wygodnego stroju. Jeśli jest występ - przygotowanie sceny, próba. Potem ewentualny występ, posprzątanie po nim i przerwa na obiad (jemy wspólnie, codziennie gotuje ktoś inny). Po obiedzie kolejne ciekawe zajęcie typu próba (do innego przedstawienia), jakieś ćwiczenia, ewentualnie zajęcia z kimś z zewnątrz (taniec, warsztaty teatralne), potem przerwa (lub nie) i kolejna próba lub - jak to w czwartek u mnie bywa - trening fizyczny (czyli po prostu wyjątkowo wyczerpujący fizycznie WF, który moje leniwe ja szczerze uwielbia - bez sarkazmu). Jeśli rano nie ma występu, można pospać chwilę dłużej a następnie zabrać się za coś ciekawego, jak np. nauka żonglowania, albo po prostu sprzątanie... A gdy nie ma czego sprzątać, zawsze można namalować plakaty, skserować coś, albo... wypić herbatę.

Pamiętam, że pierwszego dnia zapytałam, czy mam coś zrobić, a M. odpowiedziała: "Wypić herbatę". Całkiem to wygodne, bo w ciągu dnia można sobie coś poczytać... Choć bywają i takie dni, gdy nie ma możliwości usiąść na choćby pięć minut (poza obiadem, który zdaje się być święty).

Jeśli chodzi o niektóre arcyważne zajęcia, które wykonałam w tym tygodniu, to jednym z nich była zabawa w Kopciuszka. Nie granie Kopciuszka, ale bycie nim. W jednym przedstawieniu jest mieszana mąka i ziarno. Ktoś musiał to oddzielić i padło na mnie... Po drugim razie tego samego dnia zostałam wręcz ekspertem i szło mi bardzo szybko. Kolejne było podpisywanie walizek z ubraniami w piwnicy, gdzie znajdują się stroje i rekwizyty. Przypadkiem zrobiłam to lepiej, niż tego ode mnie oczekiwano. No i włączenie oraz wyłączenie kamery podczas dzisiejszego przedstawienia.

W przypadku, gdyby ktoś się zastanawiał, czy jestem nieludzko wykorzystywana jako praktykantka - nie jestem, nie robię więcej niż inni, może nawet mniej. Na pewnych rzeczach się po prostu nie znam lub sama z siebie nie wpadnę na to, by je zrobić, a ich życie sprawia, że zwykle sami się za wszystko zabierają. Ja po prostu jestem i robię to, co oni. I muszę przyznać, że te praktyki są jednym z najlepszych pomysłów, na jakie wpadłam w całym moim życiu. Są męczące, ale dawno po niczym nie byłam taka pełna energii.

Swoją drogą wczoraj pobiłam jakiś rekord czasu, który spędziłam w pracy - trzynaście i pół godziny. Już robię się ekspertem w liczeniu o dwudziestu czterech. Mimo mojej fascynacji mam nadzieję, że nie dojdę do czterdziestu ośmiu, a moja doba wciąż będzie miała tyle godzin, ile powinna mieć.

Komentarze

  1. Mogłabyś porobić parę zdjęć? Może to głupota ale chciałabym zobaczyć, jak to wszystko wygląda od kulis :D Wydaje mi się, że chyba wcześniej nie miałam takiej okazji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie noszę ze sobą aparatu, ale chyba zacznę :). Zobaczę, co jestem w stanie zrobić.

      Usuń
  2. Jupi :D

    A mój chyba mniej puchaty od Deusza. Twój ma takie fajne rysiowe włoski na uszach :D To też maine-coon jest? czy syberyjski leśny? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *edit: norweski leśny miało być :D

      Usuń
    2. Deusz jest mieszańcem czegoś bliżej nieokreślonego :). Możliwe, że mniej kudłaty :D.

      Usuń
  3. A to bardzo ciekawe, jakoś nigdy do głowy mi nie przyszło,że tak to w teatrach wygląda, czli mówisz,że codziennie są takie ćwiczenia i cała obsada w nich uczestniczy? Nawet żonglowanie? Brzmi bardzo fajnie, to musi być naprawdę rozwijająca praca. Gratuluję dostania się! :) A jesteś tam normalnie jako aktorka, czy pomoc?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli jest to stała obsada teatralna, a nie tylko osoby do poszczególnych przedstawień, to myślę, że tak. U nas wszyscy biorą w tym udział. Zwykle te ćwiczenia są przed próbą, by się rozgrzać, choć raz w tygodniu mamy dwie godziny poświęcone tylko na nie. W żonglowaniu także - mamy w grafiku określony czas na to i idziemy żonglować.

      Ja też się nie spodziewałam czegoś takiego, ale okazało się cudowne :).
      Dziękuję!

      Obie rzeczy. Jestem jako wszystko. Jestem z nimi i robię to co oni. Mam za sobą już jedno przedstawienie, teraz zostaję dłużej, bo dostałam fajną rolę w innym. Czyli zarówno jako aktorka jak i pomoc (co nie jest już normalne, bo jedna z dziewczyn ode mnie mówi, że gdy ona kiedyś robiła praktyki w teatrze, to nie było tam grania z nimi, tylko przypatrywanie się, więc mam ogromne szczęście).

      Usuń
    2. No to super, trzymam kciuki! :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS