Posty

Wyświetlam posty z etykietą o teatrze

Hamlet, reż. Thomas Ostermeier

Obraz
Gdy następnego dnia, z samego rana czeka Cię ważny sześciogodzinny egzamin, z całą pewnością najlepszym rozwiązaniem jest pojechać do Berlina, do teatru. Wyjść o północy, położyć się padnięta o pierwszej i spać. Aż zadzwoni budzik, by obwieścić, że nadszedł dzień, o którym kilka razy śniłaś. Koszmary. Po moich zeszłosemestrowych zmaganiach z "Hamletem" aż dziwi, że zechciałam mieć z nim coś jeszcze wspólnego. A jednak. Gdy tylko mam możliwość, staram się rozwijać moją znajomość teatru, a o księciu duńskim jakąś wiedzę już posiadałam. Za to o Thomasie Ostermeierze nie posiadałam żadnej. Po obejrzeniu trailera pomyślałam, że czeka mnie coś niezwykłego. Ale nie spodziewałam się, że to będzie jazda z górki bez trzymanki. Jestem przyzwyczajona do małego teatru, z niewielką ilością rekwizytów, efektów i bałaganu. Tutaj było dużo rekwizytów, dużo efektów i jeszcze więcej bałaganu. Cała scena pokryta ziemią. Do tego szlauch z wodą i moja osobista przygoda na oczach pięciuset l

Ulubieńcy listopada (?).

Zniknął listopad. Przeminął z wiatrem - tym diabelnie zimnym, który ciągnie od Odry i nie da się przejść przez most bez odmrożenia sobie jakiejś części ciała (ale mam nauszniki, więc uszy zostaną całe!). Ten wiatr zabrał ze sobą też mój czas. Listopad minął szybko, w mgnieniu oka. Dlatego poniżsi ulubieńcy będą najdziwniejszymi w historii wszelakich ulubieńców wszechświata. 1. Kosmetyki. Żebym jeszcze miała czas ich używać... Wygrałby na pewno zestaw: dezodorant, pasta do zębów, odżywka do włosów. I nie ma dla mnie znaczenia z jakiej firmy, byleby działały. Tę ostatnią doceniam jeszcze bardziej, odkąd rozpoczął się grudzień. Moimi ulubieńcami jest po prostu absolutna podstawa pielęgnacyjna. Z wyszczególnieniem powyższych produktów, bo bez nich chyba bym umarła. 2. Lifestyle. To złodziej mojego czasu. Teatr, oczywiście. Próby. I moje bieganie z próby na zajęcia i z zajęć na próby. Za mała ilość tekstu, którego z tego powodu nie chciało mi się uczyć. Lepsze i gorsze momenty i ten podgrze

Oswajamy jesień: Zebranymi na spacerze liśćmi, kasztanami... udekoruj dom.

Obraz
To jeden z tych punktów na liście radosnych jesiennych celów, który był dla mnie o tyle skomplikowany, co raczej nie w moim stylu. O ile zbierać różne cuda lubię, to rozkładanie ich u siebie wydaje mi się nadto udziwnione. Pewnie i tak zrobiłabym to na siłę, coby tylko zaliczyć kolejny punkt w wyzwaniu. Na szczęście teatr spadł mi z nieba. Co prawda nie ja poszłam na ten spacer, w trakcie którego zostały zebrane liście (i bukiecik polnych roślin dla mnie - widoczny na pierwszym zdjęciu), ale to mi zostało powierzone zadanie ozdobienia nimi teatru. Na swoją obronę powiem tylko, że zebranymi przeze mnie kasztanami ozdobiłam półkę z książkami. O ile można nazwać ozdobą coś, co ledwo widać. Mojego pokoju nie zamierzam dekorować między innymi dlatego, że tuż przede mną jest przeprowadzka. Kto wie, może w nowym pokoju coś zrobię? Ale na razie pozostańmy przy teatralnych regałach, stołach i parapetach.

Z kotem na twarzy.

Obraz
 Co prawda nie chciałam o tym jeszcze pisać, ale jakoś wydarzenia dnia dzisiejszego (a raczej moja dzisiejsza twarz) aż się proszą o pokazanie, na jakie durne pomysły mogę wpadać. Oczywiście nie durne wg moich kategorii, ale wg "normalnego" społeczeństwa. W tym tygodniu prowadzę teatr dla dzieci. Mam godzinę na przygotowanie z nimi przedstawienia - od poniedziałku do czwartku. Praca bardzo przyjemna, interesująca, ale też okropnie wymagająca. Jak np. dzisiaj - połowie mojej obsady odwidziało się granie i nagle trzy osoby (ze mną na czele) musiały zagrać pięć postaci. W tym momencie zostało może pół godziny na zmianę wszystkiego. Jedna z osób, która gdzieś tam się plącze do pomocy, zachciała mnie pomalować. Zatem dałam się. I potem, jako kot, grałam ptaka. Ptak grał kangura. A inny ptak wilka. I powiedzcie mi, jak się w tym połapać? Nie bez powodu osoba, która była narratorem tej historii, nie wiedziała, kto jest kim... Charakteryzacja całkowicie niezgodna z postaciami.

Dni Teatru. Przemęczenie. Coś o niczym.

Niezwykłą przyjemność sprawia mi wpędzanie się w stan przemęczenia (zwykle kończy się on wysoką gorączką i niezdolnością do zrobienia czegokolwiek - oczywiście ja uważam, że na chorowanie nie mam czasu i ignoruję to, co wcale dobrze mi nie robi...). Ale cóż poradzić, skoro są Dni Teatru i trzy dni wstaję przed szóstą rano, biegnę do teatru, w środku dnia wyskoczę na jakieś jedne zajęcia (te, których w żaden sposób nie mogę opuścić), wracam późnym wieczorem i nie mam siły na nic poza snem. A przecież rozpiera mnie energia! Rozpierała. Do dzisiaj, kiedy już na nic nie miałam siły. Wystarczyło usiąść na chwilę na zajęciach i dopadło mnie moje zmęczenie. Konsekwentnie staram się pamiętać o tym, że jestem studentką. Staram się. To bardzo dobre określenie. Od trzech tygodni przychodzi mi to z trudem, bo za dużo się dzieje. A ostatnio mi trochę odwala. W końcu kto normalny biega po mieście z przyczepioną plakietką z męskim imieniem? (Mało kto wie, że zamieniłam się na dzisiaj rolami z jedny

Koszmar się ziścił. Studia i dieta.

Mój największy koszmar się ziścił. Po dwóch miesiącach przerwy (och, teatr!) zaczyna się semestr letni i jutro muszę się zmusić do pójścia na uczelnię. Już czuję, jak moje ciało ma problemy z opuszczeniem łóżka (do teatru takich nie ma - zazwyczaj) i doczłapaniem na ten nieszczęsny angielski. I to by było na tyle, jeśli chodzi o jutro. W ogóle zamierzam zmienić grupę z angielskiego i wydaje mi się, że jestem jedyną osobą, która chce przejść z C1 do A1, bo bardziej jej to pasuje terminowo... Skoro już się muszę uczyć tego nieszczęsnego języka, to chociaż wtedy, kiedy mi to odpowiada. Choć praktykantką już nie jestem, zostaję w teatrze. Już widzę ten wysiłek, jaki będę musiała włożyć w pogodzenie z nim studiów, ale nie zamierzam się przejmować. I choć w piosence SDM dosłuchałam się, że "jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia", zamierzam to zignorować i brnąć w moje szczęście póki się da. I tak już, nim semestr się zaczął, wiem, że w przyszły wtorek na

W świecie herbaty.

Obraz
Gdy jeszcze byłam w domu i dostałam małego ataku paniki, uznałam, że muszę coś kupić. Na nieszczęście żaden pomysł nie mógł przyjść mi do głowy. I potem jakoś naszło mnie na poszukanie jednej z moich najukochańszych herbat - jaśminowych smoczych pereł. Zasada jest prosta - ma to być w formie kulki, ręcznie zwijane z jaśminem. Żadnych sztucznych aromatów. No i trafiłam na Allegro na pewien sklep, gdzie znalazłam cesarską perłę. Wszystkie zasady spełniało (może poza nazwą) i uznałam, że kupuję. Jednak zajrzałam do tego sklepu i zobaczyłam inne śliczne cuda. Nie tylko herbaty, ale też różne rzeczy do jedzenia... A że jestem trochę uzależniona od kandyzowanego ananasa, to znalezienie go w białej czekoladzie z kokosem oczywiście mnie oszołomiło i zapakowałam do koszyka. Dodatkowo jeszcze zwykłego kandyzowanego ananasa. Ale trafiłam na cudną herbatę Aleja Gwiazd. I pomyślałam, że skoro moja Gia ma niedługo urodziny, kupię jej. Podesłałam jej link i ona też wpadła jak szalona do tego sklepu

Wyzwanie Foto: Dzień 5. - RUTYNA

Obraz
Czy dla Was rutyna też jest słowem o dość negatywnym ładunku? Czymś, co odziera życie z zaskoczeń i niespodzianek? Postanowiłam przełamać moje własne skojarzenie. Pomyślałam raczej o codzienności. Nic nie jest ostatnio dla mnie tak naturalne i oczywiste jak teatr. I gdy ta naklejka wpadła mi w ręce, od razu stała się doskonałym symbolem mojej codzienności. Przyklejenie jej sobie na twarz było odruchem (swoją drogą lubię naklejać naklejki na twarz - w Sylwestra miałam na policzku gwiazdkę, która następnie znalazła się na moim telefonie - obecnie na tym miejscu gości powyższa z logiem teatru), a potem pobiegłam zrobić zdjęcie. Teatr jest moją codziennością. Moją rutyną. Rutyną pełną niespodzianek, bo - choć mam dokładny plan pracy na cały miesiąc - zaskakuje mnie każdego dnia. Taka nierutynowa rutyna. Przełamana.

Wyzwanie Foto: Dzień 4. - KOLEKCJA

Obraz
Od trzech tygodni z dumą kolekcjonuję siniaki. To moje rany bojowe i symbole z teatru. Ciężka praca, by je zdobyć, obijanie się i niektóre siniaki-widmo, które pochodzą nie wiadomo skąd. Dziś zresztą dorobiłam się trzech nowych, ucząc się wskakiwać na stół. Wyszłam z tego bardzo poobijana i na kostkach mam takie rany, jakby mnie ktoś wiązał. Na pocieszenie pożarłam tabliczkę białej czekolady. Bo jakoś tak mi się jej chciało...

Z życia w teatrze cz. 3. Marzenia i ich spełnianie.

Wierzę w przypadki. Wierzę w przeznaczenie. Pamiętacie, co napisałam kiedyś z boku na blogu (teraz jest to w zakładce "o mnie")? Że będę aktorką, bo tego chce moje przeznaczenie. I choć do szkoły aktorskiej nigdy nie poszłam, bo przez egzaminy wstępne bym nie przebrnęła (ten śpiewa i, co gorsza, taniec!), to trafiłam do świata, o którym marzyłam. Teatr. Aktorstwo. I się uzależniłam. Po dwóch i pół tygodnia. Na dzień dobry dostałam małą, acz ważną rolę w jednym przedstawieniu. A teraz - gwoli rezygnacji ze spotkania z przyjaciółmi i wyjazdem do domu na zaledwie trzy dni w trakcie dwumiesięcznej przerwy od zajęć - zrobiłam wszystko, żeby tam zostać i dostać jeszcze jedną - tym razem większą - rolę. Bo trafiłam do osoby, która daje szanse. Takie szanse, że na myśl o kolejnej propozycji, którą dostałam, chce mi się płakać, choć będzie ona wymagała ode mnie jeszcze więcej wyrzeczeń - tym razem poważniejszych. I choć decyzji jeszcze nie podjęłam (w najbliższym czasie nie mam na t

Z życia w teatrze cz. 2. Czwartek.

Gdyby ktoś się mnie zapytał jeszcze miesiąc temu, jaki jest mój ulubiony dzień tygodnia, prawdopodobnie powiedziałabym, że poniedziałek. Dziś (a w zasadzie już tydzień temu) wykrzyknęłabym, że CZWARTEK. Swoją drogą jest to logiczne (jeszcze tylko jutro i już weekend). Czwartek w teatrze jest bardzo intensywnym dniem (w przeciwieństwie do piątku, gdy generalnie mało co robimy - jutro jest wyjątek, mamy przedstawienie). Rano zwykle jest przedstawienie (trzeba więc przyjść wcześniej, przygotować scenę, jeśli nie zrobiło się tego poprzedniego dnia, zrobić próbę i przygotować bufet, czyli herbatę, no i bilety - dziś jednak tego nie było), później jakieś zajęcia (w tym tygodniu króluje flet i żonglowanie), prace w teatrze (sprzątanie, rzeczy marketingowe), obiad, a później próba i wieczorem trening. Który de facto odbywa się też już w trakcie próby, ale to tylko rozgrzewka przed tym, co dzieje się wieczorem. Trening potrafi zabić, ale z drugiej strony wychodzę z niego pełna euforii. Bieg

Z życia w teatrze cz. 1. Codzienność.

Gdy spontanicznie zdecydowałam się na praktyki w teatrze, nie spodziewałam się niczego. Raczej martwiłam się, że moje wymagane sto pięćdziesiąt godzin będę zdobywać dwa miesiące. W końcu aktorzy w dzień śpią, a nocą występują... Trafiłam jednak do teatru, który jest na tyle mały, że aktor to praca na cały etat i na aktorstwie się ona nie kończy. Tak naprawdę moje wyobrażenie potwierdziło to, że nie mogłam dorwać dyrektora, o którejkolwiek godzinie bym się nie pojawiła... Dopiero teraz rozumiem błędy w moim podejściu do tych poszukiwań jego osoby. Dzień w teatrze jest bardzo długi. Zaczyna się między siódmą a dziesiątą rano (to drugie się zdarza dość rzadko) i trwa do dwudziestej-dwudziestej pierwszej. W weekendy mniej więcej do siedemnastej (chyba że jest wieczorny występ, jak to będzie miało miejsce w ten weekend, wtedy można sobie wybić z głowy "wolny" weekend). Pojęcie "dnia wolnego" nie istnieje. Żeby pracować w teatrze, najlepiej tam zamieszkać, wtedy przynaj