Posty

Wyświetlam posty z etykietą o smaku

Food diary, czyli co jadłam przez ostatni tydzień.

Obraz
Wpadłam na głupi pomysł zwracania uwagi na to, co jem, ile jem, kiedy jem... Bzdura. Chciałam Wam po prostu pokazać, jak wygląda mój bezmięsny i bezglutenowy tydzień. Tak, od dwóch tygodni trzymam się z daleka od glutenu - jakimś cudem moje problemy z układem pokarmowym się uspokoiły, więc chyba pozostanę przy tej diecie. Zwykle jestem dość jednostajna. Kupię coś i jem to przez kilka dni, dlatego pewne rzeczy się powtarzają. A czasem zwyczajnie mam ochotę tylko i wyłącznie na jedną rzecz i żywię się nią na okrągło, dopóki mi się (na jakiś czas) nie znudzi. Dlatego non stop widać kozi camembert, czy miód (w tym miesiącu kupiłam dwa - manuka i z kwiatu pomarańczy - i się nimi zachwycam), albo truskawki. Od razu pragnę zaznaczyć, że sobota była tragiczna pod względem żywieniowym, bo nie zjadłam nic sensownego (z braku czasu na cokolwiek) i jadłam w zasadzie z doskoku, co mi wpadło w ręce. Spróbowałam podzielić to na jakieś sensowne kategorie posiłkowe, ale było to trudne. A "dese

Ulubieńcy lutego.

Obraz
 Nie spóźniłam się! Punktualnie ostatniego dnia miesiąca (w tym wypadku punktualnie mogłoby też oznaczać 1. marca) publikuję ulubieńców, którzy jak co miesiąc - są dziwni. Taka tradycja. I musi się jej stać zadość. (Czasem mam problemy, co należy zaakcentować w danym zdaniu, żeby miało sens - tak było też z poprzednim.) 1. Kosmetyki. Na podium staje olejek różany do twarzy Alverde. Był moim małym życiowym marzeniem, ale jakoś nigdy mi się go nie chciało kupić. Tak ładnie nawilża i redukuje zaczerwienienia, a w dodatku pachnie tak powalająco... że nic innego by się w lutowych ulubieńcach znaleźć nie mogło. Jeśli macie możliwość - wypróbujcie go. Choćby tylko do wąchania. 2. Lifestyle. Weekend z Kasią jest niepodważalnie jednym z najnajnajfajniejszych momentów lutego.  3. Moda. Są tylko dwie rzeczy, którym się nie mogłam oprzeć - ta bransoletka oraz pewien sweter, który swojego miejsca w ulubieńcach się na pewno doczeka. Dziś po prostu nie wymyśliłam, jak go sfotografować,

Warszawski weekend.

Obraz
 Na początek pragnę się wyżalić: 1. Nie lubię Warszawy, choć pół życia próbowałam sobie wmówić co innego. 2. Jestem leniwa, niezorganizowana i rozrzutna. 3. Mój komputer uznał, że nie otworzy mi zdjęć, ponieważ folder nazywał się "Weekend z Kasią" i to "ą" go denerwowało i faktycznie - nie ruszyłam z miejsca, dopóki nie usunęłam "ą". Dlatego post zamiast wczoraj, jak Bóg przykazał, pojawia się dzisiaj - jak komputer przykazał. Amen. Na ten weekend czekałam już długo. Z Kasią planowałyśmy go już od tygodni, żeby nie powiedzieć miesięcy. Miało być po prostu fajnie. I tak było, a nawet więcej - cudownie. Weekend miałyśmy ściśle zaplanowany (co widać na powyższym zdjęciu). Ten plan mnie zachwycił. Absolutnie. Nie udało się go wypełnić stuprocentowo (bo trochę przeceniłyśmy nasze zasoby energetyczne i w ten oto sposób nie udało się obejrzeć "Bulwaru zachodzącego słońca", a i do Fridge nie pojechałyśmy, bo uznałyśmy, że nie jedziemy i

Moja kolekcja herbat.

Obraz
Kiedyś bym powiedziała, że jestem od herbaty uzależniona. Od zielonej, mówiąc dokładnie. Od roku pijam głównie ziołowe i rooibosa. Skąd ta nagła zmiana? W teatrze zaprzyjaźniłam się z ziółkami i było mi z nimi dobrze, odzwyczaiłam się od herbaty i nawet po zielonej skacze mi ciśnienie. Nie przeszkadzało mi to oczywiście w powiększeniu mojego herbacianego zbioru. Trochę ponad rok temu pisałam Wam o mojej kolekcji herbat . Wtedy wydawało mi się to dużo, dopóki dziś nie spojrzałam na ten post i ostatnio nakręcony filmik (oj, bzdura, do tego celu wystarczyło zajrzeć do herbacianej szafki). Jeśli chcecie wiedzieć, co się w moim herbacianym świecie zmieniło (przybyło, ubyło, pozostało...), zapraszam na ten przydługi filmik o mojej małej obsesji. Może ktoś z Was zechce wpaść do mnie na herbatę? (Czy ja to właśnie napisałam?)

Moja prywatna lista najgłupszych diet, jakie wymyślił człowiek.

Obraz
Zawsze interesowało mnie odżywianie i różne diety. Tak bardzo, że już od dzieciństwa chciałam być wegetarianką (ja! Naczelny mięsożerca tej planety!). Na chęciach się kończyło, ale wszelakie artykuły i inne teksty mocno mnie inspirowały. Do dziś czytam chętniej o jedzeniu niż o czymkolwiek innym. Jednak pewnego pięknego dnia uznałam, że wszelakie granice zostały przekroczone i niektórym się w - żeby nie powiedzieć dosadniej - głowach poprzewracało i wymyślili sobie coś, co niby jest fajne, ale osobiście – zdroworozsądkowo i z określonym bagażem dietowych doświadczeń – uważam, że to lekka przesada. I nie mówię tutaj o dietach krótkotrwałych, które mają na celu odtruć, odciążyć czy pozbawić wagi organizm. Mówię tutaj o czymś, co ma być dietą na całe życie. Mój osobisty ranking najbardziej idiotycznych diet, o jakich ostatnio słyszę. Powiem tylko, że na samo czytanie o nich skręcają mi się wszystkie wnętrzności, robi mi się niedobrze i zaczyna boleć mnie żołądek.  Raw diet

Podsumowanie pierwszego tygodnia zdrowego wyzwania.

Obraz
Nie było powalająco. Nie byłam zbyt pilną wyznawczyn... wyzwaniowczy... wyznaniowzczyn... no, nieważne. Nie byłam i to jest fakt. Bo co prawda już pierwszego dnia spałam dodatkowe dwie godziny dłużej, a moja nowa aktywność fizyczna (bieganie przy temperaturze -10°C) skończyła się chorobą, ale z cukrem to nie podołałam. Wprawdzie zrezygnowałam ze słodyczy na trzy dni, ale udało mi się zrezygnować z mojego jogurtu . A nie wątpię, że tam jest cukier. Pewnie nawet więcej, niż bym chciała (to jedyna rzecz, której składu nie czytam, bo nie chcę się wystraszyć). I piłam ciągle wodę z cytryną, imbirem i miodem. Wprawdzie mojego miodu nikt nie dosładza, ale obawiam się, że to żałosna wymówka... Dłuży spacer był niedzielnym wyjściem na zakupy do Polski. Na nic innego czasu nie wystarczyło, a miałam wybór - albo spacer, albo kolacja. Głód zwyciężył... I postarałam się zaplanować posiłek. Tatara z łososia . Ale ja, łoś jeden, byłam tak leniwa, że nie chciało mi się go drobno pokroić i zmielił

Dzień pod patronatem elektronicznego jarmużu.

Obraz
Pojechałam wczoraj po komputer. I prezenty świąteczne. Wyjechałam tak, że o dziesiątej (gdy to Niemcy uznają, że można chwilę popracować i otwierają sklepy) byłam w Berlinie. Na trzynastą miałam być z powrotem w teatrze - próba. Czyli najdalej o jedenastej dwadzieścia trzeba wyjechać... Ej, zaraz, ale ja mam do zaliczenia cztery sklepy! Friedrichstr., Alexanderplatz. Lush, ekosklep, Douglas i Saturn. W dodatku mam w głowie, jak wygląda odbiór zamówień w Polsce. Dziesięć minut czekania na sprzedawcę, który może się mną w końcu zainteresuje, dziesięć minut tłumaczenia, czego od niego chcę, dziesięć minut jego zastanawiania się, na kogo może zwalić znalezienie produktu, a potem kolejne dwadzieścia minut szukania zamówienia w magazynie, a następnie dziesięć minut sprawdzania, czy na pewno jestem tym, za kogo się podaję i łaskawe wydanie. Dlatego też zostawiłam Saturna na koniec, pospiesznie biegając od sklepu do sklepu. Dobrze, że w miarę dokładnie wiedziałam, co chcę kupić, bo bym się z

Oswajamy jesień: Przyrządź grzany cydr.

Obraz
Z cydrem było mi jakoś nie po drodze. Prawie tak samo jak z grzanym winem, na które naszła mnie ochota, gdy tylko nastąpił okres świąteczny (czyli jakiś miesiąc temu). Napoje alkoholowe to średnio moja bajka (ostatnio nawet wpicie odrobiny herbaty powoduje u mnie drżenie mięśni i nadpobudliwość, bo ciśnienie mi skacze), a te bezalkoholowe mają zwykle wyjątkowo kreatywne składy - zrobiła się ze mnie ostatnio żywieniowa wariatka i byle czego do ust nie wezmę (wyjątkiem są określone słodycze). Zatem ni cydr, ni wino mi nie podeszły. Ale za to ja weszłam do DM. Liczyłam na to, że mnie oświeci w kwestii prezentów świątecznych, ale skończyło się na tym, że znowu wybrzydzałam (składy). Kupiłam sobie więc gumki do włosów, potem pogrzebałam w pudle z papierami do pakowania i wzrok skierował mi się na powyższy poncz owocowy. Czytam i myślę - ma więcej soku jabłkowego, niż jakiegokolwiek innego, więc możemy udać, że to cydr. Wzięłam więc, podgrzałam, posypałam większą ilością cynamony, wrzuci

Oswajamy jesień: Kup/zrób przebranie na Halloween. I mała relacja z obchodów tego święta.

Obraz
   Najpierw zapytałam się Kasi , czy dirndl może służyć jako strój halloweenowy, a gdy odpowiedziała twierdząco, odetchnęłam z ulgą, że nie muszę nic wymyślać. Dopóki nie uznałam, że faktycznie robię Halloween. Wtedy dirndl nagle przestał mi pasować. Gdybym była w USA, nie miałoby to znaczenia, ale w tradycyjnej Europie... trzeba choć trochę trzymać się tradycji. I postanowiłam, że stanę się wiedźmą. Kradzież białej bazy do makijażu z teatru, unicestwienie całego opakowania moich cieni do smokey eyes z Bourjois (nie znosiłam ich, bo miały baaaaaaardzo słabą pigmentację i trwałość, więc wybrudziłam nimi moje zombie - tak, byłam wiedźmą z zombie) i mycie rąk milion razy w trakcie robienia makijażu, żeby nie zepsuć reszty moich kosmetyków. Gorzej było z pędzlami, które wymagały natychmiastowej kąpieli, ale musiały na nią poczekać aż do wczoraj. Ach, lenistwo... Zombie biegało bez jednego buta (auć, zimno!) i w cienkiej dziurawej koszuli, a ja też nie byłam najcieplej ubrana... Legg

Ulubieńcy października.

Obraz
 Nadszedł listopad. Miesiąc nowych planów, już powoli zapachów świąt i rozmyślań, co i dla kogo. Moje święta będą zupełnie inne niż dotychczasowe. Przyznam, że się trochę boję, ale jestem ogromnie podekscytowana. Nie mogę doczekać się jutra, nie mogę doczekać się grudnia, nie mogę doczekać się świąt, nie mogę doczekać się nowego roku, nie mogę doczekać się... marca. Kiedy to najprawdopodobniej postawię całe swoje życie na głowię i zmuszę się do stania się całkowicie dorosłą, odpowiedzialną za siebie osobą. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie. A wszystko to ma swój początek w listopadzie. Bez listopada prawdopodobnie żadna z tych rzeczy by nawet nie zaistniała. 1. Kosmetyki. Ranking wygrywa firma fridge produkująca absolutnie naturalne kosmetyki, których trwałość to dwa miesiące. Zamówiłam sobie zestaw próbek i się zakochałam. Wprawdzie niewygodne jest, że trzeba przechowywać je w lodówce, ale już prawie się przyzwyczaiłam. Są niestety nieziemsko drogie... Ja zużywam kosmety

Gdybym, będąc w Berlinie, zrobiła coś innego, pewnie świat by się skończył.

Obraz
 Jeśli się po powyższym zdjęciu nie wystraszyliście i postanowiliście zostać, muszę stwierdzić, że to była zła decyzja. A może inaczej - ja jestem zła. Na siebie. Bo Berlin zamyka mi się gdzieś pomiędzy Bramą Brandenburską i Alexanderplatz, a tak być nie może! I jeszcze zawsze ten nieszczęsny Ishin jako obowiązkowy punkt programu. Chyba zacznę sama jeździć, żeby wprowadzić trochę urozmaicenia. Tak, pojadę sama i po pół godziny wrócę, bo nie lubię się włóczyć po miastach bez towarzystwa. Niemniej o dwunastej mieliśmy do załatwienia sprawę natury studenckiej. Wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat (po polskiej stronie) mój rocznik jako ostatni musi mieć indeksy, ale jakoś tak wyszło i trzeba było wybrać się do Berlina po wpisy. Jeszcze pociąg kończył bieg na Berlin Ostbahnhof i pojawiło się pytanie, czy uda się dotrzeć na dwunastą na Alexanderplatz. Takie moje małe schizy, bo zawsze muszę być wszędzie za wcześnie. I tym razem też tak było. Dwadzieścia minut w mrozie (mam ostatnio okropn

Oswajamy jesień: Wypróbuj nowy przepis z dynią.

Obraz
Z dynią poznałam się w tym roku po raz pierwszy. No dobrze, trochę kłamię, bo moją pierwszą zupę z dyni zjadłam dwa dni przed egzaminem teoretycznym na prawo jazdy, a dzień przed nim mnie tą zupą przeczyściło... Czysta radość. Przez problemy z żołądkiem do egzaminu się nie przygotowałam (nie ma to jak zwalać na Bogu ducha winną dynię). A może przez to, że zaraz po posiłku w tej samej restauracji zobaczyłam jeden z moich UJ-owskich koszmarów, który prowadził tam zajęcia z kilkoma studentami... Mniejsza o to. W tym roku jednak poznałam się z dynią lepiej. Nawet dowiedziałam się, która jest najbardziej przyjazna gotowaniu (hokkaido, bo nie trzeba jej obierać i ma przyjemny rozmiar). Zupę z dyni ugotowałam w tym roku dwa razy i byłam z niej dumna. Zatem do wypróbowania nowego przepisu potrzebowałam... nowego przepisu. I wymyśliłam sobie sok z dyni, jak z Harry'ego Pottera. Jak wymyśliłam, tak zrobiłam. I poległam. Nie pokażę Wam zdjęcia tego tworu (choć na piknikowym zdjęciu możecie go

Oswajamy jesień: Zrób domowe pączki. [Quarkbällchen - przepis.]

Obraz
Gdy tylko w zadaniach do oswajania jesieni przeczytałam "zrób domowe pączki", od razu wiedziałam, że podejmę się robienia Quarkbällchen. Pączki same w sobie nie są moją miłością, ale w tym cudzie z twarogiem zakochałam się zeszłej zimy (nawet gdy zjadłam kilka gorących i rozbolał mnie po nich żołądek, nie potrafiłam się im oprzeć). A skoro już coś musiałam zrobić, to padło na nie. Nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. W smak mają bardzo podobny do racuchów. Co prawda nie przypominają tych, które jadłam, ale były smaczne. Co prawda jestem beztalenciem i tylko jeden przypominał piłeczkę, jak to z nazwy wynika. Cała reszta była tworami o dziwnych kształtach. Dobrze, że smak był przyzwoity, a nie taki, jak wygląd. Podstawową zaletą tego przepisu jest to, że jest prosty jak budowa cepa. Zaletą numer dwa jest stosunkowo niska zawartość cukru, więc da się je zjeść. Ba!, są mało słodkie. Przynajmniej dla mnie. A że ja ostatnio nie jestem w stanie znieść białego cukru, to

Milky Way Magic Stars!

Obraz
Gdy lata temu z niewyjaśnionych przyczyn zniknęły ze sklepowych półek (wraz z batonikami Pinokio, cukierkami Geisha, batonikami Nestle i mnóstwem innych rzeczy - ach, Frugo), mocno za nimi tęskniłam. Plotka głosiła, że gdzieś na świecie są - ba!, nawet na Allegro. Tylko w sklepach brak. Nic, tylko iść i kupić ocet, bo brak magicznych gwiazdek! Zamieściłam je na mojej wishliście i wiedziałam, że trochę potrwa, aż przekonam się do kupna ich na Allegro. Minął sobie miesiąc od publikacji listy, wchodzę na Facebooka (co zdarza mi się tak rzadko i na tak krótko, że aż cud, że mi to nie umknęło), a Magda aż razi Magic Stars po oczach i krzyczy: Są w Tesco! Gdyby nie to, że najbliższe (oddalone o dziesięć kilometrów) Tesco było już zamknięte, pewnie bym tam pobiegła. Ale następnego dnia pojechałam i kupiłam uchachana jak jakiś szczypiorek. Jestem szczęśliwa, że je mam, ale to nie ten smak, który zakorzenił się w mojej pamięci. Wyglądają tak samo, ale okazało się, że moje wspomnienia zdecy

Wyzwanie Foto: Dzień 5. - NA BIURKU

Obraz
Moje biurko to moja kuchnia. Służy wyłącznie to składowania różnych dziwnych rzeczy i przygotowywania na nim posiłków.