O północy na cmentarzu.

Miałam dziś napisać o tym, jakie to straszne, że w Polsce jest dzisiaj wolne, a ja miałam zajęcia, a ksero w dodatku było zamknięte, gdy wyszłam z akademika! Tylko po tym rozpoznałam, że w tym nieszczęsnym kraju wszyscy mają wolne - tylko nie ja. Zachciało mi się studiować w Niemczech... Uznałam jednak, że ostatnio osiągam mistrzostwo w tworzeniu postów dosłownie o niczym (świadczy o tym chociażby ten wczorajszy) i zrobię to, co zamierzałam dać w poniedziałek.

W moim życiu miałam dwa małe marzenia dotyczące cmentarzy. Moim nieformalnym postanowieniem noworocznym i końcowoświatowym było spełnienie największej możliwej ilości pragnień, jakie miałam w życiu. Niektóre są bez sensu, dlatego też z nich zrezygnowałam, bo ich spełnienie uniemożliwiłoby mi zajęcie się innymi (np. skok z jakiegoś niebotycznie wysokiego klifu do morza bądź inne latanie bez skrzydeł lub rąbnięcie samochodem jadącym pełną prędkością w jakieś drzewo albo zabicie własnymi rękami Jareda Leto). Inne jednak są dziwne. Jednym z nich było ulokowanie się na cmentarzu z czymś do pisania i... pisanie. Cmentarz w Wilhelmsaue wprowadził mnie w stan całkowitego zauroczenia swoją słodyczą i niewinnością oraz dużą ilością trawy, dlatego aż prosił się, by na nim usiąść i się położyć i pisać... jak pomyślałam, tak też zrobiłam.

Tak, wiem, że totalnie niewyraźne.
Zajęcia z kreatywnego pisania mają z cmentarzami dużo do czynienia. Większość bohaterów później zabijałam, a cmentarz jest częścią anegdotek z wyjazdu... I w ten sposób spełniłam jedno ze swoich marzeń. Gdyby był umiejscowiony dalej, zapewne by mnie to ominęło, a byłaby szkoda.

Jednak prawdziwym spełnieniem moich odwiecznych pragnień było odwiedzenie cmentarza o północy. Godzina duchów, strach, potwory, trupy... Zawsze chciałam zobaczyć, jak to jest! I choć namawiałam różne osoby, by ze mną poszły... ech, można się domyślić efektów. Jedna osoba stwierdziła, że pójdzie, jeśli ktoś jeszcze pójdzie (najwidoczniej ja jestem straszniejsza niż cmentarz). Przy czym, gdy już znalazł się kandydat nr 3, kandydat nr 2 zrezygnował z wycieczki bez podania przyczyny - mówiąc w skrócie: stchórzył w wielkim stylu. Może bym i poszła sama, ale zazwyczaj lubię się dzielić wrażeniami. Gdy wybieram się dokądś sama, nudzę się śmiertelnie i podejrzewam, że nawet cmentarz o północy by mnie nie ruszył. Nie lubię i koniec. Na szczęście towarzystwo się znalazło w liczbie osób: 1. Tak więc we dwójkę poszliśmy.

Przy ognisku znajdowały się w dodatku kawałki drewna do spalenia, a było ciemno, ja nie miałam okularów i się na nich wywaliłam.

Przeszłyśmy przez bramę cmentarza. Ciemno, nic nie widać - może ledwie zarysy nagrobków. Spodziewałam się wszystkiego, łącznie ze wściekłymi zjawami, jakimiś obłokami unoszącymi się nad grobami... czegokolwiek. Z ogniska dobiegały śmiechy i śpiewy, ale cmentarz był cichy. Szłyśmy między grobami, najpierw rozmawiałyśmy o jakiś głupotach, ale później moja towarzyszka słusznie zauważyła, że rozmowa na cmentarzu nie o trupach jest bezcelowa. Więc zmieniłyśmy tematykę na bardziej adekwatną. Spędziłyśmy tam około dziesięciu minut, bo stanie bez celu i bez duchów wydało się już trochę bez sensu. Nie wybiegłyśmy z krzykiem, nie byłyśmy przerażone, nic nas nie goniło, a żadne duchy w nocy mi się nie śniły. Cmentarz nocą nie był przerażający. I się pytam: O co chodzi w tym całym strachu? Te dziesięć minut uświadomiło mi, jak bardzo ludzie są głupi.

Lubię magię. Nie lubię duchów. Lubię rzeczy niesamowite i nadprzyrodzone. Cmentarz - szczególnie taki stary, na którym są nagrobki z przynajmniej 1820 roku - powinien przerażać. Mieć w sobie coś nadzwyczajnego. A w nocy okazał się równie przyjemnym miejscem jak za dnia - tylko ciemniejszym.

I naprawdę byłam na cmentarzu dokładnie o północy. Taki był cel. Następnym jest wycieczka o północy w głąb lasu. Może w noc świętojańską? Ech, nie, nie będzie mnie wtedy w domu, a tu nawet nie wiem, gdzie jest las i czy w Niemczech da się znaleźć kwiat paproci...


Komentarze

  1. Dziwne pragnienie. Być o północy na cmentarzu. Trzeba jednak przyznać, że w Wszystkich Świętych wygląda to nieziemsko.

    OdpowiedzUsuń
  2. O północy, po północy, czy też w środku nocy na cmentarzu bywałam zawsze we wszystkich świętych. Wtedy odwiedzało się rodzinę, a tak się składa, że moje najlepsze kuzynki od cmentarza mieszkają dosłownie o rzut beretem (czyli wystarczy przejść przez drogę :D ). Jako dzieciaki często latałyśmy tam zobaczyć jak palą się znicze. Nigdy nie oczekiwałam, że nagle mnie tam jakiś truposz złapie za nogę, dlatego też pewnie nigdy się nie bałam.
    Ale jako marzenie do spełnienia to muszę przyznać - nietuzinkowe :-))

    OdpowiedzUsuń
  3. Łeee, też marzyłam o cmentarzu w nocy. Ale takim opuszczonym - w polu. Może wtedy to byłoby coś? Do lasu w środku nocy nie radzę - dziki są, przynajmniej tam, gdzie ja jeżdżę na wakacje, czyli do Puszczy Augustowskiej - i często wychodzą w nocy. To samo sarny i króliki plus pijani ludzie z okolicznych campingów.

    I pytanie - za co zabiłabyś Działeda? Pytam, bo chętnie bym pomogła, argh ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby się zastanowić, ten cmentarz poniekąd pasuje do Twojego opisu - pola dookoła, ludzi i zniczy zero, tylko w dzień ktoś o niego dba. Zaś u mnie w lesie pijanych ludzi nie uświadczysz - nie o tej porze :D.

      Zabiłabym go ze względów osobistych, jest beznadziejnym, bezdusznym mężem i pałam do niego chęcią zemsty xD.

      Usuń
    2. Ahm o.O Jarek beznadziejnym mężem? W sumie, jak sam o siebie nie dba... :D

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS