Urodzinowo - część trzecia. Prezenty część pierwsza.

Lubię się chwalić. Szczególnie że w te urodziny "dorobiłam się" wielu naprawdę świetnych rzeczy, jednak chciałam poczekać, aż będę mieć wszystkie w rękach. Niestety nie jest to takie proste. Mama jest w trakcie kupowania, jedna książka czeka u I., kolejny prezent jest na biurku u mojej przyjaciółki, a jeszcze jeden robi dla mnie jej siostra. Możliwe, że o czymś zdołałam zapomnieć. Sama nie wiem. Jednak uzupełnię brakujące prezenty, gdy nadejdą (mówię tylko o tych, które wiem, że na mnie czekają). Moje dwudzieste pierwsze urodziny to sukces pod każdym względem. I już nawet nie myślę, że zostałam tak hojnie obdarzona materialnie. To skutek uboczny. Skupiam się na tym, że spędziłam je najlepiej ze wszystkich lat mojego życia. Chyba nigdy nie byłam tak zadowolona z tego, że się starzeję.

Pragnę także zauważyć, że moja córeczka zna mnie naprawdę dobrze. To ona wpadła na pomysł kupienia olbrzymiej torebki na prezenty z Marilyn Monroe, a laurka (czy mogę tak to nazwać? Czy może to karta urodzinowa?) także wywołała we mnie ogromne poruszenie.

I choć opowiadałam o celebracji moich urodzin dość długo, to prezenty zdecydowanie zasługują na osobną historię. Bo są genialne i grzechu warte.

Wspomniana już laurka i - jakże by inaczej - dużo i jeszcze trochę herbaty. Z Iced Tea się jeszcze zbyt dobrze nie zaprzyjaźniłam, za to Oolonga i Indian Jasmine Pearls piję cały czas. Są pyszne.
Teraz trochę kosmetycznie - czerwony, brokatowy płyn do kąpieli (fajnie pachnie, robi pianę, ale woda nie jest ani czerwona, ani brokatowa - szkoda!) i Missha Perfect Cover BB Cream #13. Szczerze mówiąc, spodziewałam się, że go nie dostanę, bo powiedziałam, co chcę, na dwa dni przed urodzinami. Jednak wszystko się może zdarzyć!
Wspomniana torebka z MM, "Mumia" Anne Rice (mój różowy Kotek wybierała, bo ja nie potrafiłam podjąć decyzji, jaką książkę chcę), biała czekolada z orzechami (już dawno nie istnieje...), waniliowa świeczka i pluszowy tygrys, który został w domu.
Miseczka i kubek od V. Przy okazji się uśmiałam, bo zieloną (choć inną) miskę sama kupiłam sobie kilka dni wcześniej.
Biała Milka i cudowny żel pod prysznic o zapachu kokosa i jaśminu. Zakochałam się w tym zapachu. Całkowicie. Dawno żaden żel nie sprawił, że używam go z tak wielką przyjemnością. Co do tej części prezentu, ofiarodawca - na stwierdzenie V., że nieźle trafił - odparł: Skoro ona cały czas gada, trudno nie trafić.
A ja do tej pory się z tego śmieję. I przynajmniej wiem, że choć czasem ktoś słucha tego, co mam do powiedzenia. V. - daruj sobie komentarz w tej kwestii ;).
Moja szminka Yves Saint Laurent. Nie jest ważne, że zapłaciłam za nią 30,95 euro. Nie jest ważne, że sama ją sobie sprezentowałam. Nie jest ważne, że mogę się chwalić całemu światu, że ją mam. Nic z tego nie jest ważne. Ważne jest to, że spełniłam swoje małe marzenie, które miałam od dwóch lat. I choć nie doszłam z nią jeszcze do porozumienia, jestem bardzo zadowolona. Obok stoi żel, którego próbkę dostałam w Douglasie. Pragnę zaznaczyć, że jest beznadziejny, ma beznadziejny skład i niemiłosiernie mnie zatkał - od Annayake radzę się trzymać z daleka. Miałam dwie próbki, jedną unicestwiłam, druga czeka... sama nie wiem na co. Chce ktoś? Oddam dobrowolnie.
To jest część prezentu, która wywołuje motyle w brzuchu. Gruuba, wieeelka biografia Marilyn Monroe (jedyna porządna z tego co czytałam) Donalda Spoto. Nie wiem, kiedy ją przeczytam, ale wkrótce zamierzam się za nią zabrać. Siedemset stron. Po angielsku. Umrę chyba, zanim dotrę do końca.
I "The Night Season" Chelsea Cain, czyli ostatni tom mojej kochanej serii o seryjnej morderczyni - Gretchen Lowell. Dwa tomy wydane w Polsce, trzeci, który także czytałam (zdesperowana!) w oryginale i teraz czwarty w moich rękach - wystarczyło mi tylko otworzyć książkę w dowolnym miejscu i już poczułam się cudownie i swojsko. I się wzruszyłam. Gia cudownie podsumowała moje zbiory prezentów. MM i Gretchen - mniam!
Swoją drogą dostanę też książkę o Dexterze "Dexter. Taki sympatyczny morderca" - i to właśnie ona czeka na mnie u I.

Marilyn Monroe, mordercy i rozpusta. Tak można podsumować moje dwudzieste pierwsze urodziny.
"I don't want to make money, I just want to be wonderful."
And I want you - my dear Marilyn. Happy Birthday. I hope, you are happy wherever you are right now.

Komentarze

  1. masz córeczkę ? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aktualnie jestem w największym szoku na świecie! :o Czemu wcześniej się nie pochwaliłaś? Jejku! :))

      Usuń
  2. Pięknie maluje! Ile ma lat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tylko pokolorowane wydruki z Internetu, z rysowaniem idzie jej znacznie gorzej ;).

      Usuń
    2. Alinuuu, Ty też masz córuchnę?

      Usuń
    3. Trochę to skomplikowane, ale tak, choć nie rodzoną :).

      Usuń
  3. Hahaha o boże przez Ciebie się śmieję do monitora jak głupia :D Wyobraziłam ją sobie nadymającą się jak chomik :D
    Ja bardzo serdecznie zapraszam, ale właśnie mi się sesja zaczyna i nie wiem czy miałabym czas na wyrwanie się sprzed książek :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha :D.
      Rozumiem Cię, bo sama teraz też nie bardzo mogłabym się wyrwać. Miałam skasować tamtą część komentarza, ale kliknęłam Opublikuj i już było za późno ^^.

      Usuń
    2. Oj tam, oj tam :D

      Usuń
  4. E tam zaraz konkurencji. Najchętniej rozdałabym taką paczkę każdemu czytelnikowi, ale mam tylko jedną do rozdania, no i drugą dla siebie... albo raczej dla chłopaka, który to ogląda bo twierdzi, że tam się ciągle zabijają. Nie wnikam :D

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS