Posty

Oswajamy jesień: urządź jesienny piknik.

Obraz
Imprezy to koszmar. Dlatego ich nie robię. Z zasady nie robię. Jednak L. zażyczyła sobie parapetówkę i jakoś uznałam, że to nie taki całkiem głupi pomysł. Po dokładnej analizie, kogo chcę zaprosić i kto na pewno nie przyjdzie, stworzyłam dość przyzwoitą listę, która ostatecznie zredukowała się do czterech osób (ze mną włącznie). Osób bardzo mi bliskich - coby nie mieć problemów, że coś nie wyjdzie. Zdecydowanie nie jestem imprezowym zwierzątkiem, co to to nie. W ten oto sposób powstał mój pomieszczeniowy piknik. Minimalistyczny. Sok z dyni (o nim wkrótce), pączki (o nich jeszcze bardziej wkrótce), owoce i mały talerz serów (Tete de Moine, ser kozi i jakiś tam pleśniowy) z chlebem do kompletu. L. doniosła jeszcze koktajl truskawkowy. Generalnie miało być więcej, ale po chwili doszłam do wniosku, że przecież to bez sensu. I miałam rację. Dobrze było, jak było. Lubię spotkania z przyjaciółmi. Jeśli w dodatku oni się znają i lubią - jest genialnie. Nie bez powodu wytrzymali moją zaba

Milky Way Magic Stars!

Obraz
Gdy lata temu z niewyjaśnionych przyczyn zniknęły ze sklepowych półek (wraz z batonikami Pinokio, cukierkami Geisha, batonikami Nestle i mnóstwem innych rzeczy - ach, Frugo), mocno za nimi tęskniłam. Plotka głosiła, że gdzieś na świecie są - ba!, nawet na Allegro. Tylko w sklepach brak. Nic, tylko iść i kupić ocet, bo brak magicznych gwiazdek! Zamieściłam je na mojej wishliście i wiedziałam, że trochę potrwa, aż przekonam się do kupna ich na Allegro. Minął sobie miesiąc od publikacji listy, wchodzę na Facebooka (co zdarza mi się tak rzadko i na tak krótko, że aż cud, że mi to nie umknęło), a Magda aż razi Magic Stars po oczach i krzyczy: Są w Tesco! Gdyby nie to, że najbliższe (oddalone o dziesięć kilometrów) Tesco było już zamknięte, pewnie bym tam pobiegła. Ale następnego dnia pojechałam i kupiłam uchachana jak jakiś szczypiorek. Jestem szczęśliwa, że je mam, ale to nie ten smak, który zakorzenił się w mojej pamięci. Wyglądają tak samo, ale okazało się, że moje wspomnienia zdecy

Oswajamy jesień: Zaplanuj tematyczny wypad związany z jesienią. Spaceruj.

Obraz
 Na granicy nie chodzę do lasu. Nie wiem dlaczego, po prostu tak jest. Gdy przyjeżdżam do domu, też nie chodzę, bo nie chce mi się samej, a nie mam kogo ze sobą zabrać. Można się zdenerwować. Na siebie samą oczywiście. Zatem gdy dowiedziałam się (znaczy: postanowiłam), że jadę do domu, uznałam, że w niedzielę idę do lasu i koniec kropka. Zaplanowałam więc wypad związany z jesienią. Pseudo-poszukiwanie grzybów, bo generalnie nie widzę w tym zbyt wiele fascynującego. No i pospacerowałam. Dwa punkty z wyzwania jesiennego zaliczone. Czuję się z tym fajnie. W lesie długo nie pobyłam. Ledwo do niego weszłam, po czym stwierdziłam, że samotnie to nie to samo. Nie lubię samotnych spacerów i zawsze trwają u mnie krótko. Tak było i tym razem. Zresztą większość mojej wycieczki nagrałam. Znaczy... tę część w lesie. Bo drogi nie bardzo. Za to jest ona na zdjęciach. A jednak znalazłam coś do jedzenia! (Jeśli chcecie wiedzieć, o co chodzi, polecam obejrzeć poniższy fil

Dziennik z podróży.

Obraz
 Wywiało mnie. Do domu. Poprzedni koszmar z tytułu PKP wciąż mi siedział w głowie, ale pomyślałam sobie, że czym się tu przejmować. Lata już nie ma, nikt mnie nie będzie próbował ugotować w blaszanej puszce. Wszystko będzie dobrze. Zresztą ta podróż była dziwna. Bilet na pociąg kupiłam już jakiś czas temu i niby cały czas wiedziałam, że jadę, ale podchodziłam do tego na takim luzie, że dzień przed ledwo kojarzyłam, że to już wkrótce, a w dniu wyjazdu wciąż to do mnie nie docierało i pakowałam się w wyjątkowo ślimaczym tempie. Cud, że zdążyłam przed autobusem do Wrocławia. W miarę świadomie zapakowałam coś do jedzenia - Stollen i mandarynki. I jabłko. I pojechałam.  Gdy babcia mnie zobaczyła, nie mogła wyjść ze zdumienia, że zaczęłam się w końcu ubierać! Legginsy, grube skarpetki, trzy swetry. Cóż, mówię, starość nie radość. Odkąd zaczęłam marznąć, zauważyłam, że się starzeję. Zresztą, powiedzcie mi, czy jest sposób, by nie marznąć, gdy wsiadacie o północy do pociągu do Krakowa, a

Oswajamy jesień: Uzupełnij zapasy świec, wosków.

Obraz
Nie mam jakieś szczególnej potrzeby gromadzenia świec i wosków. Wystarcza mi to, co mam. Mimo to postanowiłam posłuchać głosu wyzwania i się w coś zaopatrzyć. Witches' Brew rzuciło mi się w oczy, niestety na Allegro nie było dostępne i wtedy znalazłam Snowflake Cookie, którego opis mnie zafascynował i zwyczajnie kupiłam. Mimo to dostałam lekkiej obsesji na punkcie Witches' Brew i uznałam, że muszę, ale to muszę je mieć. I w końcu się znalazło. Na tych dwóch woskach kończy się zapewne moje uzupełnianie zapasów - chyba że uzupełnią się same z siebie w jakiś sposób. Jesień z czterema woskami (mam jeszcze Christmas Rose oraz Pink Sands) to aż nadto szczęścia. Witches' Brew pachnie paczulą i przyprawami. Snowflake Cookie jak uśmiechnięte maślane ciasteczko. Myślę, że mnie uszczęśliwią.

Ulubieńcy września.

Obraz
 1. Kosmetyki. Zawody wrześniowe wygrał żel pod prysznic Phenome z serii cukrowej. Cały miesiąc miałam mocno zabiegany i nawet nie miałam często siły, by się jakoś rozpieścić. Na peeling nie starczało mi też czasu, ale w ramach ratowania nastroju i poczucia, że żyję, używałam tego żelu. Pachnie absolutnie pięknie - jak cała seria - i jest poza tym świetny. Co prawda drogi, ale myślę, że czasem można wydać trochę pieniędzy na małą buteleczkę, która może uratować dzień. To też zdecydowanie mój zapach września.  2. Lifestyle. Blog Kota Burego , na którym spędziłam niezliczone godziny i zdołałam go opuścić dopiero, gdy przeczytałam wszystkie posty. A trochę to zajęło. Naprawdę rzadko się zdarza, bym uparła się, że przeczytam cały blog i faktycznie to zrobiła. A jednak. Kot miesza społeczne dziwactwa z błotem, powala swoim stylem pisania i fascynuje jak diabli. Zdecydowanie warto tam zajrzeć. I zostać na dłużej.  3. Moda. Z tą kategorią miałam poważne problemy, bo chyba na ni

Oswajamy jesień: Zebranymi na spacerze liśćmi, kasztanami... udekoruj dom.

Obraz
To jeden z tych punktów na liście radosnych jesiennych celów, który był dla mnie o tyle skomplikowany, co raczej nie w moim stylu. O ile zbierać różne cuda lubię, to rozkładanie ich u siebie wydaje mi się nadto udziwnione. Pewnie i tak zrobiłabym to na siłę, coby tylko zaliczyć kolejny punkt w wyzwaniu. Na szczęście teatr spadł mi z nieba. Co prawda nie ja poszłam na ten spacer, w trakcie którego zostały zebrane liście (i bukiecik polnych roślin dla mnie - widoczny na pierwszym zdjęciu), ale to mi zostało powierzone zadanie ozdobienia nimi teatru. Na swoją obronę powiem tylko, że zebranymi przeze mnie kasztanami ozdobiłam półkę z książkami. O ile można nazwać ozdobą coś, co ledwo widać. Mojego pokoju nie zamierzam dekorować między innymi dlatego, że tuż przede mną jest przeprowadzka. Kto wie, może w nowym pokoju coś zrobię? Ale na razie pozostańmy przy teatralnych regałach, stołach i parapetach.