Posty

Bezzdjęciowo, prawojazdowo, planowo.

Dziś sobie trochę pogadam, bo odkryłam na Kofferze przerost formy (zdjęć) nad treścią. Będzie pusto, szaro i smętnie - jak wczesne poranki typu siódma rano, o której zaczynam jutro moją trzecią jazdę. Tak! Nareszcie zaczęłam! Pierwsza była w poniedziałek, ale za to następną mam bodajże w przyszłą niedzielę... Bo cóż, wyjeżdżam w piątek na weekend do Gdyni, gdzie zamierzam dobrze się bawić . Po powrocie będę mieć trochę ponad tydzień, żeby na dobre przygotować się do półtoradniowego wyjazdu do Frankfurtu. Stamtąd do Warszawy, a po dwóch dniach w Stolicy ruszam w Budapeszt. Z Gią oczywiście. Potem wracam do domu - na jazdy, oczywiście. Może w końcu nauczę się nie próbować rozbijać jakiś pojazdów. Tak subiektywnie uważam, że jazda do przodu idzie mi całkiem nieźle. Jak na osobę, która panikowała, że nie potrafi odpalić samochodu (po dniu dzisiejszym nie mam najmniejszych wątpliwości, że potrafię. Potrafię nawet patrzeć na drogę, a nie swoje odbicie w lusterku, rozmawiać z instruktore

Śniadanie w Charlotte.

Obraz
To miejsce jest niemal owiane legendą. W warszawskiej wersji spotkać można celebrytów wszelakiej maści, w Krakowie na szczęście Charlotte jest mniej oblegana. A jednak słychać w różnych miejscach o bułce tartej za 7 zł (to prawda! Sama widziałam!) i makaronikach za 4, których należy szukać z lupą na talerzu (faktycznie troszkę mniejsze niż te, które miałam okazję jadać, ale lupy nie potrzebowałam). Z Gią rozważałyśmy wiele miejsc, do których chciałyśmy się wybrać, by coś zjeść, jednak moje "chcę do Charlotte" zwyciężyło z powodu braku lepszych opcji. Gia zamówiła Śniadanie Charlotte, które składało się z koszyka pieczywa (ciemne, jasne, drożdżowe i croissant), konfitury oraz kawy. Ja zdecydowałam się na Assiette de Charcuterie, czyli talerz wędlin i przysmaków francuskich. Do tego wzięłam zieloną herbatę z lawendą, która zaintrygowała mnie już w trakcie przeglądania menu w Internecie. Takie śniadanie mogłybyśmy jeść codziennie. Za cenę mojego zestawu (9 zł bez herbaty)

"Dziewczynka w czerwonej sukience"

Obraz
Nie powinno się mnie wpuszczać do muzeum.

Day in Cracow. Shopping, eating and eating.

Obraz
Gia była na tyle miła, że zdecydowała się mnie odwiedzić, co sprawiło, że ruszyłyśmy w Kraków. Już obie ustaliłyśmy, że ja mogę w życiu nic nie robić, jedynie jeść, więc zaczęłyśmy od jedzenia właśnie. Poszłyśmy do miejsca, które sobie jakiś czas temu ukochałam - Karmy. Następnie Empik, gdzie wydałam stanowczo za dużo pieniędzy, Galeria Krakowska (gdzie obie wydałyśmy ich zdecydowanie zbyt wiele), a na końcu sushi, na które ja (!) już nie miałam siły, bo po śniadaniu nie byłam głodna, choć minęło od niego pięć godzin. W Karmie jadłyśmy - jakże by inaczej - ciasto owsiano-daktylowe (mniam), Gia pancakes z bananami i syropem klonowym (które, choć sycące i wielkie, były bardziej omletami), a ja hummus z grzankami, który także był bardzo sycący, przez co go nie zjadłam do końca i później już nie chciało mi się jeść. Do tego kawa (dla Gii ) i herbaty (for both of us). Po naKARMieniu się poszłyśmy dalej. W Głównej Księgarni Naukowej kupiłam sobie mały fioletowy notes - takiego

Z widokiem na Babią.

Obraz
Jako dziecko często chodziłam po górach, mniej więcej co drugi weekend spędzałam w Tatrach. Z wiekiem się rozleniwiłam i przestałam ruszać moje mięśnie, zmuszając je do przemieszczania mojej osoby. I tak oto zasiedziałam się w miastach. A przecież do gór, choćby niezbyt wysokich, ale wciąż jakiś, mam bardzo blisko. Pół godziny samochodem. Na szczęście mam też przyjaciółkę, która w owych bliskich górach ma domek. I ruszyliśmy tam na weekend. Jestem leniwa, wychodzić mi się tam nie chce (wysokooo! ale znowu chce mi się chodzić), tym razem pojechaliśmy samochodem, co było oszczędnością [głównie mojej] energii. A potem się bawiliśmy. Trochę po studencku. Trochę alkoholowo. A niektórzy mocno alkoholowo. Z cudownym widokiem na Babią. Znaczy byłby on, gdyby drzewa z boku nie zasłaniały.  Super nowoczesna toaleta, z której autentycznie korzystaliśmy. Pomyślcie sobie, jakie to uczucie iść do niej, gdy jest noc, jest ciemno, a nas Waszą głową leci nietoperz, którego cień widzicie pod swo

Zostaję hodowcą.

Obraz
Kaktusa. Adoptowałam to maleństwo dziś w Biedronce i zdecydowałam się na jego wychowywanie, ponieważ wymaga na tyle mało uwagi, żebym była w stanie czasem pamiętać o podlewaniu go, a jest na tyle kolczasty, że kudłatość Deusza powinna zachować rozsądek i trzymać się od niego z daleka. Czyż nie jest śliczny?

Tołpa dermo face, sebio. Normalizujący żel do mycia twarzy.

Obraz
 Pewnego dnia skończyła mi się emulsja do mycia twarzy z Alverde, a naczytałam się (jak to zwykle bywa na blogach) wiele złego o SLSach i postanowiłam, że mój następny zakup będzie ich pozbawiony. Poszłam więc do Rossmanna i pół godziny stałam przed półkami, studiując składy. Tołpa patrzyła na mnie z półki, do której normalnie nie dosięgam. I w końcu postanowiłam - Tołpa to jest to. Opakowanie ma dziwne. A raczej grafikę. Używam tego żelu od miesiąca, a wciąż się nie przyzwyczaiłam do jego wyglądu. Z przyjaciółką ustaliłyśmy, że Tołpa tak ma, że nie pasuje do niczego, nawet na półkach w sklepie się odróżnia. I to prawda. O ile z przodu jest minimalistycznie i jasno, to z tyłu...  Więcej tekstu, niż przeciętny Polak mógłby zdzierżyć.  Skład. Żadnych parabenów, silikonów, SLSów. Tylko co robi pod koniec ten denaturat? Dobrze, że pod koniec.*  Konsystencja jest żelowa, ale rzadka. Dlatego też opakowanie jest nieodpowiednie, ponieważ z tej wielkiej i szerokiej tubki może wylec