Posty

Wyświetlam posty z etykietą little things

Co przynieśli mi Mikołaje.

Obraz
 Święta mijają, prezenty zostają. Przynajmniej niektóre. Część została już dawno zjedzona, jak wszelakie produkty spożywcze na tych zdjęciach (no, może z wyjątkiem orzechów). A już na pewno czekoladki w powyższym pudełku. Czekały na moim miejscu w teatrze szóstego grudnia. Potem przybyło trochę więcej drobiazgów. W teatrze bawiliśmy się cały miesiąc i było naprawdę fajnie. Aż szkoda, że się skończyło. Potem przyszła mi paczuszka od Kasi , a po niej od Gii. To te książki, tona kosmetyków i jedzenia. M.in. najlepszy piernik świata, konfitura z aronii (to ten słoik, który udaje powidła śliwkowe), pudełko czekoladek i herbata firmy, obok której zawsze przechodziłam, ale jakoś nigdy nie udało mi się jej kupić. Przepysznie pachnący krem do rąk Yves Rocher i różana sól do kąpieli (bo wiecie, mam teraz wannę i nareszcie MOGĘ). Powalająca paczka. Kolejna z tych, po których szalonym otwarciu nie wiem, za co zabrać się najpierw (powiem Wam, że zdecydowałam się na czekoladki, które połknęłam w

Przyszedł do mnie Mikołaj - przyniósł prezenty i śnieg.

Obraz
 Z Kasią chyba co pięć minut sprawdzałyśmy status przesyłki. Wiem, przesadzam, ale i tak dość często. Jeszcze dziś rano poszłam na pocztę i przy okazji zapytałam, czy jest coś dla mnie. Nie było. Ale po południu Kasia wysłała mi SMS-a, że status przesyłki się zmienił. Wybiegłam (dosłownie) z teatru, by dotrzeć na pocztę i zaraz tam wrócić. Z paczką w rękach, obłędem w oczach i próbą dostania się do środka. Musiało to komicznie wyglądać. Jeszcze nim otworzyłam kopertę, poczułam zapach Yankee Candle. Pachniało jak moje Snowflake Cookie, ale okazało się, że to wosk Soft Blanket, który baaaardzo minimalnie przypomina moje cudowne ciasteczko. Niemniej przez opakowania tak uroczo przefiltrowało. Znalazłam też candy corn (w opakowaniu już prawie nie ma, bo mi podejrzanie zasmakowały i zostały dosłownie cztery, zaraz je dojem), kartkę z Mikołajem, kopertę z herbatami (głównie firmy Celestial, ale też znalazła się boska czekoladowa Yogi Tea, którą na pewno kupię, gdy zużyję drugą torebkę)

Ulubieńcy listopada (?).

Zniknął listopad. Przeminął z wiatrem - tym diabelnie zimnym, który ciągnie od Odry i nie da się przejść przez most bez odmrożenia sobie jakiejś części ciała (ale mam nauszniki, więc uszy zostaną całe!). Ten wiatr zabrał ze sobą też mój czas. Listopad minął szybko, w mgnieniu oka. Dlatego poniżsi ulubieńcy będą najdziwniejszymi w historii wszelakich ulubieńców wszechświata. 1. Kosmetyki. Żebym jeszcze miała czas ich używać... Wygrałby na pewno zestaw: dezodorant, pasta do zębów, odżywka do włosów. I nie ma dla mnie znaczenia z jakiej firmy, byleby działały. Tę ostatnią doceniam jeszcze bardziej, odkąd rozpoczął się grudzień. Moimi ulubieńcami jest po prostu absolutna podstawa pielęgnacyjna. Z wyszczególnieniem powyższych produktów, bo bez nich chyba bym umarła. 2. Lifestyle. To złodziej mojego czasu. Teatr, oczywiście. Próby. I moje bieganie z próby na zajęcia i z zajęć na próby. Za mała ilość tekstu, którego z tego powodu nie chciało mi się uczyć. Lepsze i gorsze momenty i ten podgrze

Dzień pod patronatem elektronicznego jarmużu.

Obraz
Pojechałam wczoraj po komputer. I prezenty świąteczne. Wyjechałam tak, że o dziesiątej (gdy to Niemcy uznają, że można chwilę popracować i otwierają sklepy) byłam w Berlinie. Na trzynastą miałam być z powrotem w teatrze - próba. Czyli najdalej o jedenastej dwadzieścia trzeba wyjechać... Ej, zaraz, ale ja mam do zaliczenia cztery sklepy! Friedrichstr., Alexanderplatz. Lush, ekosklep, Douglas i Saturn. W dodatku mam w głowie, jak wygląda odbiór zamówień w Polsce. Dziesięć minut czekania na sprzedawcę, który może się mną w końcu zainteresuje, dziesięć minut tłumaczenia, czego od niego chcę, dziesięć minut jego zastanawiania się, na kogo może zwalić znalezienie produktu, a potem kolejne dwadzieścia minut szukania zamówienia w magazynie, a następnie dziesięć minut sprawdzania, czy na pewno jestem tym, za kogo się podaję i łaskawe wydanie. Dlatego też zostawiłam Saturna na koniec, pospiesznie biegając od sklepu do sklepu. Dobrze, że w miarę dokładnie wiedziałam, co chcę kupić, bo bym się z

Co mnie uszczęśliwia? Proste sposoby na poprawę nastroju.

Obraz
Muszę sobie kupić myszkę do komputera. Touch pad ma swoje zalety, ale próba stworzenia czegoś w programie graficznym to mordęga (nie używałam tego słowa od wieków). Dlatego efekt jest, jaki jest. Czy ktoś coś tam rozpozna - się okaże. Jakiś czas temu pomyślałam sobie, że tak niewiele mi trzeba do szczęścia. Spokojne, stałe zajęcie, brak problemów finansowych - nawet jeśli pieniędzy wiele nie ma - ktoś do kochania i przytulania. Zdecydowanie nie chciałabym spędzić życia, nie robiąc nic. Nie chciałabym go spędzić sama. Muszę mieć choćby jedną osobę, z którą mogę porozmawiać. Więcej? Niekoniecznie. I nie chciałabym się martwić o jutro - co nadejdzie i czy jestem na to przygotowana. Po prostu spokój. Idąc dalej, odkryłam, co sprawia, że jestem z miejsca szczęśliwa. Nie jest to ranking, akurat w takiej kolejności je zapisałam, ale tak naprawdę żadna z tych rzeczy nie uszczęśliwia mnie bardziej od drugiej. To takie moje małe lekarstwa na kiepski humor. 1. Woda , która płynie i płynie

Ulubieńcy października.

Obraz
 Nadszedł listopad. Miesiąc nowych planów, już powoli zapachów świąt i rozmyślań, co i dla kogo. Moje święta będą zupełnie inne niż dotychczasowe. Przyznam, że się trochę boję, ale jestem ogromnie podekscytowana. Nie mogę doczekać się jutra, nie mogę doczekać się grudnia, nie mogę doczekać się świąt, nie mogę doczekać się nowego roku, nie mogę doczekać się... marca. Kiedy to najprawdopodobniej postawię całe swoje życie na głowię i zmuszę się do stania się całkowicie dorosłą, odpowiedzialną za siebie osobą. Zobaczymy, co z tego wszystkiego wyniknie. A wszystko to ma swój początek w listopadzie. Bez listopada prawdopodobnie żadna z tych rzeczy by nawet nie zaistniała. 1. Kosmetyki. Ranking wygrywa firma fridge produkująca absolutnie naturalne kosmetyki, których trwałość to dwa miesiące. Zamówiłam sobie zestaw próbek i się zakochałam. Wprawdzie niewygodne jest, że trzeba przechowywać je w lodówce, ale już prawie się przyzwyczaiłam. Są niestety nieziemsko drogie... Ja zużywam kosmety

Gdybym, będąc w Berlinie, zrobiła coś innego, pewnie świat by się skończył.

Obraz
 Jeśli się po powyższym zdjęciu nie wystraszyliście i postanowiliście zostać, muszę stwierdzić, że to była zła decyzja. A może inaczej - ja jestem zła. Na siebie. Bo Berlin zamyka mi się gdzieś pomiędzy Bramą Brandenburską i Alexanderplatz, a tak być nie może! I jeszcze zawsze ten nieszczęsny Ishin jako obowiązkowy punkt programu. Chyba zacznę sama jeździć, żeby wprowadzić trochę urozmaicenia. Tak, pojadę sama i po pół godziny wrócę, bo nie lubię się włóczyć po miastach bez towarzystwa. Niemniej o dwunastej mieliśmy do załatwienia sprawę natury studenckiej. Wciąż nie rozumiem, dlaczego akurat (po polskiej stronie) mój rocznik jako ostatni musi mieć indeksy, ale jakoś tak wyszło i trzeba było wybrać się do Berlina po wpisy. Jeszcze pociąg kończył bieg na Berlin Ostbahnhof i pojawiło się pytanie, czy uda się dotrzeć na dwunastą na Alexanderplatz. Takie moje małe schizy, bo zawsze muszę być wszędzie za wcześnie. I tym razem też tak było. Dwadzieścia minut w mrozie (mam ostatnio okropn

Ulubieńcy września.

Obraz
 1. Kosmetyki. Zawody wrześniowe wygrał żel pod prysznic Phenome z serii cukrowej. Cały miesiąc miałam mocno zabiegany i nawet nie miałam często siły, by się jakoś rozpieścić. Na peeling nie starczało mi też czasu, ale w ramach ratowania nastroju i poczucia, że żyję, używałam tego żelu. Pachnie absolutnie pięknie - jak cała seria - i jest poza tym świetny. Co prawda drogi, ale myślę, że czasem można wydać trochę pieniędzy na małą buteleczkę, która może uratować dzień. To też zdecydowanie mój zapach września.  2. Lifestyle. Blog Kota Burego , na którym spędziłam niezliczone godziny i zdołałam go opuścić dopiero, gdy przeczytałam wszystkie posty. A trochę to zajęło. Naprawdę rzadko się zdarza, bym uparła się, że przeczytam cały blog i faktycznie to zrobiła. A jednak. Kot miesza społeczne dziwactwa z błotem, powala swoim stylem pisania i fascynuje jak diabli. Zdecydowanie warto tam zajrzeć. I zostać na dłużej.  3. Moda. Z tą kategorią miałam poważne problemy, bo chyba na ni

Nowości.

Obraz
 Ostatnio powoli przybywają do mnie nowe rzeczy. Mniej lub więcej, ciekawsze i mniej. Ja lubię moimi maleństwami się chwalić, więc to robię, choć nie zawsze. Jednak ostatnio kilka różowości się pojawiło i uznałam, że po prostu muszę. Oczywiście nie obejdzie się też bez narzekania i innych moich dziwnych wywodów. Ostatnio w Biedronce zobaczyłam zeszyt. Z kotkiem. Kocham kotki, więc wzięłam. A potem pocztą przyszła mi książka, która czyta się sama, jest urocza i traktuję ją jak baśń dla dorosłych. Zobaczymy, co będzie dalej (nie mogę się doczekać), a recenzja pojawi się na moim drugim blogu.  Wydawnictwo wraz z książką przysłało mi ośmiocentymetrową laleczkę kokeshi (co oznacza nie więcej niż po prostu "drewniana lalka"), taka japońska matrioszka, choć w ciąży nie jest. Zawsze się śmiałam z matrioszek jako ciężarnych kobiet, które noszą w sobie inne ciężarne kobiety. W dodatku takie nieatrakcyjne. Ale moja kokeshi jest śliczna.  Wybrałam się do DM. Nie wiem za bardzo

Berlin: Primark, włóczęga po zakamarkach sentymentu oraz zakupy.

Obraz
 Kolejny wyjazd do Berlina, który był tylko odhaczaniem punktów z listy "do zobaczenia/do załatwienia". Dziś jednak byłam sama, z nadmiarem czasu. Czyli mogłam robić absolutnie wszystko, na co miałam ochotę. A kilka rzeczy jest zaległościami sprzed trzech lat, czyli bardzo długiego okresu czasu - przynajmniej jak na zobaczenie jakiegoś miejsca w Berlinie. Chciałabym zwrócić Waszą uwagę na jedną rzecz - niektóre stacje metra w Berlinie są istnymi dziełami sztuki. Co prawda Zoologischer Garten nie jest najpiękniejszą z nich, ale gdy dziś stałam tam pięć minut, czekając, aż nadjedzie U9, które miało mnie zawieźć do Primarka, niezwykle mnie urzekło. Na zdjęciu nie widać tego życia i ruchu, który poczułam, patrząc na ścianę.  Nie mogę się doczekać, aż otworzą Primark na Alexanderplatz. Podróż do obecnie jedynego Primarka w Berlinie trwa stanowczo za długo. Poza tym mam szczerą nadzieję, że gdy już otworzą ten na Alexie (koniec tego/początek przyszłego roku), w Schloss Straß