Co przywiozłam sobie z Warszawy.
Z racji, że przygotowanie mojego arcydziwnego postu o Budapeszcie zajmie trochę czasu, postanowiłam zapełnić lukę w czasie i postach kilkoma nowymi rzeczami. Tak, większość z Warszawy, dwie z Frankfurtu, bo jakoś tak wyszło, że coś tam małego (dosłownie) kupiłam. Nie powiem tym razem, że będzie krótko (jak to zrobiłam wczoraj i krótko nie wyszło), ale na temat raczej już tak. Gdy Gia odkryła Lawendową Farmę , dałam się skusić na zamówienie. Cały sklep mnie kusił, ale właśnie Mydło Kleopatry sprawiło, że muszę, że chcę i złożyłyśmy zamówienie, które odebrałam sobie z Warszawy. Co kupiła Gia, możecie zobaczyć tu . Śliczne kolczyki, które dała mi Gia, z piaskiem pustyni. Cudowne, złote jabłuszka. Na półce z miniaturkami znalazłam ten olejek Weledy. To dość droga firma (przynajmniej dla mnie), a takie maleństwo uznałam za dobrą rzecz do sprawdzenia. Już wiem, że do twarzy go nie lubię, ale kiedyś pewnie zużyję do ciała. Miałam zabrać do Budapesztu, ale nie zmieścił mi się