Posty

Małe zakupy kosmetyczne.

Obraz
Wróciłam i ruszyłam na zakupy. Zależało mi na dwóch rzeczach - żelu do mycia twarzy i jakimś balsamie do ust (gdy zejdzie mi opryszczka, będę musiała je doprowadzić do stanu używalności). I przy okazji kupiłam też coś, o czym marzyłam od dłuższego czasu - kryształowym dezodorancie. W Polsce są drogie (zbyt drogie, bym zdecydowała się zakupić, nie mając pewności, że to faktycznie działa), a tutaj zapłaciłam 1,95 euro, opowiem Wam o nim, gdy już się dowiem, czy to faktycznie takie cudo, jakim podobno jest. Kupiłam też ekologiczną emulsję do mycia twarzy z Alverde i balsam do ust z Balei - wybrałam go, ponieważ spodobało mi się opakowanie. I miałam ochotę na odmianę (chciałam Carmex, ale nie było) od Alverde. A potem poszłam do polskiego Rossmanna i kupiłam sobie szampon Babrydream, bo był na promocji, a chciałam coś delikatnego do włosów. Przy okazji mam coś, czego parę osób będzie mi pewnie chorobliwie zazdrościło:

W drodze.

Obraz
Dzisiejsza podróż minęła nadzwyczaj dziwnie, spokojnie, smutno, bezsennie i poniekąd szybko. Zaraz. Jaka podróż? Do akademika miałam przecież wrócić w niedzielę. Miałam. Ale, jak to ujęłam, znowu odwołując wizytę u dentysty, "z przyczyn ode mnie niezależnych niestety nie mogę się pojawić". W minionych dniach, gdy na blogu panowała cisza, w moim życiu szykowała się rewolucja. Raczej w negatywnym sensie. I choć kilka minut wcześniej wrzuciłam ubrania do pralki, spakowałam się i, ignorując pranie, wyszłam po prostu z domu. I jak oto przed godziną wylądowałam w akademiku dwa dni przed planowanym powrotem. Do życia wrócę. Po prostu potrzebowałam... uciec, że się tak wyrażę. Mniejsza o adekwatność tego słowa do sytuacji. W podróży zawsze się wyłączam. Patrzę na swoje ręce, nogi, brzuch, włosy i to nie jestem ja. Nie myślę, odrealniam się, oddalam od siebie samej. Zwykle podróż dobrze mi robi. Wracam z niej pusta. Gotowa na przyjęcie nowych emocji. Niestety kilka dni po niej mam d

Nina Ricci Nina EDP

Obraz
To moje pierwsze perfumy. Dostałam je na osiemnastkę, choć odebrałam pół roku później, bo z lenistwa nie dotarłam do ofiarodawczyni wcześniej. To był jej ulubiony zapach, ja polubiłam Ninę dopiero później. Jak widać na zdjęciach, nie ma swojej słynnej zatyczki - dostałam je już w takim stanie, zostały kupione z outletu Douglasa (sama do tej pory nie wiem, jak dotrzeć w takie miejsce, żeby zdobyć perfumy za ułamek ceny), bez zatyczki i bez pudełka. Moje mają 80 ml i dziś się zorientowałam, że zużyłam ich połowę. Pomyślałam sobie, że będę za nimi tęsknić... bo raczej ich sobie nie kupię, gdy się skończą. Choć będąc w akademiku, odczuwałam ich brak i spryskałam się nimi, gdy tylko wróciłam do domu. Oczywiście te perfumy opowiadają swoją własną historię. Historię bardzo dziewczęcą, kojarzącą mi się z Lolitą. Niewinna słodycz i grzech (przecież to jabłko) czający się gdzieś w nutach zapachowych. Po spryskaniu otula mnie słodycz jabłka - ale nie kwaskowatego, zielonego, tylko czerwonego ni

Sposób na muzyczny marazm.

Obraz
Wczoraj przyjechała do mnie przyjaciółka. Miło z jej strony, że przywiozła Malibu i sok ananasowy. A w trakcie słuchałyśmy Kaczmarskiego... Dziś zaprezentuję Wam moje ulubione jego... utwory. Bo piosenkami bym tego nie nazwała nawet na torturach. A propos tortur - obejrzałyśmy "Hannibala" i "Milczenie owiec" - w takiej właśnie kolejności. Hannibal wylądował na mojej liście ulubionych seryjnych morderców. Miłego słuchania. Genialny! "Wiem, sama wiem!, kazałabym go ściąć!" Dopiero dziś zachowałam przytomność do końca i doceniłam coś więcej poza zapowiedzią, której tutaj i tak nie ma. Seks i śmiech. To kocham. Uwielbiam. I choć samego Kaczmarskiego bym utopiła, Kleopatra zostaje ze mną na zawsze. Gdzieś tam lubię momentami fragmenty "Epitafium dla Wysockiego", ale czasem mam wrażenie, że odbieram je zbyt osobiście i staram się zapomnieć. Nie lubię Kaczmarskiego. Wcale, a wcale. Ale na mój ostatni muzyczny marazm jego nie-muzyka pasuje idealni

Deusz ćwiczy jogę...

Obraz
...przez sen - w momencie, gdy ja czytam książkę "Szybka i prosta joga". Wczoraj uciekł z domu. Na szczęście wrócił po godzinie. Z całymi łapkami umorusanymi węglem. Tak się wystraszyłam... z kim ja bym spała? A jeśli coś by mu się stało? Dziś olejowałam włosy, ale do sukcesów mi daleko. Jeszcze to opanuję. A godzinę temu nałożyłam sobie na twarz czerwoną glinkę. Gdy mama mnie w niej zobaczyła, wybuchnęła śmiechem, po czym stwierdziła, że lepsza niż algi (o soczyście ciemnozielonym kolorze) i że ten ceglasty kolor bardzo mi pasuje. Kazała mi się opalać, ale nigdy nie osiągnęłabym takiego efektu. Co najwyżej efekt pomidora wyjętego z gorącego piekarnika... Miłego weekendu! I przypominam o konkursie, kliknijcie w różowy baner nad postem/pod nagłówkiem, żeby dowiedzieć się więcej. A tak na koniec - przed chwilą zauważyłam:

Wiosennie.

Obraz
Dla mnie na wiosnę niezbędna jest Carla Bruni. W jej muzyce jest taki świeży powiew... a gdy czuję olejek z drzewa herbacianego, przez otwarty balkon wpada mi chłodne powietrze, niebo jest świetliste (choć trochę zachmurzone i nie słoneczne), a kot nie chce mnie wypuścić z łóżka, gdy obudzę się o dwie godziny za późno i bez sennego kaca, to znak, że jest wiosna. Niech ktoś kupi mi jeszcze truskawki, a będę w pełni zadowolona. Ach, i dostałam dziś dwie nowe książki. Jak nie być szczęśliwa? Być! Później może być gorzej, ale na razie jest teraz i tyle. W jednym z kolejnych postów planuję następną recenzję perfum. Wolicie Ninę Ricci "Nina" czy "Deseo" Jennifer Lopez? Dziś postaram zaprzyjaźnić się też z jogą. W końcu jest wiosna.

Apokalipsa. Pryszcze. Sushi.

Obraz
Sałatka z glonów wakame, ebi futomaki. A wcześniej mini zakupy (olej kokosowy i korektor z Inglota) i zabawa w wizażystkę z odrobiną pigmentu i brokatu na palcach. Chęć wycieczki do fabryki cukierków. Różowe Frugo i biały KitKat. Kłótnie od rana do nocy, krzyczący kot i kwestia: o co chodzi z sukienkami komunijnymi i moje wściekłe: Skoro symbol niewinności, to niech najlepiej idą nago! I święte oburzenie. A później jeszcze kwestia nieochrzczonego, nowonarodzonego dziecka i końca świata. Dzień dziwny. Z Kotkiem spotkałyśmy w Galerii kolegę z UJ. Potem się jej pytam, co o nim sądzi. Jej pierwsze pytanie: - Kochałaś go kiedyś? - Nie, nawet go nie lubiłam. Non stop mnie wkurzał. W sumie żywiłam do niego sympatię, ale do lubienia było daleko. - A co o nim sądzisz? - pytam, bo to dziecię wybredne, a ciekawi mnie, co myśli o moich znajomych. - Fajny jest. Pasujecie do siebie. - Co? Po co? Czemu? - Oboje macie pryszcze. Zaskakująca logika. A potem: - Mama też ma pryszcze.