Posty

How to be happy.

Obraz
Dziś na filozofii (która bardziej przypominała kurs zarządzania) wykrystalizowała mi się banalna recepta na szczęście. Dopiero po dobrnięciu do dołu marginesu zorientowałam się, że gdybym miała te rzeczy, które narysowałam, przeżyłabym jedną z najspokojniejszych i najszczęśliwszych chwil w życiu. Bo kto powiedział, że szczęście to coś wielkiego? Mnie najbardziej radują małe rzeczy. Najlepszy przykład z rana (który także na marginesie się znalazł): Weszłam do sali, gdzie mieliśmy zajęcia. I co widzę? Wielka, niebieska, gumowa piłka. Od razu odezwało się we mnie dziecko i usiadłam na niej, zaczęłam podskakiwać, kłaść się, rzuciłam nawet tą - większą ode mnie - piłką do koleżanki, a później zaczęłam odbijać ją od podłogi. Przychodzi wykładowca (gdy akurat się zmęczyłam, choć wciąż z wielkim zadowoleniem na twarzy, i próbowałam odłożyć ją na miejsce) i mówi: - Proszę nie broić. Oczywiście zaczęłam się śmiać. A on opowiadać o tym, jak na ostatnim spotkaniu pracowników postanowił ich

O dziwnych wypadkach.

Obraz
Weekend naprawdę obfitował we wrażenia. Sam jego początek polegał na tym, że nie mogłyśmy z V. wybrać, a sama podróż zaczęła się oczywiście od zakupu prowiantu, co w tym wypadku okazało się ciasteczkiem. Później Berlin, osławiona kanapka z łososiem i cebulą (od tej pory cebuli nienawidzę, a V. ma zakaz napieprzania się z niej i ze mnie na Kofferze). Następnie koncerty. Przechodzimy obok jakiegoś jeziorka w Volkspark Mariendorf, gdzie pływają sobie paczki. Oczywiście V. nie mogła się powstrzymać przed śmianiem się ze mnie bez powodu i: 1) była pewna, że gdy tylko podejdę do wody, wpadnę do niej i się utopię; 2) uznała, że kaczka do moje ulubione danie i kazała mi na nie polować, żebym miała na obiad. Ja dla odmiany zażyczyłam sobie, by je dla mnie "odpierzyła". Tutaj są cztery ciekawe postacie: Budda - gruby facet o opalonej na złoto i przepitej skórze, który wyglądał jak Budda i zabawnie tańczył. Hippis - równie zabawny taniec. Merlin - dłuuga broda i włosy, choć

Berlin - ROCKTREFF 2012

Obraz
Miesiąc temu popełniłam jeden z życiowych błędów. Dobra, to żart. Ale tym domniemanym błędem było powiedzenie "Okay", gdy V. mnie poinformowała, że mam dla niej zarezerwować ten weekend. Co ja się będę kłócić... I w ten oto sposób trafiłam na festiwal rockowy. A że rocka mało słucham, bo kilka lat temu z niego wyrosłam, momentami miałam dość. A w zasadzie tylko przy jednym zespole. Sam wyjazd obfitował w emocje i dziwne wypadki. O dziwnych wypadkach opowiem w kolejnym poście, dziś skupmy się na dziwnych zespołach w moim dziwnym pojęciu. Dzisiaj pokażę Wam zdjęcia, w następnych dniach (czyli w moim rozumieniu - nie wiadomo kiedy) pojawią się filmiki. A może pojutrze nadejdzie post dziwnych wypadków i berlinoznawczy. Nie ma to jak dobry plan... Choć koncerty zaczynały się o godzinie piętnastej, my dotarłyśmy po osiemnastej, więc trochę nas ominęło. Nie wspominając o całym piątku. Sobota trwała do 23, a niedziela do 20. O niedzieli w szerszym pojęciu opowiem w poście o dziwnyc

Outfit "I feel good, so you can't tell me that I look bad even if I do"

Obraz
Patrzę na te zdjęcia i zastanawiam się, dlaczego wcześniej nie zauważyłam, że aparat ma jakieś dziwne problemy z ostrością. Z przodu zupełnie nie chciał jej łapać, nie rozumiem tego i pewnie nie zrozumiem, bo fotograf ze mnie żaden (swoją drogą od pół roku próbuję kupić statyw, ale zawsze wymyślam sobie inne - angeblich ważniejsze - wydatki), a aparat kupiłam tylko po to, by móc robić jakieś zdjęcia. Te są jakieś. Dobrze, że nie pokusiłam się o lustrzankę, bo zapewne już wyrzuciłabym ją przez okno... Nie dość, że to to ciężkie, nieforemne i za duże na moje małe, obrzydliwe rączki (nie, nie podam kontekstu), to jeszcze zupełnie nie umiem się tym posługiwać. Zwykła cyfrówka mi wystarcza. Naprawdę. Ale potrzebuję statywu. Opowiem coś o stroju. Mam na sobie spodnie, bluzkę buty (i inne rzeczy, których nie widać) oraz dodatki: torebkę, bransoletkę i kolczyki. No i mój niezastąpiony łańcuszek. Czy już wystarczająco dużo napisałam na temat outfitu? Mam wrażenie, że mam ochotę by

Outfit pt. "Ładnie wyglądasz"

Obraz
Może i ładnie wyglądam (co nie jest jedynie moim stwierdzeniem, bo usłyszałam to od dwóch niezależnych osób - z czego od jednej z nich nie spodziewałam się tego usłyszeć), ale na zdjęciu wyszłam okropnie. Ja naprawdę się tak uśmiecham, gdy się nie kontroluję? I wychodzi mi taki wielki, szpiczasty nos? Nie ma co, można się nad sobą trochę poużalać. W końcu wczoraj miałam egzamin, nie mogłam się dogadać z pianinem (tak, zaczęłam się uczyć na nim grać) i o mało się nie rozpłakałam ze stresu. Ale o tym nie wie nikt. Dobra, teraz wiedzą już wszyscy. Na szczęście egzamin poszedł mi tak samo jak outfit - ładnie. Nie mam lepszych zdjęć, bo nie chciało mi się dorabiać butów, torebki i dołu spódnicy. To ostatnie kiedyś na pewno nadrobię. Zresztą o tę spódnicę ciągle kłócę się z mamą. Bo pierwotnie była jej. Powiedziałam, że ją oddam, gdy będę już tak gruba, by nie móc się w nią zmieścić. Póki co mam tendencję do chudnięcia, nie tycia, więc mama może o niej zapomnieć. Bluzka zaś irytuje mnie

Po weekendzie.

Moje życie było od ponad miesiąca zorientowane wokół egzaminu z gramatyki opisowej. I choć zdawałam ją już w zeszłym roku, jestem trochę nadambitna i tym razem postanowiłam napisać jeszcze raz coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, i otrzymać ocenę o wiele wyższą. Muszę sobie przyznać dwie rzeczy: że jestem cholernie konsekwentna i że wszędzie dobrze, gdzie nie ma UJ. Bo tutaj gramatyka była prosta do nauki (a przecież to dokładnie to samo), egzamin także łatwiejszy, a dla mnie stała się bułką z masłem. Nikomu nie polecę germanistyki na UJ z powodu stresu, który przysłania zdolność nauki i myślenia. Po weekendzie nadszedł egzamin, który napisałam z radością. Choć przed nim było źle, nawet bardzo. Bo miałam wrażenie, że znowu nic nie umiem. Na szczęście było ono mylne. Sam weekend miał w sobie coś radosnego. Nie był idealny, momentami byłam niemożliwie wściekła, ale jednak. Po pierwsze obejrzałam mecz Polska-Grecja - ja! totalny antyfan piłki nożnej i osoba, która wie o niej tyle, ż

Nocą.

Wczoraj spędziłam nadzwyczaj interesująco. Jednak nie pod względem robienia czegoś, czego zwykle nie robię, ale raczej dlatego był interesujący, że mój nastrój poszybował w miejsca, których od dawna nie odwiedzał. Spędziłam wieczór przyjemnie, radośnie i wcale nie miałam ochoty iść spać. I naprawdę nie wiem, czy powodem ku temu było moje nowe masło do ciała o zapachu werbeny, za którą tak naprawdę nie przepadam, ale spodobało mi się, jak się wchłania, czy może chodziło o film, który obejrzałam. Pewnie o to też. Poczułam się chwilowo szczęśliwa. Oczywiście pociągnęło to za sobą inne uczucia, jak np. tęsknota czy lekki smutek. Ale ogólnego zadowolenia nie mogło to zburzyć. Zakochałam się na nowo w Nowym Jorku i widząc Milę Kunis, cały czas myślałam o Selenie Gomez. Brakowało mi więcej Emmy Stone. Całokształt jednak sprawił, że chciałam włączyć film od początku. A następnie ruszyłam w podróż. Chłodny wiatr wpadał mi przez okno, a w głowie grały podróżne piosenki. One wcale nie są t