Koszmar się ziścił. Studia i dieta.

Mój największy koszmar się ziścił. Po dwóch miesiącach przerwy (och, teatr!) zaczyna się semestr letni i jutro muszę się zmusić do pójścia na uczelnię. Już czuję, jak moje ciało ma problemy z opuszczeniem łóżka (do teatru takich nie ma - zazwyczaj) i doczłapaniem na ten nieszczęsny angielski. I to by było na tyle, jeśli chodzi o jutro. W ogóle zamierzam zmienić grupę z angielskiego i wydaje mi się, że jestem jedyną osobą, która chce przejść z C1 do A1, bo bardziej jej to pasuje terminowo... Skoro już się muszę uczyć tego nieszczęsnego języka, to chociaż wtedy, kiedy mi to odpowiada.

Choć praktykantką już nie jestem, zostaję w teatrze. Już widzę ten wysiłek, jaki będę musiała włożyć w pogodzenie z nim studiów, ale nie zamierzam się przejmować. I choć w piosence SDM dosłuchałam się, że "jedyne, co mam, to złudzenia, że mogę mieć własne pragnienia", zamierzam to zignorować i brnąć w moje szczęście póki się da. I tak już, nim semestr się zaczął, wiem, że w przyszły wtorek na zajęciach nie będę, bo wyjeżdżam z teatrem na czytanie książki dla dzieci. Podjęłam tę decyzję bez najmniejszego wahania. O matko, brzmię już obsesyjnie! Nawet dla siebie samej.

Ale to nie jedyny koszmar w moim życiu. Jest jeszcze kilka, skupię się na jednym: ze względów [znowu] zdrowotnych postanowiłam porzucić słodycze. Zaczynam od wtorku. Już dzielnie staram się ich unikać (dlatego zrobiłam wczoraj ladoo i zaczęłam jeść dziś na śniadanie... ale to bardziej tłuste niż słodkie), żeby nie doznać szoku we wtorek. Nie zamierzam jednak pozbawić się cukru całkowicie, czasem mogę coś zjeść, nie widzę powodu, by nie jeść jogurtów. A gdy będę odczuwała ogromną potrzebę czegoś słodkiego, sięgnę po daktyle bądź inne rodzynki. I wiem, że to nie jest niewykonalne, bo kilka lat temu (w gimnazjum, gdy moja wola była słabsza) przez pół roku nie tknęłam absolutnie nic słodkiego. Potem się jednego dnia złamałam i pożarłam całą tabliczkę czekolady (niedobrzy koledzy i rozmowy na Gadu-Gadu). Mimo to trwało to pół roku. Do dziś jestem z siebie dumna. Zresztą skoro potrafiłam zrezygnować z głównego składnika mojej diety, jakim było mięso, to ze słodyczami nie powinno być problemu. Pozostaje tylko patrzeć, aż przejdę na dietę bezglutenową, bezlaktozową i bezwszystkiego. Podejrzewam, że moja rodzina zeszłaby na zawał, bo już wegetarianizm wydaje im się czymś, co zabrania mi jedzenia czegokolwiek (ale skoro codziennie je się u mnie mięso, to faktycznie można mieć problemy z wyobrażeniem sobie jego braku - ja zdecydowanie miałam, nim zamieszkałam sama). I ciągłe pytania: To co ty w ogóle jesz? są zabawne. Zwykle.

Teraz zdrowo popijam sobie smoothie z jabłka, pietruszki i truskawek (bez wątpienia mamy wiosnę!) i zagryzam ladoo. Cóż, nikt nie jest idealny. Ale to tylko do wtorku. Lub do jutra, jeśli zdołam porzucić jedną z moich niewielu życiowych radości.

Czy wspomniałam już, jak dobrze to zrobi mojemu portfelowi?

Komentarze

  1. Oj, zrezygnowanie ze słodyczy może być dużą ulgą dla portfela...Mi jednak nie udało się nigdy na dłużej niż tydzień, za bardzo je lubię i w pewnych sytuacjach tylko słodycze są w stanie poprawić mi humor ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie można popadać w skrajności w skrajność :) A jeśli chcesz zjeść coś słodkiego, bo ciężko Ci jest sobie odmówić, może popatrz na jakieś blogi gdzie są przepisy na smakołyki w stylu ,,fit"? :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli chcę zjeść coś słodkiego, to tylko ciężarówka czekolady mi pomoże ^^. Suszone owoce są dobre. Nie chodzi o odchudzanie, ale o uwolnienie się od cukru, bo boli mnie od niego głowa, a mam już tego dość. Poza tym słodycze i tak nic nie wnoszą do mojego życia oprócz zajadania czasami stresu :).
      To nie znowu takie skrajności :).

      Usuń
  3. Wiesz, mam takie pytanie: czy uważasz, że można się urodzić złym, być "urodzonym mordercą"? Istnieje coś takiego jak "gen zbrodni" oraz psychopatia, z którą się rodzisz, a to już poważne zaburzenie i przy współudziale innych czynników może zrodzić mordercę... Co myślisz? Wykłócam się o to ze znajomą, bo ona twierdzi, że każdy człowiek rodzi się dobry, a ja z kolei: że w każdym z nas drzemie i dobro, i zło; to od człowieka zależy, którą drogą pójdzie i jakim się stanie. No i od natury, bo czasem od genów (tych złych) nie da się uciec. Jak ktoś ma zapędy sadystyczne od małego, to nikt mi nie wmówi, że niesamowita rozkosz czerpana z zadawania cierpienia zwierzętom jest uwarunkowana przez złą sytuację rodzinną czy brak miłości...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że tak. W większości przypadków to otoczenie determinuje pewne zachowania, ale zdarzają się przypadki, gdy otoczenie jest bez zarzutu, a osoba i tak popełnia zbrodnie. Poza tym choroby psychiczne są dziedziczne, a trudno nazwać zachowanie morderców normalnym i zdrowym. Nie wierzę jednak, by człowiek nie był w stanie przezwyciężyć swoich żądz, jeśli tylko bardzo tego chce. Nikt nie rodzi się ideałem. Bo gdyby tak faktycznie było, to żaden człowiek na przestrzeni dziejów nie zaznałby zła. Bo przecież samemu by mu do głowy nie przyszło, że coś takiego istnieje...

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS