Po weekendzie.
Moje życie było od ponad miesiąca zorientowane wokół egzaminu z gramatyki opisowej. I choć zdawałam ją już w zeszłym roku, jestem trochę nadambitna i tym razem postanowiłam napisać jeszcze raz coś, o czym nie mam zielonego pojęcia, i otrzymać ocenę o wiele wyższą. Muszę sobie przyznać dwie rzeczy: że jestem cholernie konsekwentna i że wszędzie dobrze, gdzie nie ma UJ. Bo tutaj gramatyka była prosta do nauki (a przecież to dokładnie to samo), egzamin także łatwiejszy, a dla mnie stała się bułką z masłem. Nikomu nie polecę germanistyki na UJ z powodu stresu, który przysłania zdolność nauki i myślenia.
Po weekendzie nadszedł egzamin, który napisałam z radością. Choć przed nim było źle, nawet bardzo. Bo miałam wrażenie, że znowu nic nie umiem. Na szczęście było ono mylne.
Sam weekend miał w sobie coś radosnego. Nie był idealny, momentami byłam niemożliwie wściekła, ale jednak. Po pierwsze obejrzałam mecz Polska-Grecja - ja! totalny antyfan piłki nożnej i osoba, która wie o niej tyle, że jest piłka, dwie bramki i dwie drużyny - który nawet mi się spodobał.
W sobotę zaś się uczyłam i wkurzałam. Albo raczej wściekałam. Przemęczenie i miesięczna intensywna nauka dały o sobie znać.
Wczoraj byłam na koncercie i - abstrahując od nauki - odżyłam trochę. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że dziś jest egzamin. I wtedy zaczęło się panikowanie. Choć gdyby w połowie cyklu uczenia się przyszedł wykładowca z egzaminem, napisałabym go bez stresu. A tak nagle okazało się, że już się zbliżam do końca mojej egzystencji, bo zapewne umrę w trakcie pisania. Chyba nie umarłam.
Ale za to powstało pytanie: co ja teraz będę robić, skoro moim życiem od końca kwietnia rządziła gramatyka? Co ja zrobię z tym czasem wolnym?
Może nareszcie poświęcę się blogowi?...
Po weekendzie nadszedł egzamin, który napisałam z radością. Choć przed nim było źle, nawet bardzo. Bo miałam wrażenie, że znowu nic nie umiem. Na szczęście było ono mylne.
Sam weekend miał w sobie coś radosnego. Nie był idealny, momentami byłam niemożliwie wściekła, ale jednak. Po pierwsze obejrzałam mecz Polska-Grecja - ja! totalny antyfan piłki nożnej i osoba, która wie o niej tyle, że jest piłka, dwie bramki i dwie drużyny - który nawet mi się spodobał.
W sobotę zaś się uczyłam i wkurzałam. Albo raczej wściekałam. Przemęczenie i miesięczna intensywna nauka dały o sobie znać.
Wczoraj byłam na koncercie i - abstrahując od nauki - odżyłam trochę. Dopóki nie zdałam sobie sprawy, że dziś jest egzamin. I wtedy zaczęło się panikowanie. Choć gdyby w połowie cyklu uczenia się przyszedł wykładowca z egzaminem, napisałabym go bez stresu. A tak nagle okazało się, że już się zbliżam do końca mojej egzystencji, bo zapewne umrę w trakcie pisania. Chyba nie umarłam.
Ale za to powstało pytanie: co ja teraz będę robić, skoro moim życiem od końca kwietnia rządziła gramatyka? Co ja zrobię z tym czasem wolnym?
Może nareszcie poświęcę się blogowi?...
Albo upiecz babeczki z mojego przepisu. Są mega :)
OdpowiedzUsuńNajpierw idziemy na drinka! :D
OdpowiedzUsuń