Nowości.

 Ostatnio powoli przybywają do mnie nowe rzeczy. Mniej lub więcej, ciekawsze i mniej. Ja lubię moimi maleństwami się chwalić, więc to robię, choć nie zawsze. Jednak ostatnio kilka różowości się pojawiło i uznałam, że po prostu muszę. Oczywiście nie obejdzie się też bez narzekania i innych moich dziwnych wywodów.

Ostatnio w Biedronce zobaczyłam zeszyt. Z kotkiem. Kocham kotki, więc wzięłam. A potem pocztą przyszła mi książka, która czyta się sama, jest urocza i traktuję ją jak baśń dla dorosłych. Zobaczymy, co będzie dalej (nie mogę się doczekać), a recenzja pojawi się na moim drugim blogu.
 Wydawnictwo wraz z książką przysłało mi ośmiocentymetrową laleczkę kokeshi (co oznacza nie więcej niż po prostu "drewniana lalka"), taka japońska matrioszka, choć w ciąży nie jest. Zawsze się śmiałam z matrioszek jako ciężarnych kobiet, które noszą w sobie inne ciężarne kobiety. W dodatku takie nieatrakcyjne. Ale moja kokeshi jest śliczna.
 Wybrałam się do DM. Nie wiem za bardzo po co. Owszem, ten żel pod prysznic miałam w planach, bo stęskniłam się za jego zapachem. Gdy krążyłam między półkami, potknęłam się o edycję limitowaną Essence Oktoberfest. Zastanawia mnie, czy jest/pojawi się w Polsce. To nie jest wydarzenie związane z naszym krajem, ale mimo wszystko ciekawi mnie, czy będzie. Cała edycja nie powala, ale uparłam się, że coś chcę. Prawie kupiłam bransoletkę, ale w końcu popatrzyłam na lakiery do paznokci. Z fioletowego zrezygnowałam, bo uznałam, że jest nie dla mnie, ale ten różowy był na tyle słodki, że mimo drobinek go wzięłam. Już pomalowałam nim paznokcie i to raczej nie mój kolor, ale od kiedy ja się tym przejmuję?
 Jestem w trakcie szukania musli idealnego (skończy się na tym, że sama zacznę je komponować) i tym razem zdecydowałam się na jakieś dla dzieci z Alnatury. Bez rodzynek! Katastrofa. Rodzynki mogłyby być podstawą mojego żywienia. Jakoś przeżyłam, bo kupiłam je sobie osobno. Ostatnio polubiłam się z amarantusem, ale też go mam, więc braku w mieszance nie odczuję. Zobaczymy, z czym to się je.
 Po miesiącach wysiłku fizycznego uznałam, że potrzebuję biustonosza sportowego. Pokazywać nie ma co, więc nie będę, ale jestem szczęśliwa, bo nie spodziewałam się, że znalezienie wygodnego i ogólnie zdatnego do użytku i w dodatku w moim rozmiarze (!) jest w ogóle możliwe. Cóż, okazało się, że jest. W nawet przystępnej cenie, a do tego dostałam gratis powyższą maseczkę. Doznałam szoku po otwarciu paczki, bo rzadko kiedy/kto jest taki miły, że raczy dodatkowymi prezentami do zakupów. Jak zbiorę się na odwagę, to jej użyję. Bo ostatnio (czyli od zrobienia tej nieszczęsnej masakry na mojej twarzy) cackam się z moją skórą jak z jajkiem i w ogóle boję się do niej zbliżać. Odkąd dowiedziałam się o istnieniu trądziku neuropatycznego i go u siebie zdiagnozowałam, mam ochotę związać sobie ręce, albo odciąć palce. Ale o tym niżej.
Odkąd dostaję maila od Groupona, jednym z moich życiowych marzeń były noże ceramiczne. W końcu zmusiłam się do ich zakupu i zobaczyłam te śliczne cudeńka, więc wzięłam. Mój problem z nożami ceramicznymi polega na tym, że wystarczy, że na nie popatrzę i już czuję, jak tną mi skórę. Nie bez powodu bałam się zabrać za otwieranie tego przeklętego opakowania. Noż, nóż, noż, ja po prostu wiedziałam! Nieważne, że dostałam zapewnienie, że nic sobie tym nie odetnę, bo mój Niemiec używa ich od dawna i nic sobie nie zrobił. Popatrzyłam na niego sceptycznie, przeniosłam wzrok na noże i puściłam to mimo uszu. A potem wzięłam się za ich otwieranie. Pocięłam opakowanie nożyczkami, ile tylko mogłam, ale te diabelstwa dalej tam siedziały. W końcu spróbowałam wyjąć najmniejszy, a kciuk oczywiście wziął i się chlasnął tym środkowym. Pozostaje tylko powiedzieć: "A nie mówiłam?". Dostałam krwotoku, palec wciąż w prawie całości, ale rana głęboka. Krwią zachlapałam pół łazienki i udało mi się zatamować dopiero po dziesięciu minutach (i zaklejeniu taśmą klejącą, bo plastry, warstwy papieru toaletowego czy płatków kosmetycznych nic nie dawały), ale potem i tak się jeszcze lała i lała. Zatem oprócz bólu kostki, który prawie uniemożliwia mi chodzenie, mam jeszcze prawie odcięty palec, a mój potencjał katastrof rośnie gwałtownie z każdą sekundą.

Za każdym razem, gdy patrzę na te noże, czuję, jak ostrze rozcina mi skórę. Chyba powieszę je na ścianie i ograniczę się do patrzenia, bo gdy zacznę używać, to faktycznie stracę jakąś część ciała. Cóż, atakować mnie nie radzę, bo to chyba ostrzejsze od miecza samurajskiego... Gdyby naszła mnie ochota na popełnienie seppuku, to przynajmniej będę miała teraz czym.

Naprawdę mam wrażenie, że one się na mnie same rzucą, gdy tylko na nie spojrzę. I z tego wszystkiego mam jeden niepomalowany paznokieć, bo się boję odkleić plaster, coby mnie krew nie zalała.

Komentarze

  1. Uwielbiam książki o dawnych czasach w Japonii...Ich kultura bardzo mnie fascynuje i tego typu książki pochłaniam w tempie ekspresowym :) A kokeshi jest śliczna!

    OdpowiedzUsuń
  2. bidulko! a tak przyjaźnie te noże wyglądają :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już mnie nie krzywdzą - na razie :). A palec się goi.

      Usuń
  3. Polecasz Wodę różaną i chleb...? Bo zupa z granatów mi nie podeszła, jeśli to jest w podobnym stylu to nie będę brać z biblioteki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nie przeczytałam, ale sądzę, że napisana podobnie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS