How to be happy.
Dziś na filozofii (która bardziej przypominała kurs zarządzania) wykrystalizowała mi się banalna recepta na szczęście. Dopiero po dobrnięciu do dołu marginesu zorientowałam się, że gdybym miała te rzeczy, które narysowałam, przeżyłabym jedną z najspokojniejszych i najszczęśliwszych chwil w życiu. Bo kto powiedział, że szczęście to coś wielkiego? Mnie najbardziej radują małe rzeczy. Najlepszy przykład z rana (który także na marginesie się znalazł): Weszłam do sali, gdzie mieliśmy zajęcia. I co widzę? Wielka, niebieska, gumowa piłka. Od razu odezwało się we mnie dziecko i usiadłam na niej, zaczęłam podskakiwać, kłaść się, rzuciłam nawet tą - większą ode mnie - piłką do koleżanki, a później zaczęłam odbijać ją od podłogi. Przychodzi wykładowca (gdy akurat się zmęczyłam, choć wciąż z wielkim zadowoleniem na twarzy, i próbowałam odłożyć ją na miejsce) i mówi: - Proszę nie broić. Oczywiście zaczęłam się śmiać. A on opowiadać o tym, jak na ostatnim spotkaniu pracowników postanowił ich