Posty

O absurdalnej miłości do pewnych butów.

Obraz
Dziś mam taki dzień, gdy pogrążam się trochę sama w sobie. Może to wina Rice, może Heleny Rubinstein, a może Dextera. Sama nie wiem, nie ma to znaczenia. Jednak uznałam, że nie ma lepszego momentu na krótką opowieść o butach, które pokochałam. Nie znoszę obuwia. Jestem dzieckiem lasu, które najchętniej biegałoby cały czas boso, na paluszkach. Co mi tam jakieś kapcie, klapki czy inne buty! Nie ma mowy, ja nie chcę (czasem i po Krakowie można było mnie zaobserwować hasającą boso, z butami w rękach i zerowym zainteresowaniem tym, co wypada ). Ewentualnie obcasy, bo one wymagają tego chodzenia na palcach, które i tak praktykuję w butach czy bez nich. Wtedy można mówić o jakiejś wygodzie. Obcas to jakieś rozwiązanie mojego odwiecznego problemu z nieumiejętnością chodzenia. Dla potwierdzenia - wszyscy mi mówią, że chodzę dziwnie. Kupowanie butów to już w ogóle jakieś skaranie boskie! Idę do sklepu z planem - potrzebuję takich a takich butów, które mi się podobają i kosztują trochę mni

TAG: Moje blogowe sekrety.

Obraz
Śmieszy mnie ta nazwa, bo większość pytań dotyczy rzeczy jasnych i mało tam sekretów. Ale uznajmy, że to był sekret i wyjdźmy z założenia, że Was zaskoczę moimi sekretami (a może by zrobić TAG o samych sekretach? Niee, to już nie byłyby wtedy sekrety...). TAG jest ciekawy, bo tłumaczy trochę ideę bloga. Po raz kolejny otagowała mnie Kasia , której bardzo dziękuję, że mogę się z Wami sekretami legalnie podzielić. Do roboty! 1. Ile czasu prowadzisz bloga i jak często publikujesz posty? Koffer powstał we wrześniu 2012. Posty - choć chciałabym codziennie, a czasem nawet dwa razy dziennie - wychodzą średnio co drugi dzień. Czasem niestety jestem zajęta, albo nie mam siły, albo mam tak zły humor, że wiem, iż lepiej nie brać się za nic, bo wyjdzie z tego coś strasznego. 2. Ile razy dziennie zaglądasz na bloga i czy robisz to w pierwszej kolejności? Milion razy. Albo przynajmniej pięć (czasem jest to pięć na godzinę). Kocham mojego bloga (moje blogi) i po prostu muszę. Nie robię t

Miziu, miziu, mrrrru.

Obraz
Dawno mojej kudłatości tu nie było. Nie dziwi to, biorąc pod uwagę, że znajduje się sześćset kilometrów ode mnie. I nawet nie bardzo wiem, co u niego. Dlatego będą prawie same zdjęcia. Bo mi się tęskni. Za trzy tygodnie i dziesięć godzin będę (najprawdopodobniej) w domu. I wtedy wyprzytulam moje miziadełko, które - jak się dowiedziałam parę dni temu - jest brudne i ma splątane futro (akurat to drugie mniej dziwi). Jednak moja propozycja, by umyć gada nic nie dała. Dlatego sama wrzucę go do wanny, gdy przyjadę. Potem uczeszę, a w skrajnej sytuacji ogolę. I nie będę mieć kota, ale szczura. Powiecie mi, jaki ma sens narzekanie, że brudny kot się przytula, skoro argumentem na "wypierz go" jest: i tak się zaraz znowu wybrudzi? Ja takiego argumentu używam czasem, gdy nie posiadam sensownych, bądź uważam rozmówcę za wyjątkowo wkurzającego i szkoda mi tracić na niego czasu. Zatem zirytowałam się. Kaktusa mi nie podleją, bo przeżyje (a może właśnie NIE przeżyje? Oj, ale się zdenerwu

Moja kolekcja herbaty.

Obraz
Czy mogę ten zbiór herbat nazwać kolekcją? Czy może zbiorem? A może po prostu zapasem? Można kolekcjonować herbatę? Bo ja autentycznie robię wszystko, by jej trochę ubyło. Jednak gdy nadchodzi moment, kiedy myślę: "No, już zostało mi mniej" - dostaję od kogoś kolejne opakowanie, albo nagle zapragnę jakiegoś konkretnego smaku i sama kupuję. Na szczęście nie zdarza się to zbyt często, ale okazuje się, że 50g herbaty starcza na bardzo, bardzo długo. Ale na to zawsze jest sposób. Ciasteczka herbaciane. Może kiedyś podzielę się z Wami przepisem. Jednym z dwóch.  Nie piję kawy. Zwyczajnie mi nie smakuje. Czy to możliwe? Chyba. Kocham jej zapach, gdy jest zmielona (bo same ziarna zdecydowanie nie mają takiego aromatu), ale po zaparzeniu jestem bliższa krzywienia się niż zachwycania. Herbata to moja miłość. Jest delikatna, nie nadgorliwa. Gdy jestem w domu, zwykle piję coś, co mój były chłopak nazywał "lurą", czyli czarną z cytryną i cukrem (cytryny jest tak dużo, że ni

O piegach.

Obraz
2005 Gdyby ktoś się mnie w którymkolwiek momencie życia zapytał, czy będę tęsknić za piegami, odpowiedziałabym zdecydowane NIE. Były one moim kompleksem przez całe dzieciństwo. Na zielonej szkole w trzeciej klasie podstawówki wychowawczyni wyjątkowo wrednie mnie potraktowała, pytając, czy opalam się przez sitko. Do dziś pamiętam, jak przykro mi się wtedy zrobiło. Co to za nauczycielka? A co najgorsze - ona była lata świetlne wcześniej także wychowawczynią mojej mamy, więc jej pytanie - poza chęcią pokazania mi, jak bardzo mnie nie lubi - było całkiem nieuzasadnione. 2007 Moje narzekanie na piegi poskutkowało o tyle, że mama kupowała mi kremy wybielające. Pic na wodę, tyle mogę powiedzieć. Nic nie dawały. Także maseczka z mąki ziemniaczanej (ale za to jaką miała zabawną konsystencję! Niemal stałą, ale gdy wzięło się toto to ręki, rozpuszczało się, miałam przy tym niezłą zabawę), sok z cytryny. Bardzo, ale to bardzo nie lubiłam swoich piegów. Ale bycie rudą i piegowatą nigdy ni

Pierwsze pożegnanie i radosne powitanie.

Obraz
Z żalem (a może żelem?) oznajmiam, że po prawie pięciu miesiącach owocnej współpracy dochodzącej do kilku razy dziennie odeszła Tołpa. Na jej miejscu zasiądzie po raz kolejny Waschemulsion z Alverde, jako że Tołpa obecnie mi się trochę znudziła. Bez obaw - wrócę do niej zapewne po Alverde, chyba że przypadkiem znajdę coś lepszego. Muszę przyznać, że zaskoczyła mnie jej wydajność i już byłam prawie pewna, że nigdy się nie skończy. Alverde aż tak dobra pod tym względem nie jest (ale cóż na to poradzić? Różnica cenowa też jest), ale jest niemal równie dobra, tylko drażni mnie jej zapach. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało. Na razie witam Alverde. Po raz drugi.

Heiße weiße, czyli biała gorąca czekolada z Rafaello.

Obraz
Wiecie, że jestem ogromną fanatyczką białej czekolady? Gorzka mogłaby nie istnieć. Mleczna wtedy, gdy nie ma białej. Biała? Zawsze i wszędzie. Dlatego też zwykła gorąca czekolada mnie tak nie zachwyca, ale co z jej białą wersją? Niebo, raj! I jeszcze do tego moje ukochane Rafaello i gigantyczna porcja bitej śmietany. I mamy śnieg w listopadzie. Lekko świąteczne wrażenie (ten cynamon...) i można zapomnieć o całym świecie, gdy w zasięgu ręki jest książka, film lub przyjaciółka. W końcu czymś tak pysznym warto się dzielić. (Na jedną dużą porcję) Potrzebne będą: 250ml mleka (część mleka można zamienić na śmietankę 30%, napój będzie gęściejszy) 120g pokrojonej białej czekolady (jeśli nie lubicie zbyt słodkich rzeczy, możecie użyć mniej) Rafaello Bita śmietana Cynamon Gotujemy mleko, gdy będzie gorące, wsypujemy czekoladę i mieszamy, aż się rozpuści. Do kubka wrzucamy kulki Rafaello, następnie zalewamy je gotowym płynem. Dekorujemy bitą śmietaną, cynamonem i jeszcze jedną kulką