Posty

Wyzwanie Foto: Dzień 3. - LIST.

Obraz
Wierzę w pocztę elektroniczną. Jest szybsza i zdecydowanie mniej zawodna niż ta nasza słynna Poczta Polska (która wywinęła mi parę małych numerów i już jej nie lubię). Dziś dostałam zaś odpowiedź od mojej małej szalonej Weroniki i teraz biegnę jej odpisać. Listu, którego wyzwanie ode mnie oczekuje, pisać nie będę. Bo nie mam do kogo i nie mam o czym. A poza tym i tak nikogo nie powinno obchodzić, co i do kogo mogłabym chcieć napisać. Listy są prywatne. Dlatego zgodnie z nakazem Weroniki - pozdrawiam (dosłownie) wszystkich. Jeśli doszukaliście się tu frustracji, to zamieńcie ją na zmęczenie. Będziecie znacznie bliżej prawdy.

Wyzwanie Foto: Dzień 2. - CZARNO-BIAŁE.

Obraz
Ten temat był dla mnie trudny - jak praktycznie każdy z kolorami. Przecież ja nie mam nic czarno-białego... Aż oświeciło mnie! Moje dwie pocztówki. Jedna (z Marilyn Monroe) przyjechała do mnie z Bawarii, druga zaś z Hiszpanii. A chciałam zrobić zdjęcie zadrukowanej kartce papieru z tematem zadania domowego... Potem zaś oświeciło mnie, że mój obraz z Audrey Hepburn jest czarno-biały. Cóż, było już po ptakach, więc się nie przejęłam. Moje pocztówki nie powiszą już długo na swoim miejscu, więc warto je uwiecznić w taki sposób. Poza tym czarno-białych rzeczy nie posiadam. Nie lubię bieli, to może być powód.

Wyzwanie Foto: Dzień 1. - NA GŁOWIE.

Obraz
Na głowie mam teatr. I codziennie kolorową farbę do włosów, do tego (jeśli nie uda mi się ich uniknąć) warkoczowe zawijasy. I tak aż do Wigilii. W głowie za to ta piosenka: I tyle mi przyszło z pójścia do kina na tę bajkę... Nie wiem, czy w tym miesiącu podołam z wyzwaniem (w końcu tyle mam na głowie! Choć pozornie może się wydawać, że niewiele. Zatem wyobraźcie sobie wstawanie w prawie-zimie o wpół do piątej rano...), ale próby się dzielnie podejmuję.

Oswajamy jesień - podsumowanie.

Obraz
Wyzwanie dobiegło końca. Jesień była zabiegana, ale wyjątkowo radosna z powodu odhaczania punktów z listy. W ten oto sposób zrobiłam małe przyjęcie , na którym udało mi się zrobić pyszne pączki i dyniową katastrofę . Do teatru znosiłam kasztany , których kilka postawiłam u siebie na półce i poszłam do lasu , tylko po to, by opowiedzieć Wam bajki i z niego szybko wyjść. W końcu spacerem ruszyłam nad Odrę, gdzie zaplanowałam szalony wakacyjny wypad. Kupiłam kilka par skarpetek , a potem przebrałam się na Halloween za wiedźmę. A skoro mowa o wiedźmach... Yankee Candle uraczyło mnie wiedźmim woskiem i nie tylko. Przeczytałam kilka książek i poniekąd wróciłam do mojego starego przyjaciela Geralta z Rivii, a potem spędziłam parę godzin, oglądając "Grę o tron" , w końcu wymigałam się od przyrządzania grzanego cydru i pochłonęłam opakowanie candy corn. W tym całym zamieszaniu zdołałam trochę posprzątać w szafie. Wprawdzie to wciąż dalekie od ideału, ale osiągnęłam sukces - cz

Przyszedł do mnie Mikołaj - przyniósł prezenty i śnieg.

Obraz
 Z Kasią chyba co pięć minut sprawdzałyśmy status przesyłki. Wiem, przesadzam, ale i tak dość często. Jeszcze dziś rano poszłam na pocztę i przy okazji zapytałam, czy jest coś dla mnie. Nie było. Ale po południu Kasia wysłała mi SMS-a, że status przesyłki się zmienił. Wybiegłam (dosłownie) z teatru, by dotrzeć na pocztę i zaraz tam wrócić. Z paczką w rękach, obłędem w oczach i próbą dostania się do środka. Musiało to komicznie wyglądać. Jeszcze nim otworzyłam kopertę, poczułam zapach Yankee Candle. Pachniało jak moje Snowflake Cookie, ale okazało się, że to wosk Soft Blanket, który baaaardzo minimalnie przypomina moje cudowne ciasteczko. Niemniej przez opakowania tak uroczo przefiltrowało. Znalazłam też candy corn (w opakowaniu już prawie nie ma, bo mi podejrzanie zasmakowały i zostały dosłownie cztery, zaraz je dojem), kartkę z Mikołajem, kopertę z herbatami (głównie firmy Celestial, ale też znalazła się boska czekoladowa Yogi Tea, którą na pewno kupię, gdy zużyję drugą torebkę)

Ulubieńcy listopada (?).

Zniknął listopad. Przeminął z wiatrem - tym diabelnie zimnym, który ciągnie od Odry i nie da się przejść przez most bez odmrożenia sobie jakiejś części ciała (ale mam nauszniki, więc uszy zostaną całe!). Ten wiatr zabrał ze sobą też mój czas. Listopad minął szybko, w mgnieniu oka. Dlatego poniżsi ulubieńcy będą najdziwniejszymi w historii wszelakich ulubieńców wszechświata. 1. Kosmetyki. Żebym jeszcze miała czas ich używać... Wygrałby na pewno zestaw: dezodorant, pasta do zębów, odżywka do włosów. I nie ma dla mnie znaczenia z jakiej firmy, byleby działały. Tę ostatnią doceniam jeszcze bardziej, odkąd rozpoczął się grudzień. Moimi ulubieńcami jest po prostu absolutna podstawa pielęgnacyjna. Z wyszczególnieniem powyższych produktów, bo bez nich chyba bym umarła. 2. Lifestyle. To złodziej mojego czasu. Teatr, oczywiście. Próby. I moje bieganie z próby na zajęcia i z zajęć na próby. Za mała ilość tekstu, którego z tego powodu nie chciało mi się uczyć. Lepsze i gorsze momenty i ten podgrze

Buty z kota.

Obraz
Szłam wczoraj do Kauflandu i przeszłam obok Deichmanna. "Raz kozie śmierć", pomyślałam, wchodząc do tej krainy wiecznego zła. O tym, że nienawidzę kupować butów, już od dawna wiecie, ale jest zimno i uznałam, że to najwyższa pora. Mój Niemiec prawie się popłakał, gdy go za sobą pociągnęłam, bo z butami ma jeszcze większy problem, niż ja. Po krótkiej chwili podjęliśmy decyzję i wyszliśmy z powyższą parą. Odkąd kudłate buty stały się modne (czyli od czasów mojej podstawówki), marzyłam o nich co roku. Co prawda miały być całkiem kudłate - takie nogi yeti. Ale z tego zboczenia już wyrosłam. Teraz za to mam buty umiarkowanie kudłate i myślę, że nareszcie, po tylu latach. W końcu. Są takie miziate! Oczywiście nie obyło się bez komentarza: - Twój kot jeszcze żyje? Zdumiona zastanawiałam się chwilę, o co chodzi. Ach, tak, buty... Nie, Deusz miał trochę inny kolor*. A poza tym zdałam sobie sprawę, że nie pisałam Wam, że Deusz w maju zaginął - dowiedziałam się o tym łaskawie dw