Komunikacja we Frankfurcie.

Moja podróż przez Polskę trwa. Tak to mogę chyba nazwać. Bo wciąż tu jestem, do Budapesztu lecę jutro, a Frankfurt po dwóch dniach opuściłam (czy stety czy niestety niestety nie jestem w tej chwili w stanie stwierdzić, ponieważ jestem zwyczajnie chora na jakieś paskudne, gorączkujące coś, czemu nie zamierzam się poddać). Czyli Polska jest jak najbardziej aktualna.

Oczywiście V. była łaskawa zapomnieć o tym, że należy mi powiedzieć, że tunel przy bahnhofie jest zamknięty w związku z trwającym (od dawna) remontem. I wyjechałam na drugi koniec Frankfurtu, moknąc przy okazji w deszczu. Potem dzwonię do niej, jak dojechać i w końcu dotarłam. Oczywiście nie bez zastanowienia się, w jaki sposób dotrę na egzamin. Na przystanku zaczepił mnie jakiś Niemiec i mnie zagadywał, a ja uświadomiłam sobie, że półtora miesiąca bez używania języka mnie zabija i stwierdziłam, że go nie umiem. Ale udawałam, że wielce wiem, co mówię, choć moja spanikowana głowa notowała każdy błąd, jaki popełniłam. Mój towarzysz rozmowy zdawał się to ignorować. W końcu opanowałam także funkcjonowanie komunikacji zastępczej, dlatego więcej problemów mi ona nie przysporzyła. Nie mogę tego jednak powiedzieć o autobusach nocnych.

Godzina 4:13, ma przyjechać autobus nocny. Idę grzecznie na przystanek, a tu ten oto wredny pojazd jedzie po drugiej stronie ulicy! Westchnęłam i ruszyłam drogą alternatywną wg vbb.de, czyli Fußweg. I myślę: może dojdę na następny przystanek, bo jedzie jakoś naokoło. No to idę. I faktycznie, docieram na następny przystanek, a dziesięć sekund później przyjeżdża autobus (i tak się dziwiłam, że tam doszłam, bo miałam gorączkę, boleści i w dodatku spałam może łącznie pół godziny). Wsiadam, a kierowca pyta:
- To pani stała tam po drugiej stronie ulicy?
- Tak, nie wiedziałam, że pojedzie pan z drugiej. Bardzo się cieszę, że zdążyłam tutaj dojść.
Bo jakaś taka gadatliwa zrobiłam się o tej czwartej nad ranem.
Potem cudem przedarłam się przez resztę Frankfurtu do Słubic, doszłam na dworzec PKS i czekam kolejne 50 minut na autobus... Przy okazji wzięłam się za zbijanie gorączki zabójczą mieszanką Ibupromu i Aspiryny. Chyba tylko dzięki obżeraniu się tymi tabletkami w za dużych ilościach byłam w stanie dziś chodzić po Warszawie, bo wczoraj się nie nadawałam do niczego.

Ale Gia też jest chora, więc w Budapeszcie będziemy miały ubaw. O, w to nie wątpię. Choć mam nadzieję, że nie będzie on zbytnio chorobowo-ironiczno-znaczeniowy.

Komentarze

  1. Jak ja lubię Twój blog.

    Nie wiedziałam, że jesteś "w trasie", bo i skąd. Mimo przygód troszkę Ci zazdroszczę.

    Wracaj(cie) prędko do zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, wydawało mi się, że trąbię o tym na prawo i lewo, ale może jednak jestem bardziej enigmatyczna niż myślałam :). Właśnie wróciłam i muszę powrócić do blogowania :)).

      Dziękuję!

      Usuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz! :).

Popularne posty z tego bloga

Spontaniczny konkurs błyskawiczny - Alverde. [ZAKOŃCZONY]

Jennifer Lopez Deseo EDP + KONKURS