Podsumowanie roku 2013.

Rok ten zaczęłam depresją, która ciągnęła się za mną od listopada poprzedniego roku. Nie, przepraszam, rok ten zaczęłam najlepszym Sylwestrem w życiu, nieprzytomnym pierwszym dniem i półtorejgodzinną drzemką na dworcu PKP w Krakowie, potem kolejnego dnia obcięciem włosów nożycami krawieckimi, po czym wróciłam do Harry'ego Pottera i wyjechałam z powrotem do Słubic. Z moją depresją, oczywiście. Mimo pięknych chwil na początku roku nic nie zmieniło mojego wewnętrznego stanu.

Dopóki nie nadszedł luty. Po przewleczeniu się przez styczeń i prośbach o szybką śmierć dostałam się na praktyki, które zmieniły moje życie. Najwidoczniej praca po trzynaście godzin dziennie ma zbawienne działanie na depresję. Lepsze niż prozac (Janusz L. Wiśniewski pisał, że osoby w depresji częściej popełniają samobójstwo, gdy wezmą prozac - bo dopiero wtedy odzyskują na tyle sił życiowych, by sięgnąć po żyletkę, na co w stanie kompletnego doła nie mogą się zdobyć). Wtedy też zaczęło się spełniać moje marzenie o aktorstwie.

Marzec był jedną wielką zmianą planów. Dostałam rolę, której pragnęłam, pierwszy raz spędziłam jakieś święta poza domem. Tym razem była to Wielkanoc. Byłam szczęśliwa.

W kwietniu miałam jeden absolutnie zdołowany dzień, bo moja przyjaciółka nie przyjechała - wyjazd został odwołany w ostatniej chwili (czyli dziewięć godzin przed planowanym spotkaniem). Przez ten przyjazd musiałam oddać jedną rolę i już jej nie odzyskałam. Kwiecień był też miesiącem zabaw, list i wyzwań.

Maj rozpoczął się moim pierwszym i ostatnim upiciem w tym roku. Rozwaleniem szklanej półki łazienkowej i zrobieniem z siebie kompletnej idiotki. Kilkoma deklaracjami, szalonym piątkiem w teatralnym busie i drogą do zmieniającego wszystko poniedziałku. Potem były moje urodziny, których w tym roku nie obchodziłam, bo Kotek ze swoją Komunią ukradła mi dzień. Mój dzień, więc uznałam, że wszystko albo nic. Później była stresująca sobota. Ale kto to przeżył, wie, o czym mówię. (Pod koniec stycznia obiecuję, że będę mniej enigmatyczna...) Skończyło się wielkim zakochaniem. No i Najkudładszy zaginął. O czym dowiedziałam się z dwutygodniowym opóźnieniem.

Czerwiec minął bez większego echa. Nie zdarzyło się chyba nic godnego zapamiętania.

W lipcu był urlop, który radośnie spędziłam w Oder-Spree-Land. Spokojne, ale przełomowe sześć dni.

W sierpniu znienawidziłam PKP na dobre, pojechałam do domu i wróciłam z niego równie szybko. Zaczął się też mój mały konflikt z teatrem, który trwał do listopada. Wtedy też udało mi się rozwiązać kilka problemów, z którymi borykałam się od lat.

Wrzesień był kolejnym nijakim miesiącem. Zaczęłam się powoli przenosić z jednego pokoju w akademiku do drugiego. Nic porywającego, raczej denerwującego. Poza tym mój organizm był w rozsypce. Echo mojego stanu emocjonalnego po sierpniowym pobycie w domu i sytuacji teatralnej.

Październik rozpoczęłam w domu, gdzie pojawiłam się na parę dni. Przy okazji znowu zasiadłam za kierownicą - po rocznej przerwie. Jeździłam lepiej, niż za poprzednim razem, co oznacza, że brak praktyki nie zawsze musi wpływać negatywnie na umiejętności (zresztą... jeździłam tak kiepsko, że nietrudno o poprawę). No i zaczął się semestr...

Listopad był miesiącem drobnych załamań nerwowych, poinformowaniem teatru, że odchodzę od stycznia, bo mi nic nie wnosi, tylko mnie denerwuje (ta wypowiedź od razu poprawiła mi nastrój i zaczęło mi się w teatrze znowu podobać). Poza tym trwały próby... Uważałam je za próbę wykończenia mnie psychicznie i fizycznie. Jak widać, przetrwałam to i mam się dobrze.

Grudzień. Czekałam na ten miesiąc cały rok. Cały grudzień miałam spędzić na scenie. Grudzień miał być teatrem. Poza tym miałam nie wracać na święta do domu. Mnóstwo małych przełomów w moim życiu. Byłam na jeden dzień w Dreźnie (post nastąpi... kiedyś) i się w tym mieście odrobinę zakochałam. Może to mój następny cel? Dowiedziałam się, że dostanę kolejną rolę i wyjeżdżam w marcu do Mediolanu na festiwal teatralny. Podjęłam kilka dorosłych decyzji i czuję się teraz naprawdę... wolna. I znalazłam dom.

Rok 2013 nie był doskonały. Miał swoje góry i doliny. Zrobiłam kilka dobrych rzeczy, kilka złych (o konsekwencjach przekonam się za trochę ponad trzy tygodnie...), które dla mnie były dobre. Nauczyłam się myśleć o sobie. Zadbałam o siebie. Choć muszę jeszcze dużo pracować, wiem, że jestem na dobrej drodze. To był dobry rok.

Mam tylko jedno postanowienie noworoczne: Zamknąć w końcu etap prawa jazdy. W Niemczech podstawowym dokumentem nie jest świadectwo maturalne, a prawo jazdy. Jakoś pechowo mam tylko to pierwsze...

Komentarze

  1. no to w takim razie, życzę prostej drogi :) jak najmniej dołów i samych bezpiecznych zakrętów

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS