Posty

Wyświetlam posty z etykietą o świecie

Bardziej parysko niż w Paryżu.

Obraz
Nie ukrywam, że ostatnio jestem jeszcze bardziej marudna niż zwykle. Jestem na etapie dochodzenia do siebie po napiętym okresie czasu, którego uwieńczeniem był sześciodniowy pobyt w Paryżu. Napiszę o tym wkrótce, może jutro, albo w niedzielę, bo zmierzenie się z legendą zawsze pozostawia po sobie ślady. A szczególnie, jeśli chodzi o najbardziej romantyczne miasto świata. Wierzę, iż chcecie poznać moje zdanie na temat tego miasta. Dziś jednak dopiero wróciłam do domu i zamierzam póki co wwąchać się w moje cztery ściany, poprzytulać do tego unikalnego powietrza i atmosfery. Atmosfery domu. Nawet jeśli w lodówce poza śmietanką, mlekiem sojowym, winogronami i margaryną nic nie ma. Dookoła mnie wisi świeżo zrobione pranie, a pół mieszkania zawalone jest moimi bagażami (wyjechałam tylko z torebką, ale coś się rozmnożyło). Chciałam Wam krótko napisać, że wróciłam i że właśnie tutaj, we Frankfurcie, w tym małym mieście nad Odrą, poczułam się dziś bardziej parysko niż w Paryżu. Bez bagie

Gdy wszystko zaczyna się walić.

Znacie te momenty, w których wszystko zaczyna się walić? Gdy plany i marzenia obracają się w pył, a Wy stoicie po środku tego bałaganu i nie wiecie, za co się zabrać? Najchętniej usiedlibyście w kącie i płakali, dopóki dobra wróżka nie uporządkowałaby Wam życia na nowo? Na pewno je znacie. Ja też je znam. Właśnie jestem w takim punkcie. Może przesadzam, bo jestem w nim zaledwie od trzech dni, ale to dla mnie za dużo. Najpierw stres związany z pracą licencjacką, której nie byłam w stanie pisać z powodu choroby. Zamknęłam się w mieszkaniu i prawie z niego nie wychodziłam. Potem miałam urodziny - i jednocześnie dzień oddania pracy. W zeszłym roku postanowiłam przeprowadzić eksperyment. Po tym jak na Facebooku dostałam mnóstwo życzeń od osób, z którymi czasem zamieniłam tylko jedno słowo i w dodatku nie byłam pewna, czy oni w ogóle wiedzą, komu te życzenia składają (nie figuruję na tym portalu pod moim imieniem i nazwiskiem, ale dość fikuśnym pseudonimem), zdecydowałam się usu

Nieszczęścia chodzą parami, czyli całkowita dezorganizacja życia.

Obraz
Czuję się właśnie tak, jak wyglądają moje nieszczęsne konwalie... Zwykle mogłam się pochwalić ogólnym ogarnięciem. Mojego życia, życia mojego Niemca, życia moich przyjaciół, a do tego wszelakich innych rzeczy, które spadały na moją głowę. Ostatnio mi coś jednak nie wychodzi. Na głowę spadło mi coś, o czym wiedziałam, że nastąpi, ale nie spodziewałam się, że muszę to robić już teraz . Zostałam zmuszona do rozpoczęcia mojej pracy licencjackiej. Wszystko byłoby dobrze, gdyby pierwsze dziesięć stron nie napadło na mnie tuż przed weekendem majowym, który to miałam zapchany. Potem kolejny tydzień, który był przeplatanką teatru i migreny (lub obu rzeczy na raz), z którą zmagałam się ładnych kilka dni. Potem weekend - zajęcia. I warsztaty w teatrze z pewną litewską grupą (uczniów jedynej prywatnej szkoły aktorskiej w Wilnie). Ani jednej wolnej minuty do bardzo późnych godzin wieczornych w niedzielę. I tak nastąpił poniedziałek, kiedy to udało mi się napisać pół strony, po tym jak już

Jak spędzić majówkę i (nie) zrazić do siebie ludzi.

Obraz
 Nie mogę sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek na majówkę wyjeżdżała. Gdy byłam młodsza, jechaliśmy z rodzicami nad rzekę czy jezioro w okolicy, ale nigdy nie było to daleko, ani nigdy na cały długi weekend, więc majówka była dla mnie pojęciem abstrakcyjnym. Wciąż w jakiś sposób jest. Zeszły rok był początkiem fazy spędzania majówki inaczej niż normalnego weekendu. Przyjechała wtedy moja przyjaciółka, przekonała mnie, że jestem zainteresowana moim Niemcem, a ja wciąż wspominam te chwile z nostalgią. W tym roku przyjechała znowu. Do mieszkania mojego i mojego Niemca, ze swoim chłopakiem. Kto by pomyślał, że w ciągu roku może tyle się zmienić? Przyjechali w czwartek wieczorem i tego dnia poszliśmy tylko na spacer, a potem na drinka. Po powrocie zagraliśmy w Osadników z Catanu i tak skończył się ten dzień. Piątek był deszczowy. Ja odczuwałam potrzebę pójścia na pocztę, więc towarzyszyli mi do Polski. Odwiedziliśmy Rossmanna polskiego, a następnie niemieckiego. Na obiad zjedliśmy

Doświadczenie na wysokości - park wspinaczkowy.

Moje życie to ostatnio stres, brak czasu i podejmowanie decyzji. Decyzje to ta najgorsza rzecz, bo albo mogą coś wnieść do życia, albo znowu wprowadzić zamieszanie. Dlatego też nie bardzo chciało mi się jechać do parku wspinaczkowego dzisiaj, bo to decyzja dotycząca czasu (wstałam bardzo późno) i pieniędzy. To nie jest najtańsza rozrywka na świecie. Niestety. Zdjęć nie ma, bo pojechałam bez aparatu (i słusznie, bo gdyby mi spadł, zapłakałabym się - kupiłam sobie parę dni temu kompaktowego Canona), więc musi Wam wystarczyć te kilka słów na ten temat. Na świeżo i z pełną radością oraz świadomością zakwasów, które z całą pewnością opanują każdy, najmniejszy nawet mięsień. Z teatrem pojechaliśmy - czysto rekreacyjnie, coby spędzić ze sobą czas nie na pracy - do Bad Saarow. To miejsce uzdrowiskowo-wypoczynkowe z dużym jeziorem, parkiem wspinaczkowym i termami (tam mieliśmy się wybrać w okresie świąteczno-noworocznym, ale choroba pokrzyżowała nam plany). Swoją drogą byłam pewna, że wybiera

Są święta, więc porozmawiajmy o rodzinie.

Podobno z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciach. Podobno. Ja czasem dochodzę do wniosku, że gdy spojrzę na jakieś zdjęcie rodzinne, to każdy uciekłby najchętniej w inną stronę. Szczerze nie znoszę zdjęć grupowych. Jestem fanką portretów, bo tam jestem sama i nikt nie psuje mojego naturalnego piękna. Co za bzdura. Mamy święta, rodzinny czas, więc porozmawiajmy o rodzinie. To naprawdę ciekawy temat, bo już lata temu przestałam stawiać rodzinę na piedestale i na czele mojej listy priorytetów. Rodzina jako całość jest czymś tak mocno wrodzonym, że nic się z tym nie da zrobić. Rodziców się nie wybiera - z rodzeństwem jest łatwiej, bo można się do niego nie przyznawać. Ciotki, wujkowie i cała dalsza zgraja to zwykle zbędne paragony zaścielające dno torebki. Zwykle, bo czasem to właśnie ta dalsza część rodziny jest nam bliższa niż rodzice. Tak jest też u mnie. Tak, powiem to głośno, oficjalnie i publicznie. Mam problem z rodzicami. Ogromny. Tak ogromny, że gdy mam do nich pojechać, d

Mediolan: Kadedra, galeria, piazza dei Mercanti, Alpy.

Obraz
 W czwartek dostaliśmy wolne w myśl, że po co jechać do jakiegoś miasta, jeśli ma się go nie zobaczyć. Z naszej sześcioosobowej grupy cztery osoby jeszcze nigdy w Mediolanie nie były, więc z naszymi włoskimi przewodniczkami zostaliśmy wsadzeni w metro i wysłani do katedry, która jest chyba najważniejszym zabytkiem w tym mieście. Zresztą... wystarczy na nią spojrzeć, by wiedzieć, o co tyle szumu. To prawdziwe dzieło sztuki - nie tylko z zewnątrz, w środku jest równie piękna. Szczególnie podłoga, w której zakochałam się bez pamięci (zresztą ta w Galerii Wiktora Emmanuela zachwyciła mnie nie mniej). Niestety dość szybko podeszła do mnie pracownica katedry i zapytała, czy mam bilet na robienie zdjęć. Nie wiedziałam, że jakiś trzeba, więc poprosiła, bym więcej ich nie robiła. Na szczęście nie kazała mi usunąć tych, które już miałam, przez co mogę pokazać Wam choć odrobinę wnętrza. Na placu przed katedrą przeżyłam coś, co mnie zniechęciło. Kręciło się tam sporo murzynów, którzy rozdawali