Gdybym, będąc w Berlinie, zrobiła coś innego, pewnie świat by się skończył.

 Jeśli się po powyższym zdjęciu nie wystraszyliście i postanowiliście zostać, muszę stwierdzić, że to była zła decyzja. A może inaczej - ja jestem zła. Na siebie. Bo Berlin zamyka mi się gdzieś pomiędzy Bramą Brandenburską i Alexanderplatz, a tak być nie może! I jeszcze zawsze ten nieszczęsny Ishin jako obowiązkowy punkt programu. Chyba zacznę sama jeździć, żeby wprowadzić trochę urozmaicenia. Tak, pojadę sama i po pół godziny wrócę, bo nie lubię się włóczyć po miastach bez towarzystwa.

Niemniej o dwunastej mieliśmy do załatwienia sprawę natury studenckiej. Wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat (po polskiej stronie) mój rocznik jako ostatni musi mieć indeksy, ale jakoś tak wyszło i trzeba było wybrać się do Berlina po wpisy. Jeszcze pociąg kończył bieg na Berlin Ostbahnhof i pojawiło się pytanie, czy uda się dotrzeć na dwunastą na Alexanderplatz. Takie moje małe schizy, bo zawsze muszę być wszędzie za wcześnie. I tym razem też tak było. Dwadzieścia minut w mrozie (mam ostatnio okropne skoki temperatur i jednocześnie się gotuję i marznę), przy okazji przebiegnięcie przez Saturna w poszukiwaniu mojego różowego Vaio (po długich narzekaniach ostatecznie nie znalazłam tego, który chciałam), a i tak zostało dziesięć minut. No to staliśmy i czekaliśmy. Wpisy przybyły spóźnione o kolejne dziesięć minut.

Kolejnym punktem była Alexa, gdzie kupiłam film (na którymś tam zdjęciu niżej, pomieszały mi się przy wrzucaniu do posta) - "Oszukaną" z Angeliną Jolie - oraz chusteczki, które wyraźnie mówią, jak będzie wyglądać moja przyszłość. Jestem w nich absolutnie zakochana! Chcę do tego jeszcze t-shirt i kubek. Jak tylko gdzieś dopadnę, to nie będę się liczyć z kosztami. Kto jak kto, ale ja na to w pełni zasługuję! Ot co! Potem jeszcze napadłam sklep ekologiczny i tam popatrzyły się na mnie herbaty, więc nie mogłam się oprzeć i kupiłam wiedźmią dla L. oraz lotosową Yogi dla siebie.

Potem Galeries Lafayette (bardzo proszę jakiegoś eksperta od języka francuskiego o informację, jak się to wymawia, bo już zdołałam się z kimś o to pokłócić - a nie, dziękuję, sprawdziłam w angielskiej Wikipedii i jest transkrypcja - ha! to ja miałam rację!), kupiłam sobie ciasteczka i kolejnym celem stał się Ishin. Noż oczywiście, bo jakże by inaczej...

W ramach wściekania się na siebie postanowiłam, że zamówię coś, czego nie znam. Tak więc chciałam tororo, ale nie było i stanęło na nigiri z małżami świętego Jakuba, ale wasabi było chyba zbyt świeże i zabiło mi wszystko. Do tego hijiki (takie czarne coś wyglądające jak rozmokła herbata ze skórką pomarańczową, dwa zdjęcia niżej) i dwie sztuki sakura mochi, które co prawda jadłam (trzy i pół roku temu), ale chodziło za mną od przeczytania "Zanim przekwitną wiśnie" - w tej książce miałam czasem wrażenie, że mochi ma większe znaczenie niż bohaterki. Fajne jest to, że słodka fasola jest dostępna na Allegro i mogę sobie kupić. Mój towarzysz wziął mitarashi dango (zdjęcie niżej) oraz cey ro ze zmaltretowanym łososiem (wyglądał bardziej na zmaltretowanego niż posiekanego).

Po posiłku poszliśmy do Dussmanna. Bardzo potrzebuję kalendarza, ale znalezienie idealnego wydaje się niewykonalne. Kupiłam sobie różowy pisak, a potem w dziale z językami obcymi (gdzie spędziliśmy dobrą godzinę) kalendarz językowy na rok 2014 z francuskim. Mój towarzysz przyprawił mnie o ból głowy, więc zdecydowaliśmy się na powrót. Jeszcze tylko zaliczyliśmy szybko Lusha i wróciliśmy. W ten oto sposób minęło sześć godzin w Berlinie. Sześć godzin na absolutnym nic nie robieniu! I zaliczeniu po raz enty tych samych miejsc.

Dzwoni ktoś już do szpitala psychiatrycznego?

Komentarze

  1. Tak wiem że się powtarzam, ale kocham Twoje berlińskie wpisy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zatem chyba poprzestanę na pisaniu ciągle o tym samym, żebyś dalej je kochała :D.

      Usuń
    2. Ale nie tylko je, kocham jeszcze dużo innych :D Nie zabieraj mi tamtych, prooooooszę :D !!

      Usuń
    3. W takim razie poproszę o listę rzeczy, o których mam pisać :D.

      Usuń
    4. Działaj tak jak działasz, bo robisz to super. Jakby co to ja się będę na bieżąco upominać, np - proszę nie zapomnieć o ulubieńcach października!! Wiem, że październik jeszcze nie dobiegł końca, ale tak na wszelki wypadek już piszę ;)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Tak, ale wszystko było zakupami dla Kasi, która pewnie pokaże je w jakimś poście, gdy już je jej wyślę :).

      Usuń
  3. "Oszukana" to dobry film, więc zazdroszczę Ci oglądania go po raz pierwszy. Chociaż ma bardzo ciężką atmosferę, ale ten typ tak ma i za to się go lubi ;)

    Też od dłuższego czasu czaję się na Vaio, ale zostają mi jakieś resztki rozsądku, żeby nie kupować laptopa tylko z tego powodu, że jest różowy. Tym bardziej, że mój netbook nie ma nawet roku ;)

    Też lubię Twoje berlińskie i ogólnie podróżnicze wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie masz czego zazdrościć, ponieważ oglądałam ją dwa razy, kilka lat temu (nawet miałam ją w prezentacji maturalnej). Ale mieć zawsze chciałam.

      Niestety z Vaio chyba rezygnuję na rzecz Lenovo... Jakaś siła wyższa, która uważa się za autorytet w tej dziedzinie, tak zarządziła... Mój netbook w lutym skończy trzy lata, a na moje wymagania jest za słaby.

      Dziękuję :).

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS